Pomagam ludziom uciekać z piekła

Z MikE’em Kimem rozmawia Hanna Shen.
Jak Pańska rodzina znalazła się w USA?
Urodziłem się w Chicago niedługo po tym, jak moi rodzice wyemigrowali z Korei Południowej do USA. Moja mama była pielęgniarką i dzięki temu rodzice otrzymali prawo do osiedlenia się w Ameryce. Gdy przybyli do Stanów, cały ich majątek stanowiło 400 dolarów. Zdecydowali się na wyjazd do obcego kraju bez znajomości języka, bez wsparcia z zewnątrz. Czegoś podobnego doświadczają uciekinierzy z Korei Północnej. Ryzykują wszystkim, by najpierw przedostać się do Chin, a stamtąd dalej. Ci ludzie żyją marzeniem o wolności.
W Stanach Zjednoczonych prowadził Pan unormowane życie, miał firmę, i nagle pojawiła się decyzja, by wyjechać do Chin i pomagać innym. Co Pana do tego skłoniło?
Prowadziłem własną firmę doradztwa finansowego. W lipcu 2001 r. poprosiłem sekretarkę, aby nie planowała niczego przez najbliższe dwa tygodnie w grafiku moich zajęć, bo wybierałem się do Chin – kraju, który od dawna chciałem odwiedzić. Na północnym wschodzie wzdłuż granicy z Koreą Północną po raz pierwszy spotkałem uciekinierów z KRLD. To od nich dowiedziałem się o mającej prawie 10 tys. km podziemnej drodze kolejowej, biegnącej od Phenianu do Bangkoku, dzięki której Koreańczycy uciekają przed głodem, opresjami, prześladowaniami na tle religijnym, a kobiety dodatkowo przed wykorzystywaniem seksualnym.

Wróciłem do Chicago wstrząśnięty doświadczeniami uciekających z Korei Płn. Postanowiłem sprzedać wszystko, co miałem, i przenieść się do Chin, by jakoś pomóc. Kupiłem bilet w jedną stronę. Na miejscu wylądowałem 1 stycznia 2003 r.
Ale aby móc osiedlić się w Chinach tuż przy granicy z Koreą Płn., trzeba było zapewne zastosować jakiś kamuflaż, fortel. Jak udało się Panu osłabić czujność chińskich władz?
Miałem plan na rozwój biznesu, więc oficjalnie mówiłem, że zajmuję się handlem skarpetkami w Internecie; ale to nie brzmiało zbyt przekonywająco. Musiałem wymyślić coś bardziej wiarygodnego. Na szczęście w miejscu, w którym się zatrzymałem, znajdowała się szkoła taekwondo prowadzona przez nauczycieli z Phenianu. Zapisałem się na kursy i tak stałem się pełnoetatowym studentem. Z czasem zdobyłem czarny pas drugiego stopnia (dana) i brałem nawet udział w zawodach. Ponieważ bez reszty poświęciłem się treningowi, uwierzono, że jestem w Chinach z powodu nauki taekwondo; a ja tymczasem popołudniami i wieczorami mogłem pomagać Koreańczykom z północy, którzy znaleźli się w Chinach.
Co pamięta Pan z pierwszego spotkania z uciekinierami z KRLD?
Jedną z pierwszych osób, jaką spotkałem, była 16-letnia dziewczyna, którą nazwałem Soyoung. Uciekła do Chin w poszukiwaniu jedzenia, ale tam trafiła w ręce handlarzy kobietami. Została zgwałcona i sprzedana Chińczykowi, który zaoferował najwyższą cenę. I tak stała się „narzeczoną”, a w rzeczywistości niewolnicą 57-letniego rolnika. Soyoung udało się uciec. Spotkałem później więcej dziewcząt i kobiet w podobnej sytuacji. Ze względu na politykę jednego dziecka kobiety w Chinach często decydują się na aborcję, dowiadując się, że pierwszym dzieckiem będzie dziewczynka. Doprowadziło to do nierównowagi w liczbie urodzeń dziewcząt i chłopców, a brak kobiet spowodował, że stają się one obiektami handlu. To doświadczenie mną wstrząsnęło.
Wśród uciekinierów z KRLD są także chrześcijanie. Jakie są ich doświadczenia?
Na mojej drodze spotkałem wielu uciekinierów chrześcijan. Korea Płn. jest krajem, w którym panują jedne z najgorszych prześladowań na tle religijnym. Dlatego też wielu z chrześcijan decyduje się na ucieczkę – pragną swobodnie wyznawać swoją wiarę. Niektórzy z nich trafiają do schronisk prowadzonych przez naszą organizację „Przekroczyć Granice”. Wspominali, że mieszkając w Korei Płn., nigdy nie mieli w ręku Biblii, zapamiętane fragmenty Pisma Świętego przekazywali sobie ustnie. Niczego nie mogli zapisywać, aby nie pozostawić żadnego dowodu. Pewna kobieta opowiadała mi, że jej znajomą aresztowano za noszenie krzyżyka. Została zesłana do obozu pracy i słuch o niej zaginął. Inna kobieta widziała w obozie specjalne miejsce, w którym więziono tylko chrześcijan, było tam ok 10 tys. osób.
Co sami uciekinierzy opowiadali Panu o życiu w Korei Północnej?
Dzięki temu, że przez cztery lata mieszkałem, a czasami ukrywałem się razem z północnymi Koreańczykami, mogłem wsłuchać się w ich najintymniejsze myśli. Do dziś pamiętam noce spędzone przy świecach – w tych rejonach często nie było prądu – i opowieści uciekinierów z KRLD. Najczęściej mówili o braku żywności, o wszechobecnej propagandzie reżimu i rodziny Kimów i wreszcie o atmosferze nieufności i strachu, jako że wszędzie są informatorzy i obozy pracy. Początkowo Koreańczycy nie za bardzo mi ufali, ponieważ jestem Amerykaninem. Od małego uczeni są, że Amerykanie to najwięksi wrogowie – opowiadano mi na przykład, jak na lekcjach matematyki dzieci zamiast cyferek dodają ciała zabitych „imperialistów amerykańskich”. Z czasem uciekinierzy otworzyli się i zostaliśmy przyjaciółmi. Obserwowanie tej transformacji było niesamowitym doświadczeniem.
Wspomniał Pan już o organizacji „Przekroczyć Granice”. Jak powstała?
Założyłem ją wspólnie z kilkoma przyjaciółmi z uniwersytetu i mojej parafii, jej członkami są głównie Amerykanie koreańskiego pochodzenia. Przyświecał nam cel pomocy uciekinierom z Korei Płn. w Chinach. Organizację tę tworzy grupa bardzo oddanych sprawie osób. Nie ingeruję już w jej codzienne działania, ale nadal wspieram grupę, jesteśmy w stałym kontakcie i jestem pod ogromnym wrażeniem ich poświęcenia sprawie. Widzę, jak się rozwijają i cały czas szukają ochotników do współpracy. W tej chwili skupiamy się na pomocy Koreańczykom, którzy zostają w Chinach. Umieszczamy ich w miejscach, które nazywamy schroniskami, ale są to po prostu chińskie rodziny, które decydują się przyjąć do siebie Koreańczyków. Dostarczamy im żywność, ubrania, ale także pomagamy niektórym stać się chrześcijanami – co nie jest łatwe, bo w ChRL również nie ma wolności religijnej.
Jaka jest sytuacja Koreańczyków po ucieczce do Chin? Co się z nimi dzieje? Jak im pomagacie?
Proszę sobie wyobrazić, że ryzykuje pani wszystko, aby przedostać się do innego kraju, nie zna tam pani nikogo, nie zna języka, nie istnieje tam żaden system prawny, który by panią chronił. Wielu uciekinierów trafia do Chin wygłodzonych i chorych, tak więc najpierw trzeba ich fizycznie postawić na nogi. Nasza organizacja uczy ich, jak wygląda i jak funkcjonuje świat poza Koreą Płn., tak więc po jakimś czasie zdają sobie sprawę, że reżim komunistyczny karmił ich kłamstwami. Widać, jak błyszczą im oczy, gdy oglądają wiadomości czy czytają książki, z których dowiadują się prawd dotąd dla nich nieznanych. Niemal pożerają informacje, a ci, którzy decydują się powrócić do Korei Płn., żeby pomóc rodzinie, przekazują te informacje najbliższym. I tak prawda zatacza coraz szersze kręgi.
Początkowo koncentrowaliśmy naszą działalność na pomocy w przetransportowaniu Koreańczyków do któregoś z konsulatów państw zachodnich w Chinach. Jednym z moich pierwszych takich zadań było przewiezienie czworo młodych ludzi do konsulatu Wielkiej Brytanii w Szanghaju. Gdy dotarliśmy na miejsce, wepchnąłem ich na teren konsulatu, a sam uciekłem. Natychmiast wokół budynku zjawiło się 30 chińskich policjantów. Po kilku dniach otrzymałem informacje, że chińskie Biuro Bezpieczeństwa ma moje zdjęcia zrobione pod konsulatem i że powinienem opuścić CHRL jak najszybciej. Wyjechałem. Wiem, że młodzi Koreańczycy trafili ostatecznie do USA. Gdyby chińska policja nas złapała w drodze do konsulatu, to Koreańczycy zostaliby wydaleni do Korei Płn. i trafiliby do obozów pracy, a może nawet zostaliby rozstrzelani.
Pomagaliśmy także w ucieczkach podziemną koleją do Bangkoku; tu uciekinierzy udają się do Ambasady Korei Płd. i po zweryfikowaniu, że nie są szpiegami, zostają wysłani do Seulu.
Jednak taka działalność wiązała się z bardzo dużym ryzykiem i osoby, które brały w niej udział, były często aresztowane i deportowane z Chin. Także Chińczycy, którzy nam pomagali w organizowaniu ucieczek, byli narażeni na więzienia. Dlatego teraz koncentrujemy się na pomocy uciekinierom z KRLD w Chinach i stąd na przykład zakładanie schronisk w ChRL-u.
Ale to przecież wcale nie znaczy, że macie łatwiej.
Niestety, nie mamy. Nasza działalność jest tajna. Chińczycy, którzy nam pomagają, też zdają sobie sprawę z ryzyka. Rząd ChRL uważa wszelką pomoc niesioną uciekinierom z Korei Płn. za łamanie prawa i grozi za to więzienie. Ale największym zagrożeniem jest to, że reżim północnokoreański wysyła zabójców, aby ci pozbyli się tych, którzy pomagają uciekinierom. Było kilka takich przypadków w ciągu ostatnich lat. Mnie również kilka razy udzielono rady, abym na jakiś czas opuścił Chiny i zawsze się do tego stosowałem. Przesłuchiwano mnie, przetrzymywano w areszcie domowym, ale nie były to jakieś szczególnie niebezpieczne sytuacje.
Jak teraz w związku z napięciem na Półwyspie Koreańskim wygląda sytuacja na granicy?
Granica jest pilniej strzeżona, jest więcej snajperów, których zadaniem jest zabijać tych, którzy uciekają, i ich przewodników. Ale, o ironio, zauważyliśmy, że planowanie ucieczek i wykonanie tych planów stało się bardziej efektywne. Przewodnicy są dużo bardziej wyczuleni i są w stanie przejść z jednego punktu do drugiego szybciej. Ale oczywiście ryzyko jest ogromne.
  

Mike Kim - spędził cztery lata przy granicy KRLD z Chinami, pomagając północno-koreańskim uchodźcom; od lat prowadzi wykłady i występuje w programach telewizyjnych czołowych stacji w USA i Korei Płd., opowiadając o sytuacji w Korei Płn. i na granicy KRLD i ChRL; autor książki „Z piekła do wolności. Ucieczki z Korei Północnej”.

Nowe Panstwo

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu