Zrozumieć Koreę Północną
Gdy w grudniu 2011 r. umierał Kim Dzong Il i na jego następcę namaszczony został jego trzeci syn, media pytały mnie, czy Kim Dzong Un będzie skłonny do zreformowania północnokoreańskiej polityki i gospodarki.
Dziennikarze zwracali uwagę, że Kim Dzong Un był przez kilka lat kształcony w Szwajcarii, gdzie zasmakował dobrobytu i wolności. Poza tym sugerowano, że jako młody przywódca będzie skory szukać nowych metod działania. Krótko mówiąc – może się okazać reformatorem. Ciekawe, że dokładnie to samo mówiono o Kim Dzong Ilu, gdy ten przejął schedę po swoim ojcu Kim Ir Senie. Reformacja Korei Północnej to byłby świetny temat dla mediów. Życie bywa jednak dość jednostajne i banalne, więc nie spodziewałam się zbyt wiele po młodym Kimie. Mój ulubiony przykład to syryjski dyktator Baszar al-Assad, który mimo czteroletnich studiów podyplomowych w Londynie nie okazał się politycznym reformatorem, gdy przejął władzę po ojcu.
Nie pytaj o żony
Zaraz po tym, jak Kim Dzong Un doszedł do władzy, często pokazywał się publicznie z kobietą, która okazała się być jego żoną. Znowu pojawiło się pytanie: czy to oznaka zmiany? Ojciec Kima miał przynajmniej jedną żonę i kilka kochanek, ale nigdy nie pojawił się z żadną z nich publicznie. Północni Koreańczycy szybko nauczyli się nie pytać, czy ich przywódca jest żonaty, czy nie. I znów na myśl przychodzi Assad, którego żona wychowała się i kształciła w Anglii, ale nie miała znaczącego wpływu na polityczną postawę męża.
Zajmuję się studiami nad Koreą Północną już ponad 30 lat. W 2000 r. wraz z moim współpracownikiem naukowym Ralphem Hassigiem napisaliśmy książkę pt. „Korea Północna, czyli jak przez lustro”. Tytuł sugerował, że Korea Północna jest po prostu przeciwieństwem tego, z czym ludzie Zachodu są obeznani. Większa część książki była pisana w okresie, kiedy wydawało się, że Kim Dzong Il abdykował i zostawił Koreańczyków samym sobie w cierpieniu i głodzie – jakże inaczej od swojego ojca, który w pełni kontrolował życie swoich ziomków. Optymiści uważali wtedy, że rezygnacja młodego Kima ze sprawowania władzy to oznaka politycznych, ekonomicznych i socjalnych zmian. Ale my nie byliśmy przekonani, że Kim zaadaptował nowy sposób myślenia. Raczej wierzyliśmy północnokoreańskiej prasie, która cytowała Kima: „Nie oczekujcie ode mnie żadnych zmian”.
Ponad 10 lat później nowy przywódca Korei Północnej od samego początku mocno chwycił za ster. Wyeliminował tych, co do których lojalności miał wątpliwości. Wzmocnił kontrolę na granicy z Chinami, aby powstrzymać fale uciekinierów z Korei Płn. Chociaż szeptało się, że Kim Dzong Un jest zwolennikiem umiarkowanych reform rolnych, to jakoś do tej pory żadnej z nich nie ogłoszono. I wreszcie, a to jest najbardziej przygnębiające, większość swojej uwagi Kim poświęca na psychologiczne przygotowywanie obywateli swojego państwa do kolejnej wojny koreańskiej. Nie słuchając sugestii Chin, które są głównym sponsorem ekonomicznym północnych Koreańczyków, Kim wraz ze swoimi generałami pracuje nad rozwojem programów rakietowego i nuklearnego i nieustannie grozi Korei Płd., Stanom Zjednoczonym i Japonii zbliżającą się, kolejną, wojną.
Najgorszy Grubas
Nowa prezydent Korei Południowej, Park Geun-Hye, zaproponowała realizację procesu budowy wzajemnego zaufania pomiędzy obiema Koreami. Minister ds. zjednoczenia w jej rządzie powiedział, że Korea Płd. pragnie wznowić pomoc humanitarną dla KRLD. Podobnie w USA pojawiły się głosy, że łagodniejsze nastawienie do Phenianu może przynieść korzyści. Każdy nowy rząd na początku mówi bardziej optymistycznym tonem, ale moim zdaniem nie oznacza to, że poprzednie administracje coś przeoczyły. Próbowali i zostali zniechęceni. W odróżnieniu od swojego ojca, który w 1994 r. przynajmniej stwarzał pozory, że w rozmowach na temat programu rozwoju broni atomowej był gotowy na ustępstwa wobec międzynarodowej społeczności, Kim Dzong Un odrzucił wszelkie oferty ugody i stawia na to, że Chiny mimo wyrażanego niezadowolenia z tego, co Kim robi, muszą popierać jego reżim.
Wydaje się, że usunąć Kim Dzong Una może albo ogromny gniew społeczeństwa północnokoreańskiego, albo potężna presja ze strony Chin. Nikt więcej nie może na niego wpłynąć. Ostatnio ChRL głosowała za rezolucją ONZ narzucającą dodatkowe sankcje na KRLD w odpowiedzi na przeprowadzoną przez Phenian trzecią próbę nuklearną, ale nic nie wskazuje, że za chińskim głosem popierającym sankcje pójdą jakieś konkretne działania. W przeszłości Pekin wręcz spektakularnie ich unikał, obawiając się bardziej zamętu w rejonie niż nuklearnej proliferacji.
Podczas mojej wizyty w Chinach w listopadzie 2012 r. młodzi chińscy intelektualiści i młoda kadra partyjna wyrażali swoje niezadowolenie z poczynań reżimu Kima, ale otwarcie nie sprzeciwiliby się oficjalnej polityce Chin. „Pierwszy Grubas, czyli Kim Ir Sen, był naszym towarzyszem walczącym przeciwko japońskiemu imperializmowi. Jego syn Kim Dzong Il, czyli Drugi Grubas, nie był przez nas lubiany, ale nadal popieraliśmy Koreę Płn. A teraz ten Trzeci Grubas, Kim Dzong Un, wydaje się być dużo gorszy” – mówiono mi dość rubasznie. Nowi chińscy przywódcy prawdopodobnie będą kontynuować, przynajmniej przez jakiś czas, swoją tradycyjną politykę „nieinterwencji”, ale młode chińskie elity straciły już cierpliwość wobec kłopotliwego sąsiada, z czego Kim i jego poplecznicy muszą sobie zdawać sprawę.
Dwie Koree Północne
Dziś Korea Północna to nie jedna republika, ale dwie: „Republika Phenianu” i „Republika Reszty”. Są między nimi różnice i polityczne, i geograficzne. Stolica Phenian jest czysta, dość dobrze zorganizowana i niezbyt okazale, ale jednak rozwijająca się. Mieszkańcy Phenianu, w większości członkowie partii, są lepiej ubrani, kupują jedzenie w restauracjach i ulicznych straganach i korzystają z telefonów komórkowych. Cudzoziemcy spodziewający się zobaczyć ląd wygłodzonych ludzi są pod wrażeniem. Reżim jest w mocy przekształcić miasto – albo przynajmniej jego najbardziej odwiedzane rejony – w cokolwiek im się tylko podoba. W końcu nie istnieje żadne prywatne przedsiębiorstwa, które mogłyby pokrzyżować plany rządzących. Poziom życia Kim Dzong Una i czołowych elit jest jeszcze wyższy niż reszty mieszkańców Phenianu. Bez względu na to, ile sankcji ekonomicznych nałoży się ma Koreę Płn., to i tak znajdą się pieniądze, aby wspierać polityczne elity i jeszcze na dodatek „wygospodarować” duże sumy na broń nuklearną i rakiety.
Poza granicami Phenianu Korea Północna to zupełnie inny świat. Książka pt. „Ukryci mieszkańcy Korei Północnej”, którą Ralph i ja napisaliśmy w 2009 r., była właśnie o tych ludziach mieszkających z dala od stolicy. Podczas gdy w Phenianie ulice są szerokie, poza miastem większość dróg nie jest utwardzona. Pojazdów jest niewiele. Pociągi pełzają powoli po wykręconych torach. Chociaż północni Koreańczycy cieszą się większą wolnością przemieszczania się niż w przeszłości (przynajmniej nieoficjalnie), to i tak muszą podróżować autostopem. Płacą kierowcom wojskowych ciężarówek łapówki w postaci domowego alkoholu, papierosów, a jak nie trafi się żadna okazja, to po prostu maszerują do miejsca przeznaczenia. Na prowincji ludzie są dużo chudsi i gorzej ubrani niż w Phenianie. Wyglądają na wygłodniałych i schorowanych. Tylko lokalni przywódcy partyjni i czarnorynkowi przedsiębiorcy są zaokrągleni, a reszta to skóry i kości.
Jak usunąć reżim Kima?
Już od dawna Stany Zjednoczone zwracały się do Chin, aby te wywarły większą presję na Koreę Płn. i zmusiły ją do wstrzymania programów nuklearnego i rakietowego oraz do rozpoczęcia reform ekonomicznych. Na ogół Pekin stawiał opór tym nawoływaniom i wielokrotnie wzywał, by „wszystkie strony zachowały spokój, wspólnie pracowały nad rozwiązaniem konfliktu” w ramach tzw. rozmów sześciostronnych odbywających się w Chinach. Od 2008 r. do spotkań jednak nie dochodzi. Ani Stany Zjednoczone, ani Korea Płd. nie są zwolennikami politycznej rewolucji w Korei Płn. i wolą czekać, aż coś spowoduje, że reżim sam zmieni zdanie.
Skoro Chiny nie chcą specjalnie naciskać na Phenian, a USA i Korea Płd. nie zamierzają zrobić nic poza nawoływaniem rządu Kima do reform, to czy północni Koreańczycy mogą wziąć swój los we własne ręce? Od momentu głodu w latach 1995–1998, kiedy rząd zaprzestał dostarczania żywności dla większości obywateli, Koreańczycy nauczyli się, jak przeżyć za pomocą własnych metod, w większości wypadków nielegalnych. Reżim Kima przymyka na to oczy. Owszem, od czasu do czasu zorganizuje jakąś akcję tłumienia prywatnej inicjatywy, przekonując przy tym, że socjalizm to jedyny słuszny model gospodarczy.
Niektórzy politycy i analitycy w Stanach Zjednoczonych traktują przymykanie oka na prywatną działalność jako złagodzenie polityki przez komunistów w KRLD. Owi eksperci uważają, że nasz rząd powinien rozpocząć rozmowy na wysokim szczeblu z reżimem Kima, zaakceptować północnokoreańskie żądanie podpisania traktatu pokojowego, który zastąpiłby porozumienie rozejmowe kończące wojnę koreańską w 1953 r. i wreszcie znormalizować dyplomatyczne relacje z rządem w Phenianie. Takie kroki byłyby spełnieniem niektórych, bo z pewnością nie wszystkich, żądań północnokoreańskich wobec USA. Moim zdaniem, USA starały się osiągnąć porozumienie w 1994 r., ale ostatecznie wszystkie wysiłki spełzły na niczym. Częściowo winą za to musi być obarczone USA, które jako demokracja nie mogło spełnić obietnic poczynionych przez Biały Dom Clintona. Jednak główna wina leży po stronie Korei Płn., która wcale nie miała zamiaru zrezygnować z broni atomowej i raczej próbowała wytargować, co tylko się dało od Stanów Zjednoczonych. Jednak bez względu na to, kogo będziemy winić za brak porozumienia, to – o czym pisaliśmy w książce pt. „Korea Północna, czyli jak przez lustro” – USA i Korea Płn. w większości kwestii stoją na odmiennych pozycjach i kompromis jest tak samo możliwy jak przejście na drugą stronę lustra – jest to możliwe, ale w snach!
Niemal każdy, kto ma do czynienia w sferze politycznej, ekonomicznej czy społecznej z Koreą Północną, dochodzi w końcu do wniosku, że jest to kraj, z którym prawie niemożliwe wydaje się dojście do jakiejś zgody. Istnieje oczywisty powód dla tego północnokoreańskiego oporu: tylko poprzez odseparowanie się od współczesnego świata reżim ma szanse na przetrwanie z pokolenia na pokolenie. Jego istnienie jest już sukcesem, choć jest to obraz nędzy i rozpaczy. Dwaj pierwsi Kimowie (zaraz po tym, jak najstarszy z nich doszedł do władzy) żyli w luksusie i umarli śmiercią naturalną. Trzeci Kim prawdopodobnie uważa, że najlepsze, co może zrobić, to naśladować swoich poprzedników. On i jego poplecznicy nie mają specjalnego powodu do zmiany polityki, bo to nie oni cierpią z powodu narzuconych sankcji międzynarodowych czy z powodu ich własnych działań gospodarczych rujnujących kraj.
Cierpliwość Obamy
Co zatem z 23 mln obywateli Korei Północnej, którzy nie pławią się w luksusie? Czy mają oni wolę i środki, aby zmienić ten stan? Ludzie mogą się przecież przystosować. Północni Koreańczycy nauczyli się, jak przetrwać, choć w większości w bardzo złych warunkach. Żyją w ciągłym strachu przed karą; zmagają się z głodem i chorobami. Ale tak było zawsze. Nigdy nie byli siłą polityczną, a tych kilku z nich, którzy próbowali przeciwstawić się reżimowi, było szybko aresztowanych i zsyłanych do obozów pracy. Nadzieja to ostatni wyraz w ich słowniku. Dla nich zmiana to nic więcej niż natychmiastowa poprawa ich sytuacji ekonomicznej.
Koreańczycy zamieszkujący obie części Półwyspu są odporni i zaradni. W latach 50. Korea Południowa nie różniła się od ówczesnej Korei Północnej. Oba kraje były rządzone przez dyktaturę i oba były biedne. W latach 60. pod autorytarnymi rządami prezydenta Park Chung-hee (ojciec obecnej prezydent), Korea Płd. doświadczyła ekonomicznej rewolucji rozpoczętej nie przez lud, ale przez rząd. Dopiero w latach 80. rząd stopniowo rozluźniał swoją politykę, idąc w kierunku pełnej demokratyzacji, która nadeszła wraz z demonstracjami na początku lat 90. Na odmiennie polityczne losy obu Korei miała wpływ obecność wojskowa USA w Korei Płd. Każdy kolejny rząd w Seulu musiał się liczyć z zależnością od Amerykanów. Ta obecność, a także pragnienie południowych Koreańczyków, aby dołączyć do społeczności międzynarodowej, powstrzymywała prezydentów Korei Płd. od użycia siły wobec protestujących obywateli.
Stany Zjednoczone nie są obecne w Korei Północnej, a jedyne, co powstrzymuje Kim Dzung Una, to strach, że Chiny zahamują pomoc gospodarczą, a także obawa, że nieugięci wojskowi mogą wystąpić przeciwko niemu. Czy USA, jako siła będąca dość daleko, może więc zrobić cokolwiek, aby pomóc północnym Koreańczykom stawić czoła swojemu rządowi? Na ostatnich stronach książki „Ukryci mieszkańcy Korei Północnej” zasugerowaliśmy, że jedyny sposób, w jaki Korea Płn. może się zmienić, to ten, w którym zwykli obywatele wezmą na siebie ciężar transformacji. Pisaliśmy także o tym, że cudzoziemcy muszą zrobić wszystko, co w ich mocy, aby umożliwić to Koreańczykom z północy, chociaż poprzez informowanie, co naprawdę wyczynia ich rząd i jak wygląda świat na zewnątrz. Stany Zjednoczone udzielają umiarkowanej pomocy uciekinierom z Korei Płn., którzy poświęcają swoje dalsze życie na przekazywanie informacji swoim ziomkom. Mające pełne ręce roboty na Bliskim Wschodzie USA nie chce uczynić więcej.
Oficjalna polityka administracji Obamy wobec Korei Płn. to „strategiczna cierpliwość”. Zaletą tej polityki jest z pewnością to, że nie prowokuje szerszenia. Jej słabością jest to, że USA jest zupełnie pozbawione kontroli nad sytuacją. Zamiast prowadzić działania mające doprowadzić do usunięcia reżimu Kima, Stany Zjednoczone (i Korea Płd.) wzmacniają obronę, tak by wygrać wojnę tak szybko, jak to możliwe, jeśli Kim rzeczywiście zrealizuje swoje groźby wojenne. A co z północnymi Koreańczykami? Oni są pozostawieni sami sobie.
TŁUMACZYŁA i OPRACOWAŁA Hanna Shen
Artykuł ukazał się w biuletynie amerykańskiego konserwatywnego think tanku Foreign Policy Research Institute.
Kongdan Oh - członek Amerykańskiego Instytutu Analiz Obronnych. Ukończyła studia doktoranckie na Uniwersytecie Berkeley. Specjalizuje się w tematach bezpieczeństwa w regionie Azji, bezpieczeństwa USA i polityki zagranicznej USA w Azji. Profesor Oh urodziła się w Korei Płd., a jej rodzice byli uciekinierami z Korei Płn.
Nowe Panstwo
Dziennikarze zwracali uwagę, że Kim Dzong Un był przez kilka lat kształcony w Szwajcarii, gdzie zasmakował dobrobytu i wolności. Poza tym sugerowano, że jako młody przywódca będzie skory szukać nowych metod działania. Krótko mówiąc – może się okazać reformatorem. Ciekawe, że dokładnie to samo mówiono o Kim Dzong Ilu, gdy ten przejął schedę po swoim ojcu Kim Ir Senie. Reformacja Korei Północnej to byłby świetny temat dla mediów. Życie bywa jednak dość jednostajne i banalne, więc nie spodziewałam się zbyt wiele po młodym Kimie. Mój ulubiony przykład to syryjski dyktator Baszar al-Assad, który mimo czteroletnich studiów podyplomowych w Londynie nie okazał się politycznym reformatorem, gdy przejął władzę po ojcu.
Nie pytaj o żony
Zaraz po tym, jak Kim Dzong Un doszedł do władzy, często pokazywał się publicznie z kobietą, która okazała się być jego żoną. Znowu pojawiło się pytanie: czy to oznaka zmiany? Ojciec Kima miał przynajmniej jedną żonę i kilka kochanek, ale nigdy nie pojawił się z żadną z nich publicznie. Północni Koreańczycy szybko nauczyli się nie pytać, czy ich przywódca jest żonaty, czy nie. I znów na myśl przychodzi Assad, którego żona wychowała się i kształciła w Anglii, ale nie miała znaczącego wpływu na polityczną postawę męża.
Zajmuję się studiami nad Koreą Północną już ponad 30 lat. W 2000 r. wraz z moim współpracownikiem naukowym Ralphem Hassigiem napisaliśmy książkę pt. „Korea Północna, czyli jak przez lustro”. Tytuł sugerował, że Korea Północna jest po prostu przeciwieństwem tego, z czym ludzie Zachodu są obeznani. Większa część książki była pisana w okresie, kiedy wydawało się, że Kim Dzong Il abdykował i zostawił Koreańczyków samym sobie w cierpieniu i głodzie – jakże inaczej od swojego ojca, który w pełni kontrolował życie swoich ziomków. Optymiści uważali wtedy, że rezygnacja młodego Kima ze sprawowania władzy to oznaka politycznych, ekonomicznych i socjalnych zmian. Ale my nie byliśmy przekonani, że Kim zaadaptował nowy sposób myślenia. Raczej wierzyliśmy północnokoreańskiej prasie, która cytowała Kima: „Nie oczekujcie ode mnie żadnych zmian”.
Ponad 10 lat później nowy przywódca Korei Północnej od samego początku mocno chwycił za ster. Wyeliminował tych, co do których lojalności miał wątpliwości. Wzmocnił kontrolę na granicy z Chinami, aby powstrzymać fale uciekinierów z Korei Płn. Chociaż szeptało się, że Kim Dzong Un jest zwolennikiem umiarkowanych reform rolnych, to jakoś do tej pory żadnej z nich nie ogłoszono. I wreszcie, a to jest najbardziej przygnębiające, większość swojej uwagi Kim poświęca na psychologiczne przygotowywanie obywateli swojego państwa do kolejnej wojny koreańskiej. Nie słuchając sugestii Chin, które są głównym sponsorem ekonomicznym północnych Koreańczyków, Kim wraz ze swoimi generałami pracuje nad rozwojem programów rakietowego i nuklearnego i nieustannie grozi Korei Płd., Stanom Zjednoczonym i Japonii zbliżającą się, kolejną, wojną.
Najgorszy Grubas
Nowa prezydent Korei Południowej, Park Geun-Hye, zaproponowała realizację procesu budowy wzajemnego zaufania pomiędzy obiema Koreami. Minister ds. zjednoczenia w jej rządzie powiedział, że Korea Płd. pragnie wznowić pomoc humanitarną dla KRLD. Podobnie w USA pojawiły się głosy, że łagodniejsze nastawienie do Phenianu może przynieść korzyści. Każdy nowy rząd na początku mówi bardziej optymistycznym tonem, ale moim zdaniem nie oznacza to, że poprzednie administracje coś przeoczyły. Próbowali i zostali zniechęceni. W odróżnieniu od swojego ojca, który w 1994 r. przynajmniej stwarzał pozory, że w rozmowach na temat programu rozwoju broni atomowej był gotowy na ustępstwa wobec międzynarodowej społeczności, Kim Dzong Un odrzucił wszelkie oferty ugody i stawia na to, że Chiny mimo wyrażanego niezadowolenia z tego, co Kim robi, muszą popierać jego reżim.
Wydaje się, że usunąć Kim Dzong Una może albo ogromny gniew społeczeństwa północnokoreańskiego, albo potężna presja ze strony Chin. Nikt więcej nie może na niego wpłynąć. Ostatnio ChRL głosowała za rezolucją ONZ narzucającą dodatkowe sankcje na KRLD w odpowiedzi na przeprowadzoną przez Phenian trzecią próbę nuklearną, ale nic nie wskazuje, że za chińskim głosem popierającym sankcje pójdą jakieś konkretne działania. W przeszłości Pekin wręcz spektakularnie ich unikał, obawiając się bardziej zamętu w rejonie niż nuklearnej proliferacji.
Podczas mojej wizyty w Chinach w listopadzie 2012 r. młodzi chińscy intelektualiści i młoda kadra partyjna wyrażali swoje niezadowolenie z poczynań reżimu Kima, ale otwarcie nie sprzeciwiliby się oficjalnej polityce Chin. „Pierwszy Grubas, czyli Kim Ir Sen, był naszym towarzyszem walczącym przeciwko japońskiemu imperializmowi. Jego syn Kim Dzong Il, czyli Drugi Grubas, nie był przez nas lubiany, ale nadal popieraliśmy Koreę Płn. A teraz ten Trzeci Grubas, Kim Dzong Un, wydaje się być dużo gorszy” – mówiono mi dość rubasznie. Nowi chińscy przywódcy prawdopodobnie będą kontynuować, przynajmniej przez jakiś czas, swoją tradycyjną politykę „nieinterwencji”, ale młode chińskie elity straciły już cierpliwość wobec kłopotliwego sąsiada, z czego Kim i jego poplecznicy muszą sobie zdawać sprawę.
Dwie Koree Północne
Dziś Korea Północna to nie jedna republika, ale dwie: „Republika Phenianu” i „Republika Reszty”. Są między nimi różnice i polityczne, i geograficzne. Stolica Phenian jest czysta, dość dobrze zorganizowana i niezbyt okazale, ale jednak rozwijająca się. Mieszkańcy Phenianu, w większości członkowie partii, są lepiej ubrani, kupują jedzenie w restauracjach i ulicznych straganach i korzystają z telefonów komórkowych. Cudzoziemcy spodziewający się zobaczyć ląd wygłodzonych ludzi są pod wrażeniem. Reżim jest w mocy przekształcić miasto – albo przynajmniej jego najbardziej odwiedzane rejony – w cokolwiek im się tylko podoba. W końcu nie istnieje żadne prywatne przedsiębiorstwa, które mogłyby pokrzyżować plany rządzących. Poziom życia Kim Dzong Una i czołowych elit jest jeszcze wyższy niż reszty mieszkańców Phenianu. Bez względu na to, ile sankcji ekonomicznych nałoży się ma Koreę Płn., to i tak znajdą się pieniądze, aby wspierać polityczne elity i jeszcze na dodatek „wygospodarować” duże sumy na broń nuklearną i rakiety.
Poza granicami Phenianu Korea Północna to zupełnie inny świat. Książka pt. „Ukryci mieszkańcy Korei Północnej”, którą Ralph i ja napisaliśmy w 2009 r., była właśnie o tych ludziach mieszkających z dala od stolicy. Podczas gdy w Phenianie ulice są szerokie, poza miastem większość dróg nie jest utwardzona. Pojazdów jest niewiele. Pociągi pełzają powoli po wykręconych torach. Chociaż północni Koreańczycy cieszą się większą wolnością przemieszczania się niż w przeszłości (przynajmniej nieoficjalnie), to i tak muszą podróżować autostopem. Płacą kierowcom wojskowych ciężarówek łapówki w postaci domowego alkoholu, papierosów, a jak nie trafi się żadna okazja, to po prostu maszerują do miejsca przeznaczenia. Na prowincji ludzie są dużo chudsi i gorzej ubrani niż w Phenianie. Wyglądają na wygłodniałych i schorowanych. Tylko lokalni przywódcy partyjni i czarnorynkowi przedsiębiorcy są zaokrągleni, a reszta to skóry i kości.
Jak usunąć reżim Kima?
Już od dawna Stany Zjednoczone zwracały się do Chin, aby te wywarły większą presję na Koreę Płn. i zmusiły ją do wstrzymania programów nuklearnego i rakietowego oraz do rozpoczęcia reform ekonomicznych. Na ogół Pekin stawiał opór tym nawoływaniom i wielokrotnie wzywał, by „wszystkie strony zachowały spokój, wspólnie pracowały nad rozwiązaniem konfliktu” w ramach tzw. rozmów sześciostronnych odbywających się w Chinach. Od 2008 r. do spotkań jednak nie dochodzi. Ani Stany Zjednoczone, ani Korea Płd. nie są zwolennikami politycznej rewolucji w Korei Płn. i wolą czekać, aż coś spowoduje, że reżim sam zmieni zdanie.
Skoro Chiny nie chcą specjalnie naciskać na Phenian, a USA i Korea Płd. nie zamierzają zrobić nic poza nawoływaniem rządu Kima do reform, to czy północni Koreańczycy mogą wziąć swój los we własne ręce? Od momentu głodu w latach 1995–1998, kiedy rząd zaprzestał dostarczania żywności dla większości obywateli, Koreańczycy nauczyli się, jak przeżyć za pomocą własnych metod, w większości wypadków nielegalnych. Reżim Kima przymyka na to oczy. Owszem, od czasu do czasu zorganizuje jakąś akcję tłumienia prywatnej inicjatywy, przekonując przy tym, że socjalizm to jedyny słuszny model gospodarczy.
Niektórzy politycy i analitycy w Stanach Zjednoczonych traktują przymykanie oka na prywatną działalność jako złagodzenie polityki przez komunistów w KRLD. Owi eksperci uważają, że nasz rząd powinien rozpocząć rozmowy na wysokim szczeblu z reżimem Kima, zaakceptować północnokoreańskie żądanie podpisania traktatu pokojowego, który zastąpiłby porozumienie rozejmowe kończące wojnę koreańską w 1953 r. i wreszcie znormalizować dyplomatyczne relacje z rządem w Phenianie. Takie kroki byłyby spełnieniem niektórych, bo z pewnością nie wszystkich, żądań północnokoreańskich wobec USA. Moim zdaniem, USA starały się osiągnąć porozumienie w 1994 r., ale ostatecznie wszystkie wysiłki spełzły na niczym. Częściowo winą za to musi być obarczone USA, które jako demokracja nie mogło spełnić obietnic poczynionych przez Biały Dom Clintona. Jednak główna wina leży po stronie Korei Płn., która wcale nie miała zamiaru zrezygnować z broni atomowej i raczej próbowała wytargować, co tylko się dało od Stanów Zjednoczonych. Jednak bez względu na to, kogo będziemy winić za brak porozumienia, to – o czym pisaliśmy w książce pt. „Korea Północna, czyli jak przez lustro” – USA i Korea Płn. w większości kwestii stoją na odmiennych pozycjach i kompromis jest tak samo możliwy jak przejście na drugą stronę lustra – jest to możliwe, ale w snach!
Niemal każdy, kto ma do czynienia w sferze politycznej, ekonomicznej czy społecznej z Koreą Północną, dochodzi w końcu do wniosku, że jest to kraj, z którym prawie niemożliwe wydaje się dojście do jakiejś zgody. Istnieje oczywisty powód dla tego północnokoreańskiego oporu: tylko poprzez odseparowanie się od współczesnego świata reżim ma szanse na przetrwanie z pokolenia na pokolenie. Jego istnienie jest już sukcesem, choć jest to obraz nędzy i rozpaczy. Dwaj pierwsi Kimowie (zaraz po tym, jak najstarszy z nich doszedł do władzy) żyli w luksusie i umarli śmiercią naturalną. Trzeci Kim prawdopodobnie uważa, że najlepsze, co może zrobić, to naśladować swoich poprzedników. On i jego poplecznicy nie mają specjalnego powodu do zmiany polityki, bo to nie oni cierpią z powodu narzuconych sankcji międzynarodowych czy z powodu ich własnych działań gospodarczych rujnujących kraj.
Cierpliwość Obamy
Co zatem z 23 mln obywateli Korei Północnej, którzy nie pławią się w luksusie? Czy mają oni wolę i środki, aby zmienić ten stan? Ludzie mogą się przecież przystosować. Północni Koreańczycy nauczyli się, jak przetrwać, choć w większości w bardzo złych warunkach. Żyją w ciągłym strachu przed karą; zmagają się z głodem i chorobami. Ale tak było zawsze. Nigdy nie byli siłą polityczną, a tych kilku z nich, którzy próbowali przeciwstawić się reżimowi, było szybko aresztowanych i zsyłanych do obozów pracy. Nadzieja to ostatni wyraz w ich słowniku. Dla nich zmiana to nic więcej niż natychmiastowa poprawa ich sytuacji ekonomicznej.
Koreańczycy zamieszkujący obie części Półwyspu są odporni i zaradni. W latach 50. Korea Południowa nie różniła się od ówczesnej Korei Północnej. Oba kraje były rządzone przez dyktaturę i oba były biedne. W latach 60. pod autorytarnymi rządami prezydenta Park Chung-hee (ojciec obecnej prezydent), Korea Płd. doświadczyła ekonomicznej rewolucji rozpoczętej nie przez lud, ale przez rząd. Dopiero w latach 80. rząd stopniowo rozluźniał swoją politykę, idąc w kierunku pełnej demokratyzacji, która nadeszła wraz z demonstracjami na początku lat 90. Na odmiennie polityczne losy obu Korei miała wpływ obecność wojskowa USA w Korei Płd. Każdy kolejny rząd w Seulu musiał się liczyć z zależnością od Amerykanów. Ta obecność, a także pragnienie południowych Koreańczyków, aby dołączyć do społeczności międzynarodowej, powstrzymywała prezydentów Korei Płd. od użycia siły wobec protestujących obywateli.
Stany Zjednoczone nie są obecne w Korei Północnej, a jedyne, co powstrzymuje Kim Dzung Una, to strach, że Chiny zahamują pomoc gospodarczą, a także obawa, że nieugięci wojskowi mogą wystąpić przeciwko niemu. Czy USA, jako siła będąca dość daleko, może więc zrobić cokolwiek, aby pomóc północnym Koreańczykom stawić czoła swojemu rządowi? Na ostatnich stronach książki „Ukryci mieszkańcy Korei Północnej” zasugerowaliśmy, że jedyny sposób, w jaki Korea Płn. może się zmienić, to ten, w którym zwykli obywatele wezmą na siebie ciężar transformacji. Pisaliśmy także o tym, że cudzoziemcy muszą zrobić wszystko, co w ich mocy, aby umożliwić to Koreańczykom z północy, chociaż poprzez informowanie, co naprawdę wyczynia ich rząd i jak wygląda świat na zewnątrz. Stany Zjednoczone udzielają umiarkowanej pomocy uciekinierom z Korei Płn., którzy poświęcają swoje dalsze życie na przekazywanie informacji swoim ziomkom. Mające pełne ręce roboty na Bliskim Wschodzie USA nie chce uczynić więcej.
Oficjalna polityka administracji Obamy wobec Korei Płn. to „strategiczna cierpliwość”. Zaletą tej polityki jest z pewnością to, że nie prowokuje szerszenia. Jej słabością jest to, że USA jest zupełnie pozbawione kontroli nad sytuacją. Zamiast prowadzić działania mające doprowadzić do usunięcia reżimu Kima, Stany Zjednoczone (i Korea Płd.) wzmacniają obronę, tak by wygrać wojnę tak szybko, jak to możliwe, jeśli Kim rzeczywiście zrealizuje swoje groźby wojenne. A co z północnymi Koreańczykami? Oni są pozostawieni sami sobie.
TŁUMACZYŁA i OPRACOWAŁA Hanna Shen
Artykuł ukazał się w biuletynie amerykańskiego konserwatywnego think tanku Foreign Policy Research Institute.
Kongdan Oh - członek Amerykańskiego Instytutu Analiz Obronnych. Ukończyła studia doktoranckie na Uniwersytecie Berkeley. Specjalizuje się w tematach bezpieczeństwa w regionie Azji, bezpieczeństwa USA i polityki zagranicznej USA w Azji. Profesor Oh urodziła się w Korei Płd., a jej rodzice byli uciekinierami z Korei Płn.
Nowe Panstwo
Komentarze
Prześlij komentarz