Nieprawdopodobny Singapur

Singapur, kiedyś mała wioska rybacka, to dziś jedno z najlepiej rozwiniętych  państw na świecie.
„Aby zrozumieć Singapur, musisz zacząć od nieprawdopodobnego stwierdzenia: Singapur nie powinien istnieć” – powiedział w 2007 r. w wywiadzie dla „The New York Times” były premier Lee Kuan Yew, zwany także ojcem Singapuru. Nieprawdopodobne wydaje się bowiem, aby miejsce zupełnie pozbawione podstawowych bogactw naturalnych (np. woda pitna dostarczana  jest z Malezji, a piasek do lokalnego kurortu na wyspie Sentosa sprowadzono z Australii) stało się symbolem sukcesu i postępu.
Sprawny rząd
To, co uderza w Mieście Lwa (nazwa Singapur wywodzi się od dwóch sanskryckich słów: singa – lew i pura – miasto), to ogromne zaufanie, jakie obywatele mają do rządu. Uważają, że wywiązuje się ze swoich zadań: efektywnie rządzi miastem-państwem i zapewnia bezpieczeństwo.
Niewiele większy od Warszawy Singapur od lat zajmuje czołowe miejsce  w rankingu wolności gospodarczej i łatwości prowadzenia biznesu. Obowiązują tu proste przepisy, niskie podatki (najniższa stawka PIT to 3,5 proc., a najwyższa 20 proc., VAT wynosi 7 proc.) i brak ceł. Firmę można zarejestrować przez  Internet w ciągu 15 minut, płacąc około 50 dolarów singapurskich (około 130 zł).
Singapur ma jeden z najmniejszych rządów na świecie. W strefie rządowej pracuje  60 tys.  funkcjonariuszy, czyli 3 proc. ogółu zatrudnionych. Koszty administracyjne to jedynie 3 proc. całości wydatków budżetowych (dla porównania 6 proc. wydatków jest przeznaczanych na wojsko – Singapur ma jedne z najbardziej zaawansowanych sił zbrojnych w Azji Wschodniej). Wybierani na stanowiska urzędnicy muszą posiadać odpowiednie wykształcenie i przechodzą testy kwalifikacyjne (m.in. test na inteligencję).
Rząd za głównie cele uważa zapewnienie bezpieczeństwa swoim obywatelom i wywiązuje się z tego dość dobrze. Singapur uważany jest za jedno z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Na ulicach prawie wcale nie widać policjantów, ale, jak mówią mieszkańcy Miasta Lwa, pojawią się szybko, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Prawo obowiązujące w Singapurze jest surowe i skrupulatnie egzekwowane.
Za posiadanie i handel narkotykami grozi kara śmierci, za dotknięcie kobiety bez jej zgody obowiązuje kara pozbawienia wolności lub chłosta, a za wyplucie gumy na chodnik – grzywna.
Będąc u władzy, premier Lee Kwan Yew wprowadził zasadę, że najważniejszym warunkiem odpowiedniego funkcjonowania państwa jest uczciwość sprawujących władzę. Powołał Biuro Badania Praktyk Korupcyjnych, którego zadaniem jest wyszukanie przejawów korupcji na wyspie. Dziś Singapur znajduje się w czołówce krajów najmniej dotkniętych tą „przypadłością”.
Narodowościowy tygiel
Ale to czyni Singapur szczególnie ciekawym, to mieszanka kultur. Miasto Lwa zamieszkuje 5 mln osób, z czego 3 mln to obywatele Singapuru. 77 proc. stanowią Chińczycy, 14 proc. Malajczycy, 7 proc. Hindusi, a reszta to Arabowie i biali. Na ulicach słychać angielski (język urzędowy) przeplatany z chińskim (dialekt mandaryński), malajskim, czy hokkien  (dialektem chińskim używanym dość powszechnie także na Tajwanie). Tę wielokulturowość widać też po świątyniach. W niewielkich odległościach od siebie znajdują się choćby kościół katolicki, świątynia buddyjska czy hinduistyczna i synagoga.
Bogactwo kolorów i smaków – stragan z owocami
W mieście istnieją także dzielnice etniczne. Little India (Małe Indie) to część Singapuru zdominowana przez Hindusów. Tu można zobaczyć kobiety odziane w sari, knajpki z potrawami z curry czy kramiki sprzedające kwiatowe girlandy. W sterylnie czystym Singapurze nie należy ona jednak do najczyściejszych miejsc. Obok Little India znajduje się ulica Arabska (Arab Street) prowadząca do Meczetu Sułtana. Tu zobaczymy kobiety z chustami na głowach i sklepiki, w których sprzedawane są przepiękne tkaniny. Starszych Chińczyków spotykamy w Chinatown będącym jednym wielkim bazarem; tu można kupić wszystko: od egzotycznych owoców, takich jak rambutan czy durian (zwany także najbardziej śmierdzącym owocem na świecie), po kadzidełka czy klatki dla ptaków.
W wielokulturowym Singapurze nie brak także polskich akcentów. To tu mieszkał przez kilka miesięcy jako kapitan angielskich statków handlowych British Merchant Marine Józef Konrad Korzeniowski. To tu napisał on „Lorda Jima”. Singapur odwiedził w 1986 r. papież Jan Paweł II i w hołdzie naszemu wielkiemu rodakowi postawiono pomnik w centrum miasta przy Katedrze Dobrego Pasterza (to pierwszy kościół katolicki, jaki powstał w Singapurze, z 1847 r.). Swój pomnik ma także Fryderyk Chopin, a jego muzyka często towarzyszy odwiedzającym Miasto Lwa – słychać ją na lotniku, w lobby hotelowym czy w restauracjach.  Nowoczesny Singapur nie powstałby, gdyby nie prace polskich architektów; Kazimierz Sierakowski zaprojektował kilka budynków użyteczności publicznej, a Krystian Olszewski był w latach1968–1971 generalnym projektantem planu ogólnego przebudowy centrum Singapuru. To on współprojektował m.in. dzielnicę Zatoka Marina czy singapurskie metro.
Singapur, kiedyś mała wioska rybacka, to dziś jedno z najlepiej rozwiniętych  państw na świecie. To wszystko dzięki pracowitości, świetnemu zarządzaniu, rządom dobrze wyedukowanej, patriotycznej i wizjonerskiej elity, ale i czerpaniu wzorców. I tak system bezpieczeństwa i obrony wzorowany jest na Izraelu, finanse są jak ze Szwajcarii, a opieka zdrowotna i system emerytalny rodem z krajów skandynawskich. Patrząc na sukces Singapuru, rzeczywiście można powtórzyć za premierem Lee Kuan Yew, że to nieprawdopodobne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu