Czy Chiny uderzą w Wielki Mur?
Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Paul Krugman w artykule „Uderzając w Chiński Mur”, jaki ukazał sie w „New York Timesie”, twierdzi, iż skończył się chiński cud, a przed ChRL są raczej tylko schody. Czy ma rację?
Sposób prowadzenia działalności gospodarczej i system ekonomiczny, który przez ostatnie trzy dekady doprowadził do niesamowitego wzrostu, osiągnęły już swoje granice – pisze Krugman.
Koniec taniej siły roboczej
Przez lata Chiny mogły wytwarzać tanie produkty, ponieważ chińska siła robocza była tania. Jednak tylko w ciągu ostatniego roku płace w ChRL-u wzrosły od 12 do 25 proc., a w ramach „planu walki z nierównością” rząd obiecuje wzrost o kolejne 40 proc. w ciągu następnych kilku lat. Według danych Manpower, amerykańskiej agencji pracy, robotnik pracujący w Delcie Rzeki Perłowej (obszar stanowiący ok. 0,4 proc. powierzchni Chin, na który przypada ponad 30 proc. handlu zagranicznego państwa) w 2012 r. zarabiał miesięcznie ok. 195 USD; dziś pracownik taki może już żądać 260 USD. Sytuację na rynku pracy pogarsza polityka jednego dziecka. Według raportu Chińskiej Fundacji Badań nad Rozwojem, kontrola urodzeń nie tylko spowodowała gwałtowne starzenie się społeczeństwa i zachwianie równowagi płci noworodków, ale staje się też przeszkodą w rozwoju gospodarczym Chin. Z roku na rok drastycznie spada liczba młodych pracowników z biedniejszych prowincji.
Obawiając się zmian demograficznych, a także uciekając przed coraz większymi kosztami pracy, inwestorzy przenoszą się z Chin do Birmy, Kambodży, Tajlandii. „Co kilka dni dzwoni do mnie jakaś firma z Chin, ponieważ zamierza się przeprowadzić do Kambodży” – twierdzi w wypowiedzi dla „NYT” Bradley Gordon, amerykański prawnik w Phnom Penh. Sami Chińczycy coraz częściej wolą inwestować w Azji Południowo-Wschodniej niż u siebie. ChRL jest w tej chwili największym inwestorem w Birmie. Do tej pory Chińczycy włożyli tam ok.14 mld dol., z czego 63 proc. w sektorze energetycznym.
Tylko nie Made in China
Światowy kryzys spowodował, że zmniejszyły się zamówienia z USA i Europy na chińskie towary. Nakierowana na eksport gospodarka chińska musi się zreformować, przesuwając się w kierunku modelu opartego na krajowej konsumpcji. Pod koniec lipca tego roku wicepremier Zhang Gaoli zapowiedział, że rząd podejmie zdecydowane kroki, aby zwiększyć konsumpcję, rozwijać sektor usług i wspomagać mniejsze przedsiębiorstwa.
O tym, że nie będzie to łatwe zadanie, świadczy m.in. zachowanie samych Chińczyków – skandale związane z zatrutym melaminą mlekiem czy wykorzystywaniem przez restauracje i przy produkcji żywności zużytego oleju jadalnego pobieranego ze ścieków spowodowały, że Chińczycy nie mają zaufania do rodzimych produktów i usług.
Chińscy turyści w Hongkongu i na Tajwanie masowo wykupują podstawowe produkty spożywcze, np. mleko w proszku. Pytani, dlaczego to robią, skoro te same towary są sprowadzane z zagranicy bezpośrednio do Chin, turyści odpowiadają, że nie wierzą, iż chińscy importerzy nie dodają do nich innych substancji, aby zwiększyć objętość i więcej zarobić. Chińczycy nie wierzą także, że w najbliższych latach poprawi się edukacja i usługi medyczne. System szkolenia oparty jest na egzaminach, nieustannym „kuciu” i komunistycznej indoktrynacji.
Chińska służba zdrowia działa tylko wtedy, gdy wręczy się hongbao (czerwoną kopertę z banknotami). Do tego dochodzi jeszcze poczucie, że Chiny nie są państwem prawa. „Wielu przedsiębiorców obawia się, że skończą w więzieniu, a ich majątek zostanie skonfiskowany, jeśli w jakiś sposób narażą się jednemu z komunistycznych oficjeli” – twierdzi w wywiadzie dla ukazującej się w Hongkongu gazety „Ming Pao” chiński naukowiec Hu Xingdou. Nic więc dziwnego, że ci, którzy dorobili się w ostatnich latach w Chinach, dziś chcą z nich uciekać. Według raportu chińskiego Państwowego Biura Dewizowego (SAFE), z ChRL następuje odpływ ludzi i kapitału. Spośród miliona bogatych Chińczyków (majątek powyżej 1,5 mln dol.) 16 proc. jest już emigrantami, a 44 proc. podjęło kroki, aby wyemigrować. Większość z tych drugich już wysłało swoje dzieci do szkół za granicę albo zakupiło nieruchomości w państwach zachodnich.
Protesty i niewygodne pytania
Władze zdają sobie sprawę, że niełatwe będzie nie tylko zreformowanie gospodarki, ale i utrzymanie stabilizacji. Dramatycznie wzrasta liczba protestów. Rządzący przyznali, że w 2010 r. było ich 180 tys., potem już nie publikowano następnych danych. Chińczycy demonstrują przeciwko skażonej żywności, przymusowym wysiedleniom, niskim zarobkom i zanieczyszczaniu środowiska. Coraz głośniej domagają się też rezygnacji z sytemu jednopartyjnego i wprowadzenia wyborów. Na masową skalę występują z KPChL – szeregi partii opuściło do dziś prawie 140 mln osób.
Przejmując władzę w marcu tego roku, prezydent Xi Jinping na spotkaniu z parlamentarzystami miał zauważyć, że najbliższe dwa lata będą kluczowe dla przetrwania partii komunistycznej w Chinach. Nic więc dziwnego, że komunistyczna propaganda działa na pełnych obrotach. 1 sierpnia agencja prasowa Xinhua ostrzegła, że „jeśli dojdzie do zamieszek, to upadek Chin będzie gorszy od tego, jaki spotkał ZSRS”. Oczywiście Xinhua zapewnia, że do tragedii nie dojdzie, jeśli komuniści będą u władzy i Chiny „nie wprowadzą demokratycznego systemu politycznego”. Chińscy internauci natychmiast zaczęli komentować artykuł, zadając pytanie, kto tak naprawdę doprowadzi do zamieszek w Chinach. „Czy to przypadkiem pozbawiona kontroli władza nie tworzy ogromnych obszarów niesprawiedliwości w kraju?” – pisze jeden z internautów. Te komentarze to jeszcze jeden dowód na to, że społeczeństwo zdaje sobie sprawę, iż przed Chinami pod rządami komunistów jest już tylko ściana.
Gazeta Polska
Sposób prowadzenia działalności gospodarczej i system ekonomiczny, który przez ostatnie trzy dekady doprowadził do niesamowitego wzrostu, osiągnęły już swoje granice – pisze Krugman.
Koniec taniej siły roboczej
Przez lata Chiny mogły wytwarzać tanie produkty, ponieważ chińska siła robocza była tania. Jednak tylko w ciągu ostatniego roku płace w ChRL-u wzrosły od 12 do 25 proc., a w ramach „planu walki z nierównością” rząd obiecuje wzrost o kolejne 40 proc. w ciągu następnych kilku lat. Według danych Manpower, amerykańskiej agencji pracy, robotnik pracujący w Delcie Rzeki Perłowej (obszar stanowiący ok. 0,4 proc. powierzchni Chin, na który przypada ponad 30 proc. handlu zagranicznego państwa) w 2012 r. zarabiał miesięcznie ok. 195 USD; dziś pracownik taki może już żądać 260 USD. Sytuację na rynku pracy pogarsza polityka jednego dziecka. Według raportu Chińskiej Fundacji Badań nad Rozwojem, kontrola urodzeń nie tylko spowodowała gwałtowne starzenie się społeczeństwa i zachwianie równowagi płci noworodków, ale staje się też przeszkodą w rozwoju gospodarczym Chin. Z roku na rok drastycznie spada liczba młodych pracowników z biedniejszych prowincji.
Obawiając się zmian demograficznych, a także uciekając przed coraz większymi kosztami pracy, inwestorzy przenoszą się z Chin do Birmy, Kambodży, Tajlandii. „Co kilka dni dzwoni do mnie jakaś firma z Chin, ponieważ zamierza się przeprowadzić do Kambodży” – twierdzi w wypowiedzi dla „NYT” Bradley Gordon, amerykański prawnik w Phnom Penh. Sami Chińczycy coraz częściej wolą inwestować w Azji Południowo-Wschodniej niż u siebie. ChRL jest w tej chwili największym inwestorem w Birmie. Do tej pory Chińczycy włożyli tam ok.14 mld dol., z czego 63 proc. w sektorze energetycznym.
Tylko nie Made in China
Światowy kryzys spowodował, że zmniejszyły się zamówienia z USA i Europy na chińskie towary. Nakierowana na eksport gospodarka chińska musi się zreformować, przesuwając się w kierunku modelu opartego na krajowej konsumpcji. Pod koniec lipca tego roku wicepremier Zhang Gaoli zapowiedział, że rząd podejmie zdecydowane kroki, aby zwiększyć konsumpcję, rozwijać sektor usług i wspomagać mniejsze przedsiębiorstwa.
O tym, że nie będzie to łatwe zadanie, świadczy m.in. zachowanie samych Chińczyków – skandale związane z zatrutym melaminą mlekiem czy wykorzystywaniem przez restauracje i przy produkcji żywności zużytego oleju jadalnego pobieranego ze ścieków spowodowały, że Chińczycy nie mają zaufania do rodzimych produktów i usług.
Chińscy turyści w Hongkongu i na Tajwanie masowo wykupują podstawowe produkty spożywcze, np. mleko w proszku. Pytani, dlaczego to robią, skoro te same towary są sprowadzane z zagranicy bezpośrednio do Chin, turyści odpowiadają, że nie wierzą, iż chińscy importerzy nie dodają do nich innych substancji, aby zwiększyć objętość i więcej zarobić. Chińczycy nie wierzą także, że w najbliższych latach poprawi się edukacja i usługi medyczne. System szkolenia oparty jest na egzaminach, nieustannym „kuciu” i komunistycznej indoktrynacji.
Chińska służba zdrowia działa tylko wtedy, gdy wręczy się hongbao (czerwoną kopertę z banknotami). Do tego dochodzi jeszcze poczucie, że Chiny nie są państwem prawa. „Wielu przedsiębiorców obawia się, że skończą w więzieniu, a ich majątek zostanie skonfiskowany, jeśli w jakiś sposób narażą się jednemu z komunistycznych oficjeli” – twierdzi w wywiadzie dla ukazującej się w Hongkongu gazety „Ming Pao” chiński naukowiec Hu Xingdou. Nic więc dziwnego, że ci, którzy dorobili się w ostatnich latach w Chinach, dziś chcą z nich uciekać. Według raportu chińskiego Państwowego Biura Dewizowego (SAFE), z ChRL następuje odpływ ludzi i kapitału. Spośród miliona bogatych Chińczyków (majątek powyżej 1,5 mln dol.) 16 proc. jest już emigrantami, a 44 proc. podjęło kroki, aby wyemigrować. Większość z tych drugich już wysłało swoje dzieci do szkół za granicę albo zakupiło nieruchomości w państwach zachodnich.
Protesty i niewygodne pytania
Władze zdają sobie sprawę, że niełatwe będzie nie tylko zreformowanie gospodarki, ale i utrzymanie stabilizacji. Dramatycznie wzrasta liczba protestów. Rządzący przyznali, że w 2010 r. było ich 180 tys., potem już nie publikowano następnych danych. Chińczycy demonstrują przeciwko skażonej żywności, przymusowym wysiedleniom, niskim zarobkom i zanieczyszczaniu środowiska. Coraz głośniej domagają się też rezygnacji z sytemu jednopartyjnego i wprowadzenia wyborów. Na masową skalę występują z KPChL – szeregi partii opuściło do dziś prawie 140 mln osób.
Przejmując władzę w marcu tego roku, prezydent Xi Jinping na spotkaniu z parlamentarzystami miał zauważyć, że najbliższe dwa lata będą kluczowe dla przetrwania partii komunistycznej w Chinach. Nic więc dziwnego, że komunistyczna propaganda działa na pełnych obrotach. 1 sierpnia agencja prasowa Xinhua ostrzegła, że „jeśli dojdzie do zamieszek, to upadek Chin będzie gorszy od tego, jaki spotkał ZSRS”. Oczywiście Xinhua zapewnia, że do tragedii nie dojdzie, jeśli komuniści będą u władzy i Chiny „nie wprowadzą demokratycznego systemu politycznego”. Chińscy internauci natychmiast zaczęli komentować artykuł, zadając pytanie, kto tak naprawdę doprowadzi do zamieszek w Chinach. „Czy to przypadkiem pozbawiona kontroli władza nie tworzy ogromnych obszarów niesprawiedliwości w kraju?” – pisze jeden z internautów. Te komentarze to jeszcze jeden dowód na to, że społeczeństwo zdaje sobie sprawę, iż przed Chinami pod rządami komunistów jest już tylko ściana.
Gazeta Polska
Komentarze
Prześlij komentarz