Dzieci ulicy


W połowie listopada w mieście Bijie w chińskiej prowincji Guizhou w kontenerze na śmieci znaleziono ciała pięciorga dzieci.
Chłopcy w wieku od 9 do 13 lat prawdopodobnie schronili się w kontenerze przed zimnem. Zamknęli pojemnik, rozpalili ogień i w końcu zaczadzili się dymem. Okoliczni mieszkańcy potwierdzili, że często widzieli tych pięcioro dzieci na ulicy. Jak późnej ustalili lokalni dziennikarze, chłopcy byli kuzynami wychowywanymi przez niewidomą babcię, bo rodzice wyemigrowali w poszukiwaniu pracy na południe kraju do Shenzhen, miasta nazywanego fabryką świata. Dzieci nie chodziły do szkoły i znikały z domu na kilka tygodni.
Informacja o śmierci chłopców wzbudziła oburzenie wśród chińskich blogerów. Wskazywano na ironię: do tragicznej śmierci dzieci doszło tuż po zakończeniu XVIII Zjazdu Komunistycznej Partii Chin Ludowych, który odbywał się pod hasłem "Zamożne społeczeństwo". "Uczono nas, że Andersenowska dziewczynka z zapałkami to historia rodem z kapitalistycznego świata. W czym więc nasz system jest lepszy?" - napisał jeden z internautów.
Według magazynu "Caixin", w Państwie Środka żyje ok. 58 mln dzieci, których rodzice emigrują w poszukiwaniu pracy i które pozostawiono pod opieką starszych i schorowanych dziadków.
Dane chińskiego Ministerstwa Spraw Cywilnych mówią o 150 tys. tzw. dzieci ulicy. Jednak UNICEF uważa, że liczba niepełnoletnich bezdomnych jest znacznie zaniżona i naprawdę wynosi ponad milion. Tajwańska gazeta "United Daily News China" pisze, że większość dzieci mieszkających na chińskich ulicach (45 proc.) ucieka z domu z powodu braku opieki lub przemocy. Około 20 proc. opuszcza dom, by "pracować, zarabiać". Wiele z nich zmuszanych jest przez lokalne gangi do żebrania i kradzieży.
Komunistyczne władze na szczeblu krajowym i lokalnym przymykają oczy na problem ulicznych dzieci. Dziennikarzy chińskich nagłaśniających problem spotykają represje. Informacja o śmierci 5 chłopców w mieście Bijie ujrzała światło dzienne dzięki Li Yuanlong, lokalnemu fotoreporterowi. Kilka dni po publikacji mieszkający w USA syn dziennikarza poinformował, że Li został zabrany z domu przez pracowników aparatu bezpieczeństwa i eskortowany na lotnisko. Miejsce jego pobytu jest nieznane, ale policja poinformowała, że Li udał się w podróż w celach turystycznych. - Władze chcą nie dopuścić do kontaktu mojego ojca z innymi dziennikarzami, którzy mogą kontynuować śledztwo w sprawie śmierci dzieci - twierdzi syn dziennikarza Li Muzi.
Nasz Dziennik

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu