Noworoczne protesty z Pekinem w tle


Nowy rok rozpoczął się pod znakiem protestów w Hongkongu i na Tajwanie. Mimo że wiece odbywały się w dwóch różnych miejscach i miały odmienne hasła, to jednak łatwo znaleźć wspólny mianownik: obawy przed coraz większymi wpływami i kontrolą ze strony komunistycznych Chin.
1 stycznia ulicami Hongkongu przeszedł marsz, którego uczestnicy wyrażali niezadowolenie z rządów szefa administracji regionu Leung Chun-yinga. Będącemu u władzy od lipca zeszłego roku Leungowi zarzuca się, że jest marionetką w rękach Pekinu.
Mieszkańcy Hongkongu mają dość, twierdzą, że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy pogorszył się ich standard życia. Ceny nieruchomości rosną w niesamowitym tempie, a masowy napływ Chińczyków powoduje chaos. Nic więc dziwnego, że coraz częściej można także usłyszeć głosy, iż „obce diabły” – jak określają Hongkończycy Brytyjczyków – zarządzały bardziej efektywnie.
Wilkołak nigdy syty
Leung obiecał obywatelom Hongkongu, że powstrzyma nielegalne budownictwo, na co pozwalają sobie VIP-y, często powiązane z komunistycznymi oficjałami w Pekinie. Leung Chun-ying krytykował swego czasu kontrkandydata na stanowisko lidera regionu Henry’ego Tanga właśnie za owe nielegalne budowle. Tymczasem ze zdumieniem odkryto, że Leung po dojściu do władzy sam przyjął podobne praktyki i zaczął bez stosownych zezwoleń rozbudowywać swoje rezydencje. Dla przeciętnego młodego Hongkończyka, który ma coraz większe kłopoty ze znalezieniem pracy i z trudem może sobie pozwolić na niewielkie mieszkanie, jest to niewybaczalne wykroczenie.

Mieszkańcy Hongkongu nie mogą też zapomnieć Leungowi, nazywanemu wilkołakiem ze względu na ambicje i przebiegłość w interesach, że na polecenie Pekinu próbował wprowadzić obowiązkowe tzw. lekcje patriotyzmu. Celem owej edukacji miało być nie uczczenie miłości do ojczyzny, ale gloryfikowanie partii komunistycznej. W Pekinie przygotowano nawet specjalny podręcznik patriotyzmu dla uczniów w Hongkongu. Ogromne protesty i demonstracje w lecie zeszłego roku pod hasłami „Komunistyczne Chiny, ręce precz od naszych dzieci” czy „NIE dla prania mózgów” zmusiły Pekin i Leunga „do odroczenia planu”. W mediach pojawiają się także informacje, że Leung nie tylko cieszy się zaufaniem władz ChRL, lecz także jest członkiem Chińskiej Partii Komunistycznej. Na noworocznym wiecu, poza transparentami ze zdjęciami Leunga z długim nosem à la Pinokio i napisami „Leung, podaj się do dymisji”, pojawiły się żądania powszechnych wyborów. Wybory lidera Hongkongu są głosowaniem tylko z nazwy; administrator regionu nie jest bowiem wybierany przez większość mieszkańców, lecz zostaje wskazany przez ok. 1200 osób związanych z takimi sferami jak biznes, przemysł, związki zawodowe, organizacje pozarządowe czy organizacje religijne. W rzeczywistości najsilniejsi w tej grupie są magnaci biznesowi. Wskazany lider ma chronić ich interesy, ale przede wszystkim musi być zaakceptowany przez Pekin. Taka forma wyborów zupełnie nie odpowiada mieszkańcom Hongkongu; domagają się oni wyborów powszechnych. W komentarzu dot. noworocznego protestu w wychodzącej w Hongkongu gazecie „South China Morning Post” pisano m.in.: „Marsz miał jasny przekaz: bardzo wielu obywateli jest po prostu niezadowolonych z działań władz (…) I tak długo, jak nie będziemy mogli sami wybierać, kto nami rządzi, protesty takie jak ten 1 stycznia będą jedynym sposobem, w jaki owo niezadowolenie możemy wyrazić”. Hongkoński przywódca próbował ratować swój image, organizując także 1 stycznia manifestację popierającą jego rządy. Wzięło w niej udział ok. 8 tys. osób, które za wiecowanie otrzymały po 250 dolarów HK (ok. 100 zł) na głowę. Antychiński i skierowany przeciwko Leungowi protest zgromadził, według organizatorów, 130 tys. ludzi (policja twierdzi, że było ok. 30 tys. manifestujących).
Zaciskanie pętli wokół wolnych mediów
W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia studenci na Tajwanie zorganizowali siedzący protest na placu Wolności w Tajpej (gdzie znajduje się m.in. Narodowa Hala Pamięci Czang Kaj-szeka). Do zgromadzonej w centrum miasta młodzieży dołączyli Tajwańczycy studiujący w USA i w Europie, przesyłając krótkie filmiki z wyrazami poparcia. Młodzież krytykowała coraz większe wpływy Pekinu na media na wyspie, a także naciski na tajwańskich dziennikarzy krytykujących komunistyczne władze Chin. Domagano się też regulacji prawnych, które powstrzymałyby chińską inwazję na tajwańskie media. Coraz częściej gazety i stacje telewizyjne na Tajwanie kupowane są bowiem przez prochińskich biznesmanów. I tak w lipcu tego roku zgodzono się, aby głównego operatora telewizji kablowej na wyspie, CNS, kupił tajwański przedsiębiorca Tsai Eng-meng. Tsai prowadzi biznes w Państwie Środka – jego firma Want Want Group to czołowy producent napojów i żywności w ChRL. W 2008 r. Tsai stał się właścicielem drugiej co do poczytności gazety tajwańskiej „China Times”, która od tego czasu publikuje wyłącznie pozytywne artykuły na temat Chin i korzyści, jakie Tajwan może odnieść ze ścisłej współpracy z komunistycznym reżimem. Gazeta przyjmuje także reklamy od chińskich firm.
Tsai wyraził również zainteresowanie zakupem grupy medialnej Next Media, będącej właścicielem dwóch czołowych periodyków tajwańskiego wydania „Apple Daily” i tygodnika „Next Media”. Wielu ekspertów ds. środków przekazu na wyspie twierdzi, że taka transakcja oznaczałaby monopolizację mediów.

Dziennikarka trzaska drzwiami
Niełatwo mają także tajwańscy dziennikarze broniący niezależności i pozwalający sobie na krytykę chińskiej partii komunistycznej i władz w Pekinie. W maju tego roku Cheng Hung-yi został zwolniony ze stanowiska prowadzącego bardzo popularny program publicystyczny, w którym politycy i dziennikarze komentowali najważniejsze wydarzenia na wyspie i na świecie. Szefostwo stacji SET TV nadającej program najpierw nakazało Chengowi stonować krytykę wobec Chin, jako że stacja „ma kontakty biznesowe z ChRL”. W połowie grudnia z prowadzenia programu, który zastąpił audycję Chenga, zrezygnowała jego główna prowadzącą Grace Liao. Na dziennikarce wywierano presję, aby nie zapraszała gości, którzy mogą głosić tezy nieprzychylne Pekinowi. „Spotkamy się innego dnia, w innym miejscu, a na razie walczmy o ten kraj zwany Tajwanem” – pożegnała się na Facebooku z widzami programu Grace Liao.
Protestujących w Nowy Rok tajwańskich studentów poparli politycy opozycyjnych, proniepodległościowych partii: Demokratycznej Partii Postępu (DPP) i Związku Solidarności Tajwanu (TSU). Politycy podkreślali, że na wyspie następuje stopniowa sinizacja prasy i telewizji, a media głównego nurtu powtarzają wszystko za chińskimi tubami komunistycznej propagandy: agencją Xinhua czy gazetą „People’s Daily”.
Do młodych demonstrantów zwrócił się także w komentarzu na Facebooku Wang Dan, chiński dysydent, jeden z przywódców protestów na placu Niebiańskiego Spokoju w Peknie w czerwcu 1989 r. „Trzeba, aby na Tajwanie nagłaśniano fakty i uświadamiano społeczeństwu inwigilację, jaką stosuje ten potwór [chińscy komuniści – red.]. Ta odpowiedzialność spadła dziś na barki młodych studentów (…). Chylę czoło przed wami, ponieważ stoicie dziś na pierwszej linii obrony wolności”. Wang porównał także sytuację na Tajwanie do tej w Hongkongu w 1997 r., kiedy to wiele czołowych mediów zostało zakupionych przez prochińskie korporacje. „To samo teraz dzieje się na Tajwanie” – uważa Wang.

Gazeta Polska
zdj. Liao Jia-rui

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu