Kraina uśmiechu i bólu

O Kambodży mówi się, że to dziś kraina uśmiechów.
Na odwiedzających stolicę Phnom Penh czy Siem Reap, w okolicach którego znajduje się Angkor, pozostałości dawnej stolicy Imperium Khmerskiego, czekają radosne twarze tubylców. Ale w powietrzu unosi się trauma po piekle, jakie zgotowali mieszkańcom Kambodży kształcony na Sorbonie Pol Pot i Czerwoni Khmerzy.
Pola śmierci. Drzewo-pomnik, o które roztrzaskiwano małe dzieci
Efekty rządów komunistów w latach 1975–1978 to prawie 2 mln ofiar, głównie inteligentów, księży, mnichów. Ci „wrogowie rewolucji” oskarżani byli na podstawie fałszywych lub wymuszonych zeznań. Często już sam fakt noszenia okularów czy posiadania zbyt gładkich dłoni utożsamiany był z przynależnością do „zgniłej, burżuazyjnej inteligencji”, co oznaczało wyrok śmierci. Na miejscu kaźni, polach śmierci w Choeung Ek, oddalonych o około 17 km od Phnom Penh, do dziś w dołach i stawie można odnaleźć szczątki ofiar i ich ubrań. A widok drzewa, o które Czerwoni Khmerzy roztrzaskiwali dzieci, paraliżuje.

Lewicowe media na Zachodzie często piszą o tym, iż współczesna Kambodża nie chce zajmować się historią, a zbrodnie dokonane przez komunistów traktuje jako zamierzchłe czasy. Nic bardziej błędnego. Pamięć o ludobójstwie dokonanym przez komunistów i  ofiarach jest tu kultywowana – na polach śmierci czy w Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng (dawne więzienie i centrum przesłuchań w okresie reżimu Czerwonych Khmerów”) można spotkać dużo młodych ludzi. Szkoły organizują specjalne wycieczki do miejsc pamięci.
Bou Meng, którego spotkałam na terenie Tuol Sleng, przyznał, że często dostaje zaproszenia ze szkół, aby opowiedzieć o „tamtym piekle”. Meng przetrwał je tylko dlatego, że miał zdolności plastyczne i wybrano go jako malarza portretu Pol Pota (wcześniej wszyscy profesjonalni artyści zostali przez reżim wyrżnięci). Nie miała jednak szczęścia Neary, żona Bou Menga – zabito ją właśnie w Tuol Sleng. Dziś Meng jest jednym z czołowych świadków na procesie przywódców Czerwonych Khmerów, jaki toczy się przed Trybunałem ONZ ds. osądzenia zbrodni popełnionych przez Czerwonych Khmerów. „To nie zemsta, to sprawiedliwość. jestem to winny mojej żonie i innym” – mówi mi Meng.

Aleja Mao
A o sprawiedliwość we współczesnej Kambodży niełatwo. Jeśli spojrzeć na suche liczby, to kraj rozwija się w niesamowitym tempie. Roczny wzrost gospodarki wynosi około 10 proc. Jednak głównymi beneficjentami tego rozwoju są rządzący i bogaci inwestorzy głównie z Chin, Korei, Japonii i Tajwanu. To będący u władzy mogą skonfiskować ziemie swoich obywateli, aby na niej Chińczycy wybudowali np. fabrykę, w której kambodżańscy urzędnicy będą mieli udziały. W takim zakładzie robotnica z Kambodży pracuje za 80 dolarów miesięcznie – to już prawie o połowę mniej niż w Chinach, więc coraz więcej firm z ChRL lokuje swoje zakłady właśnie tu. Ale Chińczycy potrafią być też hojni...
Odrestaurowali ostatnio w centrum stolicy aleję Mao Zedonga, a za 30 mln dolarów wybudowali aleję Rosji – dziś jedną z głównych ulic stolicy.
Phnom Penh to miasto niesamowitych kontrastów – rezydencje oficjeli z rządzącej Kambodżą prawie 30 lat Kambodżańskiej Partii Ludowej czy niemal pałace tajwańskich i chińskich inwestorów często wyrastają w centrum slumsów. Obok luksusowych samochodów są tysiące motorów, rowerów, tuk-tuków. Przeciętny mieszkaniec Kambodży musi przeżyć za dolara dziennie. Bogaci poza okazałymi willami i drogimi samochodami wysyłają dzieci do szkół międzynarodowych, gdzie miesięczna opłata może wynosić nawet kilka tysięcy dolarów. Ale też wiedzą, na czym można „oszczędzić”. Zwiedzając Angkor Wat spotkałam Brytyjkę, która przyjechała do Kambodży z zamiarem pracy dla jednej z pozarządowych organizacji – miała uczyć tutejsze biedne dzieci angielskiego. Jakie było jej zdziwienie, gdy uczniami okazali się kambodżańscy oficjele i ich rodziny. „Przecież ich stać na naukę nawet w Stanach czy Anglii. Nie potrzebują wsparcia” – mówiła zdenerwowana Brytyjka. „Podziękowałam i wyjeżdżam z tego kraju”. Świątynia w Angkor Wat, wybudowana w XII w. i uznana przez wielu za jeden z siedmiu cudów świata średniowiecznego, była ostatnim miejscem, jakie chciała zobaczyć w Kambodży.
Jeden dolar albo wycieczka do Francji


