Triumfalny powrót japońskiej prawicy


Konserwatywna Partia Liberalno-Demokratyczna odniosła miażdżące zwycięstwo nad lewicą w wyborach parlamentarnych w Japonii. Zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników premier Yoshihiko Noda na znak osobistej odpowiedzialności za odniesioną porażkę zrezygnował ze stanowiska lidera przegranej Partii Demokratycznej.

A miało być tak pięknie; lewicowe media na Zachodzie były zachwycone, gdy w 2009 r. pierwszy raz do władzy w Japonii doszli socliberałowie z Partii Demokratycznej (DP); DP prowadziła wtedy kampanię pod hasłem à la Obama, czyli: „Zmienimy Japonię” i obiecała położyć kres wpływom amerykańskim w Kraju Kwitnącej Wiśni, który od tej pory miał otworzyć się przed Azją, a zwłaszcza Chinami. Japońska lewica zapowiadała zwiększenie opieki społecznej, wzrost krajowego popytu i wskaźnika urodzeń (Japonia ma największą liczbę ludzi starszych i najniższy ludzi młodych na świecie) i redukcję bezrobocia. Gdy w połowie 2010 r. PD próbowała przeforsować usunięcie amerykańskich baz z Okinawy, spotkała się z ostrym sprzeciwem administracji USA, a ówczesny premier Yukio Hatoyama podał się do dymisji. Jego następca Naoto Kan odpuścił sobie temat baz, ale w międzyczasie okazało się, że jego administracja nie była w stanie poradzić sobie z kryzysem, jaki nastąpił po tsunami i awarii w elektrowni jądrowej w Fukushimie. Kan odszedł, a jego miejsce na czele socjalliberalnego rządu zajął Yoshihiko Noda. Gdy Noda podniósł VAT z 5 do 10 proc., Japończycy mieli już dość lewicowych rządów. W wyborach 16 grudnia pożegnali socjalistów. Do władzy wraca prawicowa Partia Liberalno-Demokratyczna (PLD), która zdobyła 294 z 480 miejsc w parlamencie. Sojusznik konserwatystów, niewielka partia Nowe Komeito, wspierana przez buddyjską organizację Soka Gakkai, uzyskala 31 mandatów. Rządzący przez ostatnie trzy lata Japonią socliberałowie z Partii Demokratycznej zdobyli zaledwie 57 mandatów (w wyborach w 2009 r. uzyskali 230 miejsc!). 26 grudnia nowym premierem Japonii został lider PLD Shinzo Abe.
Konserwatysta z krwi i kości
Shinzo Abe pochodzi z rodziny o silnych tradycjach politycznych. Jest synem Shintaro Abe, byłego ministra spraw zagranicznych i wnukiem premiera Nobusuke Kishi. Abe ukończył politologię na amerykańskiej uczelni University of North Carolina, w latach 2005–2006 był sekretarzem kancelarii premiera Junchiro Koizumi, porównywanego często do Margaret Thatcher. Piastując to stanowisko, Abe uczestniczył m.in. w tworzeniu projektu ustawy, która jako cel edukacji wyznaczała „kształcenie w duchu miłości ojczyzny, respektowania tradycji, kultury, a także innych narodów”. Za promowanie „uczuć patriotyzmu i ducha obywatelskiego” ustawę krytykowała partia komunistyczna w Japonii, ale także komuniści w ChRL.

Funkcję premiera Japonii Shinzo Abe po raz pierwszy sprawował w latach 2006–2007. Podał się do dymisji po porażce w wyborach do wyższej izby parlamentu. „Jako polityk poniosłem porażkę, ale właśnie dlatego dziś jestem gotowy poświęcić wszystko dla Japonii” – wspominał niedawno klęskę z 2007 r.
W wydanej rok wcześniej książce pt. „Ku pięknemu krajowi – moja wizja dla Japonii” Abe pisze, iż wierzy w wartości konserwatywne i że tylko mały rząd, cięcia podatkowe, silna obrona narodowa, promowanie wartości rodzinnych, sprzeciwianie się złu, jakim są komunizm i terroryzm, mogą gwarantować Japonii sukces.
Powrót do energii jądrowej
W trakcie zeszłorocznej kampanii Abe zapowiedział zaostrzenie kursu wobec Chin, z którymi Japonia toczy spór o wyspy archipelagu Senkaku. Jest to niemal niezamieszkany archipelag, na terenie którego mogą znajdować się duże złoża ropy naftowej i gazu.
Gdy w połowie grudnia ub.r. chiński samolot patrolowy po raz pierwszy w historii naruszył przestrzeń powietrzną nad spornymi wyspami administrowanymi przez Japonię, Abe zapowiedział, że „za rządów PLD taka sytuacja nie będzie miała miejsca”. Polityk pragnie zmienić pacyfistyczną konstytucję, która nie pozwala Japonii na własną armię (istnieją tylko dobrze wyposażone siły samoobrony) i zwiększyć wydatki na obronność, które socjaliści drastycznie uszczuplili. Przywódca konserwatystów uważa, że Japonia powinna odgrywać większą rolę w sprawach globalnego bezpieczeństwa, a jej siły powinny nie tylko uczestniczyć w samoobronie kraju, ale i być gotowe przyjść z pomocą militarną swoim sojusznikom.

Urodzony w 1952 r. lider PLD często podkreśla, że czas już zamknąć rozdział wojenny i że trzeba budować „normalną Japonię”. A według Abe, tak długo jak będzie obowiązywał 9. artykuł konstytucji niepozwalający na posiadanie armii ani na użycie sił poza krajem, Japonii do tej normalności daleko. Tuż po ogłoszeniu wyborów Shinzo stwierdził, że ma nadzieję na rozwiązanie sporu terytorialnego z Rosją odnośnie do południowej części Wysp Kurylskich. „Liczę na rozwiązanie sporu terytorialnego między naszymi krajami i podpisanie traktatu pokojowego” – powiedział przyszły premier. Abe zapowiedział też, że Japonia niemająca własnych surowców energetycznych, nie zrezygnuje z energetyki jądrowej. W kampanii wyborczej PLD zadeklarowała, że będzie dążyć do ponownego uruchomienia reaktorów jądrowych (wyłączonych po wielkim trzęsieniu ziemi wiosną 2011 r.), gdy tylko spełnione zostaną dodatkowe wymagania bezpieczeństwa.
Ale najtrudniejszym z zadań dla Shinzo Abe i jego rządu będzie stawienie czoła kryzysowi, jaki przeżywa Japonia. „Obiecaliśmy wydobyć Japonię z deflacji i skorygować kurs jena. Sytuacja jest poważna, ale musimy to zrobić” – mówił tuż po ogłoszeniu wyników wyborczych przyszły premier. W trakcie kampanii przywódca konserwatystów wielokrotnie apelował do Banku Japonii o „nieograniczony dodruk pieniędzy”, co ma pobudzić gospodarkę i osłabić walutę. Konserwatyści zapowiadają także duże wydatki budżetowe.

Pekin niezadowolony
Zwycięstwo konserwatystów i Shinzo Abe nie jest oczywiście mile widziane w Chinach. Agencja Xinhua pisze, że „zwycięstwo prawicy w Japonii” zaszkodzi nie tylko krajowi, ale i całemu regionowi. „Japonia, która doprowadziła do zniszczenia innych krajów azjatyckich w czasie II wojny światowej, znowu wzbudzi dużo podejrzeń wśród okolicznych krajów, jeśli obecny trend na prawo nie zostanie w porę zatrzymany” – ostrzega Xinhua. Także blogerzy w ChRL zamieszczają w internecie wiele negatywnych komentarzy na temat znanego z dość twardego stanowiska wobec Chin Shinzo Abe. Niektórzy wzywają nawet do bojkotu produktów japońskich na znak protestu wobec dojścia do władzy „radykalnego przywódcy”.
Pozytywnie na zwycięstwo konserwatystów reagują chińscy dysydenci. Podkreśla się, że Japończycy są przede wszystkim pragmatyczni i gdy eksperyment z pierwszymi lewicowymi rządami w Japonii okazał się niewypałem, szybko się z tego wycofano. „Japończycy pokazali, że mocniej niż w lewicowe fantazje i utopijną równość wierzą w to, że do bogactwa dochodzi się ciężką pracą i sprawnym zarządzaniem” – pisze w komentarzu mieszkający w USA chiński dysydent Cao Changqing.
Z wyników wyborów w Japonii zadowolony jest także Tajwan. Abe jest tu dość popularnym politykiem nie tylko wśród rządzącej partii Kuomintang, ale także wśród tajwańskich polityków popierających niepodległość wyspy. Dr Ho Szu-shen z Centrum Studiów and Japonią na tajwańskim Uniwersytecie Fujen twierdzi, że Abe jest bardzo przyjaźnie nastawiony do Tajwanu i dość często wyspę odwiedzał. W czasie swojej ostatniej wizyty w Tajpej lider konserwatystów spotkał się z prezydentem Tajwanu Ma Yingjiu; rozmawiano m.in. o możliwościach wspólnych inwestycji japońsko-tajwańskich w Azji. Abe sugerował wtedy, że miejscem docelowym takich przedsięwzięć powinny być Indie, a także Wietnam czy Birma, a nie Chiny, jak to widziała administracja tajwańska. Media na wyspie podkreślają, że za lewicowych rządów w Japonii stosunki z Tokio były dość oziębłe i obie strony liczą w tej chwili na poprawę zwłaszcza współpracy gospodarczej.

Gazeta Polska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu