Co Komorowski załatwił w Chinach?
Chińscy dysydenci z rozczarowaniem przyjęli wizytę prezydenta Bronisława Komorowskiego w Chinach. Ich zdaniem, była ona sukcesem chińskich komunistów, którzy otwarcie mówią o tym, iż zyskali teraz "sojusznika na podwórku NATO".
Oczywiście Polska, kontynuuje Cao, powinna zabiegać o rozwój stosunków gospodarczych z Chinami (drugą gospodarką na świecie), zwłaszcza że wymiana handlowa pomiędzy krajami jest niezrównoważona. Polska importuje z Chin 10 razy więcej, niż eksportuje do Państwa Środka. Ale rozwiązanie tego problemu nie wymaga wizyty polskiego prezydenta. Nawet chińscy oficjele i ekonomiści otwarcie przyznają, że rozwiązanie jest tylko i wyłącznie po stronie polskiej. - Polska powinna produkować towary konkurencyjne na rynku chińskim, a z Chin sprowadzać półprodukty, które następnie będzie sprzedawać jako gotowe produkty do pozostałych krajów europejskich - radzi prof. Kong Tianping z Chińskiej Akademii Badań nad Europą Wschodnią, jednego z czołowych think tanków w ChRL.
Po co więc prezydent Komorowski przybył do Chin i podpisał deklarację dotyczącą nawiązania między Polską a Chinami stosunków strategicznego partnerstwa? Według Cao Changqinga, wizytę i deklarację komuniści chińscy chcieli po prostu wykorzystać propagandowo. Oto lider dużego europejskiego państwa przechadza się z małżonką po Wielkim Murze w ośmiostopniowym mrozie, twierdząc, że widok muru spowodował, iż nie czuje zimna. To, jak określił chiński dysydent, show, na który właśnie czekali aparatczycy w Pekinie i co chwila pokazywali go w komunistycznych mediach.
Przede wszystkim zdumienie wśród antykomunistów wywołuje fakt, iż prezydent pochodzący z kraju, który pierwszy w 1989 roku obalił komunizm, ani razu na spotkaniu z władzami chińskimi nie wspomniał o problemie łamania praw człowieka w ChRL. W prasie polskiej pisano co prawda o spotkaniu Bronisława Komorowskiego z chińskimi dysydentami, ale ci na temat takiego spotkania nie mają żadnej wiedzy. Jeden z bardziej znanych opozycjonistów, Cao Changqing, chiński pisarz i publicysta, powiedział "Naszemu Dziennikowi", że może to oznaczać, iż polski prezydent ugiął się pod presją władz chińskich i zgodził się "na jakieś anonimowe spotkanie nie wiadomo z kim", być może tylko na potrzeby polskich mediów.
Według Cao, wizyta Komorowskiego jasno pokazała Chińczykom, ale przede wszystkim chińskim dysydentom, na czym polega różnica pomiędzy rządami braci Kaczyńskich a rządami liberałów. Kaczyńscy, ale także wcześniej Lech Wałęsa, nigdy nie wybrali się do komunistycznych Chin i spotykali się z Dalajlamą, pokazując w ten sposób Pekinowi, że dla Polaków godność ludzka to jedna z największych wartości.Oczywiście Polska, kontynuuje Cao, powinna zabiegać o rozwój stosunków gospodarczych z Chinami (drugą gospodarką na świecie), zwłaszcza że wymiana handlowa pomiędzy krajami jest niezrównoważona. Polska importuje z Chin 10 razy więcej, niż eksportuje do Państwa Środka. Ale rozwiązanie tego problemu nie wymaga wizyty polskiego prezydenta. Nawet chińscy oficjele i ekonomiści otwarcie przyznają, że rozwiązanie jest tylko i wyłącznie po stronie polskiej. - Polska powinna produkować towary konkurencyjne na rynku chińskim, a z Chin sprowadzać półprodukty, które następnie będzie sprzedawać jako gotowe produkty do pozostałych krajów europejskich - radzi prof. Kong Tianping z Chińskiej Akademii Badań nad Europą Wschodnią, jednego z czołowych think tanków w ChRL.
Po co więc prezydent Komorowski przybył do Chin i podpisał deklarację dotyczącą nawiązania między Polską a Chinami stosunków strategicznego partnerstwa? Według Cao Changqinga, wizytę i deklarację komuniści chińscy chcieli po prostu wykorzystać propagandowo. Oto lider dużego europejskiego państwa przechadza się z małżonką po Wielkim Murze w ośmiostopniowym mrozie, twierdząc, że widok muru spowodował, iż nie czuje zimna. To, jak określił chiński dysydent, show, na który właśnie czekali aparatczycy w Pekinie i co chwila pokazywali go w komunistycznych mediach.
Chińczycy otrzymali jasny przekaz: skończyły się problemy z Polakami. Do tej pory dla chińskich dysydentów Polacy to jeden z najbardziej antykomunistycznych narodów w Europie. Ale teraz, co podkreślają chińskie oficjalne media, polskim przywódcą nie jest już prozachodni Lech Kaczyński; przy władzy są liberałowie i Komorowski, którzy są otwarci na Wschód: na Rosję i na Chiny. Podpisanie przez stronę polską deklaracji o strategicznym partnerstwie z Chinami to według Pekinu dobry znak, że Polska nie będzie np. przeszkodą przy zakupie zachodniej broni przez Chiny, czemu Warszawa do tej pory się konsekwentnie sprzeciwiała. Co więcej, w deklaracji znalazło się stwierdzenie, że Polska popiera proces integracji w rejonie Azji Wschodniej - a właśnie to pod pozorem owej "integracji" Chiny próbują osiągnąć hegemonię w tym regionie świata. Teraz będzie się to działo także za zgodą Polski. ChRL zdobyła sojusznika "na podwórku NATO", jak to określiły chińskie media. A dziennikarze mogą pisać o "wspaniałym sukcesie dyplomacji chińskiej".
Cao Changqing stwierdził, że ta wizyta to rzeczywiście wielki sukces chińskiej partii komunistycznej i jej propagandy. - W czasie swojej wizyty prezydent Komorowski przypomniał, że smok to chiński symbol szczęścia i sukcesu. Dla ludzi zachodu smok to potwór, który ma pazury i potrafi być wściekłym tyranem - przypomniał Cao. I podkreślił, że zachodni eksperci często opisują relacje pomiędzy Chinami a Tybetem za pomocą porównania dużego smoka - tyrana, i białego delfina.
Pani Hanno, dobrze, że pisze Pani krytycznie o poczynaniach naszej władzy w odniesieniu do spraw Azji Wschodniej. Ja jednak żadnych złudzeń i do działań obecnego rządu, jak i ekipy prezydenta nie miałem.
OdpowiedzUsuń