Kambodża jest jednym z najbardziej skorumpowanych krajów na świecie. Rząd, policja, szkoły, urzędy... Gdy zaparkowaliśmy samochód przed restauracją, natychmiast pojawił się obok uśmiechnięty policjant. Nasza gospodyni, mieszkająca w Kambodży od prawie 20 lat Tajwanka, natychmiast wyciągnęła z torebki dolara. „Dlaczego dajesz mu pieniądze? Przecież zaparkowaliśmy legalnie” – dopytywałam się. „Unikniemy w ten sposób problemów” – usłyszałam. Na ulicach Phnom Penh czy tuż przy zabytkowych ruinach w Angkor co chwila podchodziły do nas dzieci, wyciągały ręce i wołały: „One dollar” albo „Two dollars”. Niektóre nawet umiały to powiedzieć po chińsku!
Ale nie tylko o dolara tu chodzi. Przybyłam do Kambodży akurat w dniu wyborów. Wynik był raczej do przewidzenia – po raz kolejny zwyciężył premier Hun Sen (obecnie najdłużej urzędujący  szef rządu na świecie) i jego Kambodżańska Partia Ludowa. Kilka godzin po ogłoszeniu wyników wyborów sytuacja na ulicach Phnom Penh była dość napięta. Opozycyjna Partia Ocalenia Narodowego ogłosiła, że nie uznaje wyników wyborów, a pod jej siedzibą zaczęli zbierać się wyborcy. Następnego dnia wszystko jednak wróciło do normy, a obywatele Kambodży do pracy. Nękani duchami tragedii zgotowanej im przez Pol Pota obawiają się konfliktów. Nauczyli się być „ulegli”
„Teraz już może być tylko lepiej” – wytłumaczyła mi pani Huang, której rodzina przeniosła się tu ponad 20 lat temu z Tajwanu i handluje ziemią. Lepiej, to znaczy po staremu, i nikt nie będzie dochodzić, na ile legalne są zawierane transakcje i dlaczego, aby czasem do nich doszło, trzeba zabrać lokalnego oficjała na wycieczkę do Francji czy Włoch...
***
Kambodża to kraj pamiętający o swojej przeszłości, ale borykający się z teraźniejszością: korupcją i ogromnymi nierównościami społecznymi. Na zawsze zostaną w mojej pamięci: czaszki ofiar reżimu komunistycznego na polu śmierci i Bou Meng mówiący ze łzami o swojej zabitej żonie, Srebrna Pagoda w Pałacu Królewskim w Phnom Penh (a odrestaurowana  także dzięki pomocy konserwatorów z Polski), tłumy robotnic wychodzące z jednej z fabryk na przedmieściach stolicy, no i urzędnik imigracyjny, który uśmiechając się od ucha do ucha i oddając mi paszport, na pożegnanie prosił: „One dollar”.





Więcej zdjęć z Kambodży  Album1     Album2   Album3

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu