Dla nas Tiananmen był ostatnią twierdzą - wywiad z Chai Ling
Byłam w grupie 500 studentów, którzy do końca pozostali na placu Tiananmen. Wielu z nich zginęło, ale ja cudem przeżyłam. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego? Ktoś mi wtedy powiedział, że pewnie mam jeszcze jakieś inne zadanie, do wykonania – z Chai Ling rozmawia Hanna Shen.
Była Pani jednym z czołowych organizatorów i przywódców protestów studenckich na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie w 1989 r. Miała Pani wtedy 23 lata i studiowała psychologię. Co Panią wtedy skłoniło do protestu?
Chciałam po prostu lepszych, czyli wolnych i sprawiedliwych Chin. Od dziecka uczono nas, że mamy kochać nasz rząd, ale ten nie wykazywał żadnej troski o swoich obywateli. Wierzę, że pragnienie demokracji jest czymś naturalnym, że powinniśmy mieć zagwarantowane nasze podstawowe prawa i niezależność. Niestety, ten pierwotny odruch do bycia wolnym – do niezależnego kierowania własnym losem – został niemal zniszczony w Chińczykach. Pamiętam, jak w czasie protestów niektórzy ze studentów przychodzili do nas, organizatorów, prosząc o jedzenie, zakwaterowanie; potrzebowali gotowych instrukcji, co dalej. Zastanawiałam się: przecież maję ręce, oczy, mózg, to wystarczy, aby zająć się sobą. Wszyscy wspieraliśmy słuszną sprawę. Mieliśmy dobre intencje, ale uczciwie musimy powiedzieć, że wielu z tych, którzy nas poparli, wyrastając w komunistycznych Chinach, zostało pozbawionych poczucia odpowiedzialności; można stwierdzić, że Chińczycy są przyzwyczajeni do życia w społeczeństwie feudalnym, w którym sami nie muszą podejmować decyzji.
Widząc masakrę, jakiej komunistyczne władze dokonały na placu Niebiańskiego Spokoju, i ukrywając się – była Pani przecież jedną z 21 najbardziej poszukiwanych osób w Chinach – co Pani czuła: gniew, beznadzieję?
W tej walce o wolne Chiny mieliśmy poczucie, że plac jest ostatnią twierdzą; uważaliśmy, że jeśli przegramy, to będzie klęska dla Chin, bo ludzie ponownie obrócą się jeden przeciw drugiemu, nie będzie między nimi komunikacji opartej na prawdzie. Widząc to, co się stało na placu, najpierw ogarnęły mnie złość, smutek i utrata wiary. Jednak w ostatnich godzinach, gdy staliśmy naprzeciw czołgów, te uczucia zniknęły; wtedy nie wiedziałam, skąd to się wzięło, ale poczułam ogromną miłość do mojego kraju i jego ludzi, pojawiła się nadzieja, że kiedyś będziemy mieli lepszą przyszłość. Teraz rozumiem, że takie odczucia pochodzą od Boga – tylko z nim można przezwyciężyć gniew, beznadzieję. Byłam w grupie 500 studentów, którzy do końca pozostali na placu. Wielu z nich zginęło, ale ja cudem przeżyłam. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego? Ktoś mi wtedy powiedział, że pewnie mam jeszcze jakieś inne zadanie do wykonania. Gdy zaczęłam się ukrywać, obiecałam mojemu mężowi, że muszę przeżyć dla tych, którzy mnie kochają i których ja kocham. Nagle wszystko stało się jasne. Spędziłam pięć nocy w drewnianym pudle na łodzi płynącej do Hongkongu. Potem wyjechałam do USA. To była moja ucieczka ku wolności.
Ale dzisiejsze Chiny są inne – powoli stają się światową potęgą. Czy w takim razie to, co stało się na placu Niebiańskiego Spokoju, dziś, po 24 latach, ma jakieś znaczenie?
Tak, z pewnością ma. Chiny są inne, ale nie będą w stanie pójść naprzód, jeśli nie stawią czoła temu, co stało się w czerwcu 1989 r. Komunistyczne władze chińskie dokonały zbrodni, ale szansa na społeczne pojednanie jest, jeśli tylko okażą skruchę. Dziś w Chinach nadal więzieni są uczestnicy protestów na placu Tiananmen, nie ma żadnej publicznej debaty na temat wydarzeń sprzed 24 lat, a podręczniki szkolne do historii na ten temat milczą.
Po ucieczce do USA ukończyła Pani najlepsze uczelnie (Harvard i Princeton), stworzyła Pani dobrze prosperującą firmę, ale – i tu powtórzę Pani słowa – to tak naprawdę odnalezienie Boga dało Pani poczucie wolności. Będąc w Chinach, nie mogła Pani mieć żadnego kontaktu z wiarą. Pani rodzice byli członkami Partii Komunistycznej, Pani sama, jak wielu młodych w ChRL, musiała należeć do komunistycznej młodzieżówki... Kiedy więc nastąpiło spotkanie z Panem Bogiem?
W Chinach wiara w Boga była zakazana. Już samo słowo „Bóg” było zakazane. Mówiono nam, że to zgnili zachodni kapitaliści używają Boga, aby ogłupić ludzi. Moi rodzice byli lekarzami, ale także członkami Armii Ludowo-Wyzwoleńczej i zostałam przez nich wychowana w wierze, że partia i rząd są ważniejsze niż moje własne życie. Ale gdy trafiłam na studia, poznałam ludzi, którzy myśleli zupełnie inaczej, zaczęłam mieć wątpliwości i kwestionować to, co robił rząd. Jeszcze studiując w Pekinie, słyszałam o rolnikach, którzy potajemnie gromadzą się i modlą do Boga. Ale spotkanie z Nim nastąpiło naprawdę w Ameryce. Kiedy zaangażowałam się w ruch antyaborcyjny, spotkałam wielu chrześcijan i wreszcie 4 grudnia 2009 r. przyjęłam chrzest.
Śledząc Pani wypowiedzi, spotkałam się m.in. z taką, że Chiny przeżywają obecnie podobną tragedię do tej, jaka wydarzyła się na placu Niebiańskiego Spokoju w 1989 r. – chodzi tu o politykę jednego dziecka. Jakie są jej konsekwencje?
Skutki są straszne. W ciągu ostatnich 30 lat zabito ponad 400 mln dzieci, na masową skalę zabijane są dziewczynki. W Chinach jedna na sześć dziewczynek została albo poddana aborcji, albo porzucona. Dziennie ponad 500 chińskich kobiet popełnia samobójstwo, a w jednej trzeciej rodzin mamy do czynienia z przemocą. Ponieważ brakuje kobiet, to ponad 37 mln mężczyzn nie może znaleźć żon i rozwija się handel kobietami (spośród takich transakcji zawieranych na świecie 60 proc. dotyczy właśnie Chin). Te wszystkie czynniki doprowadzają do zwolnienia gospodarki, wzrostu liczby samobójstw wśród młodych ludzi, do rozkładu rodziny.
A Pani prowadzi „krucjatę” przeciwko polityce jednego dziecka w ChRL. Po to założyła Pani organizację All Girls Allowed (Wszystkie Dziewczynki Dozwolone).
Tak, nasza organizacja ma uświadomić przede wszystkim kobietom i matkom w Chinach, że życie ma wartość, że one zasługują na szacunek. Chcemy także pokazać, jak wielkiej niesprawiedliwości dopuszcza się rząd, realizując politykę jednego dziecka. Na naszej stronie internetowej można znaleźć informacje o programach, jakie realizujemy. Pomagamy ratować dzieci i ich matki, bronimy kobiet, które zmuszane są do aborcji, wspieramy finansowo sieroty, a także pomagamy dziewczętom i kobietom, które zostały sprzedane, odnaleźć ich rodziny. I cały czas modlimy się za Chiny, matki, dzieci i całe rodziny, prosząc o ich uzdrowienie.
Bob Fu, chiński pastor i działacz na rzecz praw człowieka mieszkający w USA, powiedział, że organizacje, takie jak Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych, wydają dziesiątki milionów, wspierając chiński rząd w polityce jednego dziecka, że USA i Zachód ponoszą tak naprawdę współodpowiedzialność za ludobójstwo, do jakiego na ogromną skalę dochodzi w ChRL. Dziś więc z jednej strony pamiętamy o masakrze, która wydarzyła się 4 czerwca na placu Niebiańskiego Spokoju, ale z drugiej liberalne i politycznie poprawne elity na Zachodzie milczą na temat innej masakry, jaka rozgrywa się w Chinach: kontrola populacji i wymuszane aborcje. Jak Pani to widzi: jesteśmy współodpowiedzialni?
Niestety, to, że na Zachodzie ruch proaborcyjny jest tak silny, nie pomaga w położeniu kresu polityce jednego dziecka w ChRL. Nie chodzi tu przecież o żaden wybór – w Chinach kobiety są zmuszane do aborcji. Jednak pomimo braku jakichkolwiek kroków ze strony politycznych elit widzimy, że to dzięki wiernym, parafiom może ostatecznie dojść do zakończenia tej polityki w Chinach. Kiedy nagłośniliśmy sprawę wymuszonej aborcji na Feng Jianmei (dokonanej w siódmym miesiącu ciąży), w kościołach gromadzili się ludzie, modlono się, ale tragedia ta została też opisana przez chińskie media. Ostatecznie rząd chiński wydał zakaz aborcji w późnych miesiącach ciąży. Oczywiście niepokoi mnie, że na poziomie lokalnym ten nakaz jest nadal łamany.
W sferach rządowych dyskutuje się nad zakończeniem polityki jednego dziecka. Więc, jak Pani widzi, jestem optymistką; dzięki działaniu Boga krok po kroku ta polityka zniknie.
Dziękuję za rozmowę
To ja Wam dziękuję za to, że chcecie pisać o polityce jednego dziecka, za to, że w ten sposób uczulacie ludzi na masakrę, jaka rozgrywa się w Chinach. Dziękuję, że macie tę odwagę. Bóg błogosławi swój lud: Kościół, wiernych, rządy i organizacje praw człowieka i chce, aby dołączyć do Niego w walce przeciw ogromnemu złu, jakim jest polityka jednego dziecka. Poprzez nasze modlitwy, wsparcie i dzielenie się prawdą może uratować miliony istnień.
4 czerwca mija 24. rocznica masakry na placu Tiananmen. Wiosną 1989 r. ponad milion chińskich studentów i robotników przez siedem tygodni okupowało plac, domagając się demokratycznych reform. Komunistyczny reżim w Pekinie krwawo rozprawił się z demonstrującymi, wysyłając przeciwko nim czołgi. Liczba ofiar nie jest dokładnie znana; szacuje się, że zginęło wtedy około 4 tys. ludzi. Był to największy protest w komunistycznych Chinach. Chai Ling była jedyną kobietą wśród przywódców demonstracji. Dziś mieszka w Stanach Zjednoczonych i prowadzi z sukcesem działalność biznesową, ale i walczy o zniesienie polityki jednego dziecka w Chinach.
Nowe Panstwo
Była Pani jednym z czołowych organizatorów i przywódców protestów studenckich na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie w 1989 r. Miała Pani wtedy 23 lata i studiowała psychologię. Co Panią wtedy skłoniło do protestu?
Chciałam po prostu lepszych, czyli wolnych i sprawiedliwych Chin. Od dziecka uczono nas, że mamy kochać nasz rząd, ale ten nie wykazywał żadnej troski o swoich obywateli. Wierzę, że pragnienie demokracji jest czymś naturalnym, że powinniśmy mieć zagwarantowane nasze podstawowe prawa i niezależność. Niestety, ten pierwotny odruch do bycia wolnym – do niezależnego kierowania własnym losem – został niemal zniszczony w Chińczykach. Pamiętam, jak w czasie protestów niektórzy ze studentów przychodzili do nas, organizatorów, prosząc o jedzenie, zakwaterowanie; potrzebowali gotowych instrukcji, co dalej. Zastanawiałam się: przecież maję ręce, oczy, mózg, to wystarczy, aby zająć się sobą. Wszyscy wspieraliśmy słuszną sprawę. Mieliśmy dobre intencje, ale uczciwie musimy powiedzieć, że wielu z tych, którzy nas poparli, wyrastając w komunistycznych Chinach, zostało pozbawionych poczucia odpowiedzialności; można stwierdzić, że Chińczycy są przyzwyczajeni do życia w społeczeństwie feudalnym, w którym sami nie muszą podejmować decyzji.
Widząc masakrę, jakiej komunistyczne władze dokonały na placu Niebiańskiego Spokoju, i ukrywając się – była Pani przecież jedną z 21 najbardziej poszukiwanych osób w Chinach – co Pani czuła: gniew, beznadzieję?
W tej walce o wolne Chiny mieliśmy poczucie, że plac jest ostatnią twierdzą; uważaliśmy, że jeśli przegramy, to będzie klęska dla Chin, bo ludzie ponownie obrócą się jeden przeciw drugiemu, nie będzie między nimi komunikacji opartej na prawdzie. Widząc to, co się stało na placu, najpierw ogarnęły mnie złość, smutek i utrata wiary. Jednak w ostatnich godzinach, gdy staliśmy naprzeciw czołgów, te uczucia zniknęły; wtedy nie wiedziałam, skąd to się wzięło, ale poczułam ogromną miłość do mojego kraju i jego ludzi, pojawiła się nadzieja, że kiedyś będziemy mieli lepszą przyszłość. Teraz rozumiem, że takie odczucia pochodzą od Boga – tylko z nim można przezwyciężyć gniew, beznadzieję. Byłam w grupie 500 studentów, którzy do końca pozostali na placu. Wielu z nich zginęło, ale ja cudem przeżyłam. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego? Ktoś mi wtedy powiedział, że pewnie mam jeszcze jakieś inne zadanie do wykonania. Gdy zaczęłam się ukrywać, obiecałam mojemu mężowi, że muszę przeżyć dla tych, którzy mnie kochają i których ja kocham. Nagle wszystko stało się jasne. Spędziłam pięć nocy w drewnianym pudle na łodzi płynącej do Hongkongu. Potem wyjechałam do USA. To była moja ucieczka ku wolności.
Ale dzisiejsze Chiny są inne – powoli stają się światową potęgą. Czy w takim razie to, co stało się na placu Niebiańskiego Spokoju, dziś, po 24 latach, ma jakieś znaczenie?
Tak, z pewnością ma. Chiny są inne, ale nie będą w stanie pójść naprzód, jeśli nie stawią czoła temu, co stało się w czerwcu 1989 r. Komunistyczne władze chińskie dokonały zbrodni, ale szansa na społeczne pojednanie jest, jeśli tylko okażą skruchę. Dziś w Chinach nadal więzieni są uczestnicy protestów na placu Tiananmen, nie ma żadnej publicznej debaty na temat wydarzeń sprzed 24 lat, a podręczniki szkolne do historii na ten temat milczą.
Po ucieczce do USA ukończyła Pani najlepsze uczelnie (Harvard i Princeton), stworzyła Pani dobrze prosperującą firmę, ale – i tu powtórzę Pani słowa – to tak naprawdę odnalezienie Boga dało Pani poczucie wolności. Będąc w Chinach, nie mogła Pani mieć żadnego kontaktu z wiarą. Pani rodzice byli członkami Partii Komunistycznej, Pani sama, jak wielu młodych w ChRL, musiała należeć do komunistycznej młodzieżówki... Kiedy więc nastąpiło spotkanie z Panem Bogiem?
W Chinach wiara w Boga była zakazana. Już samo słowo „Bóg” było zakazane. Mówiono nam, że to zgnili zachodni kapitaliści używają Boga, aby ogłupić ludzi. Moi rodzice byli lekarzami, ale także członkami Armii Ludowo-Wyzwoleńczej i zostałam przez nich wychowana w wierze, że partia i rząd są ważniejsze niż moje własne życie. Ale gdy trafiłam na studia, poznałam ludzi, którzy myśleli zupełnie inaczej, zaczęłam mieć wątpliwości i kwestionować to, co robił rząd. Jeszcze studiując w Pekinie, słyszałam o rolnikach, którzy potajemnie gromadzą się i modlą do Boga. Ale spotkanie z Nim nastąpiło naprawdę w Ameryce. Kiedy zaangażowałam się w ruch antyaborcyjny, spotkałam wielu chrześcijan i wreszcie 4 grudnia 2009 r. przyjęłam chrzest.
Śledząc Pani wypowiedzi, spotkałam się m.in. z taką, że Chiny przeżywają obecnie podobną tragedię do tej, jaka wydarzyła się na placu Niebiańskiego Spokoju w 1989 r. – chodzi tu o politykę jednego dziecka. Jakie są jej konsekwencje?
Skutki są straszne. W ciągu ostatnich 30 lat zabito ponad 400 mln dzieci, na masową skalę zabijane są dziewczynki. W Chinach jedna na sześć dziewczynek została albo poddana aborcji, albo porzucona. Dziennie ponad 500 chińskich kobiet popełnia samobójstwo, a w jednej trzeciej rodzin mamy do czynienia z przemocą. Ponieważ brakuje kobiet, to ponad 37 mln mężczyzn nie może znaleźć żon i rozwija się handel kobietami (spośród takich transakcji zawieranych na świecie 60 proc. dotyczy właśnie Chin). Te wszystkie czynniki doprowadzają do zwolnienia gospodarki, wzrostu liczby samobójstw wśród młodych ludzi, do rozkładu rodziny.
A Pani prowadzi „krucjatę” przeciwko polityce jednego dziecka w ChRL. Po to założyła Pani organizację All Girls Allowed (Wszystkie Dziewczynki Dozwolone).
Tak, nasza organizacja ma uświadomić przede wszystkim kobietom i matkom w Chinach, że życie ma wartość, że one zasługują na szacunek. Chcemy także pokazać, jak wielkiej niesprawiedliwości dopuszcza się rząd, realizując politykę jednego dziecka. Na naszej stronie internetowej można znaleźć informacje o programach, jakie realizujemy. Pomagamy ratować dzieci i ich matki, bronimy kobiet, które zmuszane są do aborcji, wspieramy finansowo sieroty, a także pomagamy dziewczętom i kobietom, które zostały sprzedane, odnaleźć ich rodziny. I cały czas modlimy się za Chiny, matki, dzieci i całe rodziny, prosząc o ich uzdrowienie.
Bob Fu, chiński pastor i działacz na rzecz praw człowieka mieszkający w USA, powiedział, że organizacje, takie jak Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych, wydają dziesiątki milionów, wspierając chiński rząd w polityce jednego dziecka, że USA i Zachód ponoszą tak naprawdę współodpowiedzialność za ludobójstwo, do jakiego na ogromną skalę dochodzi w ChRL. Dziś więc z jednej strony pamiętamy o masakrze, która wydarzyła się 4 czerwca na placu Niebiańskiego Spokoju, ale z drugiej liberalne i politycznie poprawne elity na Zachodzie milczą na temat innej masakry, jaka rozgrywa się w Chinach: kontrola populacji i wymuszane aborcje. Jak Pani to widzi: jesteśmy współodpowiedzialni?
Niestety, to, że na Zachodzie ruch proaborcyjny jest tak silny, nie pomaga w położeniu kresu polityce jednego dziecka w ChRL. Nie chodzi tu przecież o żaden wybór – w Chinach kobiety są zmuszane do aborcji. Jednak pomimo braku jakichkolwiek kroków ze strony politycznych elit widzimy, że to dzięki wiernym, parafiom może ostatecznie dojść do zakończenia tej polityki w Chinach. Kiedy nagłośniliśmy sprawę wymuszonej aborcji na Feng Jianmei (dokonanej w siódmym miesiącu ciąży), w kościołach gromadzili się ludzie, modlono się, ale tragedia ta została też opisana przez chińskie media. Ostatecznie rząd chiński wydał zakaz aborcji w późnych miesiącach ciąży. Oczywiście niepokoi mnie, że na poziomie lokalnym ten nakaz jest nadal łamany.
W sferach rządowych dyskutuje się nad zakończeniem polityki jednego dziecka. Więc, jak Pani widzi, jestem optymistką; dzięki działaniu Boga krok po kroku ta polityka zniknie.
Dziękuję za rozmowę
To ja Wam dziękuję za to, że chcecie pisać o polityce jednego dziecka, za to, że w ten sposób uczulacie ludzi na masakrę, jaka rozgrywa się w Chinach. Dziękuję, że macie tę odwagę. Bóg błogosławi swój lud: Kościół, wiernych, rządy i organizacje praw człowieka i chce, aby dołączyć do Niego w walce przeciw ogromnemu złu, jakim jest polityka jednego dziecka. Poprzez nasze modlitwy, wsparcie i dzielenie się prawdą może uratować miliony istnień.
4 czerwca mija 24. rocznica masakry na placu Tiananmen. Wiosną 1989 r. ponad milion chińskich studentów i robotników przez siedem tygodni okupowało plac, domagając się demokratycznych reform. Komunistyczny reżim w Pekinie krwawo rozprawił się z demonstrującymi, wysyłając przeciwko nim czołgi. Liczba ofiar nie jest dokładnie znana; szacuje się, że zginęło wtedy około 4 tys. ludzi. Był to największy protest w komunistycznych Chinach. Chai Ling była jedyną kobietą wśród przywódców demonstracji. Dziś mieszka w Stanach Zjednoczonych i prowadzi z sukcesem działalność biznesową, ale i walczy o zniesienie polityki jednego dziecka w Chinach.
Nowe Panstwo
Komentarze
Prześlij komentarz