Matki Tiananmen: aby sprawiedliwości stało się zadość

Na ponad miesiąc przed 25. rocznicą masakry na Placu Tiananmen władze chińskie zakazały profesor Ding Zilin powrotu do Pekinu. Przebywającą wraz z mężem Jiang Peikunem w Wuxi (miasto we wschodnich Chinach) prof. Ding usłyszała od funkcjonariuszy Biura Bezpieczeństwa, że może pojawić się w stolicy ChRL-u dopiero po 4 czerwca. Dlaczego komuniści chińscy tak bardzo boją się drobnej, 78-letniej kobiety?
Ding Zilin (ur. 1936) wstąpiła do partii komunistycznej, gdy miała 24 lata. Nawet Rewolucja Kulturalna, podczas której będąca w ciąży młoda Zilin została wysłana na wieś, by odbyć reedukację przez przymusową pracę, nie zachwiała jej wiary w partię. W 1972 r. urodziła syna Jiang Jielana. Ding Zilin i jej mąż rozpoczęli pracę na Uniwersytecie Ludowym w Pekinie. Ich syn okazał się bardzo utalentowanym dzieckiem – w 1979 r. np. brał udział w Międzynarodowej Olimpiadzie z fizyki. Ale przyszedł rok 1989 i zaczęły się protesty studentów, którzy domagali się walki z korupcją i reform politycznych w Chinach. W nocy z 3 na 4 czerwca ciężko uzbrojone oddziały wojska i pancerne pojazdy wojskowe wkroczyły na Plac Tiananmen, aby zlikwidować pokojową demonstrację.
Wieczorem 3 czerwca Ding Zilin po raz ostatni widziała 17-letniego syna żywego. Jechał na rowerze na Plac Tiananmen. Matka próbowała go zatrzymać, tłumacząc, że na Placu jest niebezpiecznie, że on jeden niewiele może zmienić. Odpowiedział jej, że „ważne jest, by być obecnym, by wziąć udział”. Później koledzy szkolni Jielana opowiadali Ding, że ostatnie słowa, jakie wykrzyknął do armii, to: „Nie używajcie siły wobec obywateli”, a zaraz potem – już trafiony kulą – wyszeptał tylko: „Chyba mnie postrzelili”. W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 r. policja przyszła do domu Ding Zilin w Pekinie i zostawiła na podłodze przeszyte kulą ciało jej syna. Prof. Ding była jednym z niewielu rodziców, którzy odzyskali ciała swoich dzieci zabitych na Placu Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen). Większość młodych zaginęła bez śladu.
Kilka lat później w wypowiedzi dla ukazującej się w Singapurze gazety „South China Morning Post” Ding Zilin powiedziała, że nie mogła wybaczyć partii, która strzela do swoich ludzi, nie mogła wybaczyć rządowi, który kłamie.
„Nie mogę stać z boku”
W innych (nielicznych) wypowiedziach dla mediów zagranicznych, jakich mogła udzielić prof. Ding, zawsze podkreślała, że pierwsze dwa lata po zamordowaniu jej syna przez komunistycznych oprawców były dla niej „gorsze niż śmierć”. Kilka razy próbowała popełnić samobójstwo. Ale z czasem, gdy zaczęła spotykać się z rodzicami innych ofiar masakry, odnalazła sens swojego życia. Ding Zilin i jej mąż przygotowali listę ofiar, aby upamiętnić zmarłych i zaginionych, a także pomóc rodzicom pogodzić się ze stratą. Do listy Ding dołączyła następujący komentarz:
„Po prostu nie mogę stać z boku i udawać, że jestem ślepa na cierpienie tych, którzy stanęli w obliczu tak samo tragicznego losu jak ja! W tym świecie pełnym egoizmu, chciwości i obojętności ofiary te są, podobnie jak ja, pełne bólu i męki z powodu utraty bliskiej osoby, a jednocześnie zabrania nam się otwarcie opisać ten krzyż. Są grupy, które zostały zapomniane, a nawet porzucone w naszym społeczeństwie. W obliczu tak okrutnej rzeczywistości można zamknąć oczy i zasłonić rękami usta, ale ja po prostu nie mogę tak postąpić”.
Ding Zilin na wieść o tym, że niektórzy rodzice zostali pozbawieni podstawowych środków do życia tylko za stwierdzenie, że dziecko zaginęło na Placu Niebiańskiego Spokoju, próbowała zebrać pieniądze wśród Chińczyków mieszkających za granicą. Partia oskarżyła ją o przemyt i wsadziła do więzienia na kilka tygodni. Ale prof. Ding nie poddała się i założyła stowarzyszenie rodzin ofiar zwane „Matki Tiananmen”, które wzywa komunistyczny rząd Chin, aby pozwolił rodzinom upamiętnić zamordowanych na Placu. Stowarzyszenie chce, aby rodziny zamordowanych mogły otrzymywać pomoc z zagranicy od organizacji i osób prywatnych. „Matki Tiananmen” domagają się także zwolnienia tych, którzy uczestniczyli w protestach w 1989 r., a są nadal więzieni, oraz rozpoczęcia dochodzenia w sprawie masakry z 4 czerwca i ukarania osób odpowiedzialnych za zbrodnię.
Represje
Za swoją działalność prof. Ding i jej męża spotykają liczne represje; gdy w 1991 r. udzieliła wywiadu amerykańskiej stacji telewizyjnej ABC, rząd zawiesił ją w pracy na uczelni, zakazano jej publikacji naukowych, a w końcu aresztowano na 40 dni. Władze żądały, aby „trzymała język za zębami” i podkreślały, że jej syn, wzorowy uczeń szkoły średniej, był „kryminalistą”, bo wziął udział w „kontrrewolucyjnych zamieszkach”. W 1996 r. mąż Ding Zilin został wysłany na wcześniejszą emeryturę.
Prof. Ding mówi także o ostracyzmie, jaki spotkał ją w środowisku naukowym. Po śmierci syna współpracownicy Ding Zilin często z nią rozmawiali, pocieszali, że „ma dbać o siebie”, że „z czasem będzie lepiej”, ale im bardziej Ding angażowała się na rzecz pomocy rodzinom ofiar masakry, tym bardziej jej unikali – bali się.
Co roku, gdy zbliża się rocznica 4 czerwca, Ding Zilin jest poddawana szczególnej kontroli. Tuż przed Olimpiadą w Pekinie w 2008 r. wysłano ją na przymusowe wakacje za miasto. Rok później władze chińskie zezwoliły 50 członkom rodzin ofiar tragedii na Placu Niebiańskiego Spokoju spotkać się w jednej z dzielnic Pekinu w rocznicę masakry. Nie zezwolono jednak na udział innych osób, na fotografowanie i obecność zagranicznych dziennikarzy. Osobą, która miała wygłosić mowę na tej uroczystości upamiętniającej zabitych 4 czerwca 1989 r., miała być Ding Zilin. Policja nie wypuściła jej jednak z domu.
Represje spotykają także innych członków organizacji „Matki Tiananmen”. Zhang Xianling, matka Wang Nana zabitego strzałem w głowę o 3:30 nad ranem, rok temu miała jechać do Hongkongu ze swoim mężem, który został zaproszony jako doradca na wydarzenie muzyczne. Pobyt przypadał akurat na początek czerwca, więc policjanci, którzy odwiedzili Zhang przed wyjazdem, „radzili”, aby razem z mężem zrezygnowali z podróży, bo „miasto jest w ostatnim czasie niespokojne”. Para nie posłuchała tego ostrzeżenia i kontynuowała swoje przygotowania do podróży. Jednak organizator muzycznego wydarzenia odwołał później swoje zaproszenia, twierdząc, że „nadchodzi 4 czerwca, więc nie powinni przyjeżdżać do Hongkongu w tym drażliwym okresie”.
30 marca 2008 r. grupa pisarzy i naukowców z Pekinu została aresztowana przez Biuro Bezpieczeństwa, ponieważ opublikowali oni artykuły na stronie internetowej „Matek Tiananmen” (www.tiananmenmother.org.4), w których m.in. wyrazili poparcie dla postulatów organizacji. Zatrzymany wtedy chiński pisarz i laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2010 r. Liu Xiaobo do dziś przebywa w więzieniu za „uprawianie działalności wywrotowej i podżeganie do obalenia ustroju państwowego”.
Nie wszystkim starcza sił na walkę o prawdę i pamięć o ukochanych. Dwa lata temu 73-letni Ya Wilin powiesił się na jednym z parkingów szpitala w Pekinie. Ya stracił wiarę w to, że kiedykolwiek ujrzy odpowiedzialnych za śmierć jego 22-letniego syna Ya Aiguo na ławie oskarżonych.
Pieniądze za milczenie
Siła „Matek Tiananmen” tkwi w tym, że trzymają się razem i że mówią jednym głosem. W 2011 r. komuniści próbowali rozbić jedność organizacji, zwracając się do niektórych z jej członków z ofertą „rekompensaty finansowej” w zamian za zaprzestanie dalszej działalności. Ci, którzy otrzymali propozycję władz, odrzucili ją, a organizacja w liście otwartym do rządu stwierdziła, że „władzom chodzi tylko o rozwiązanie problemu 4 czerwca za pomocą pieniędzy, i to wręczanych pod stołem. Co dobrego może z tego wyniknąć?” Rodziny ofiar jeszcze raz jednym głosem w liście przypomniały o swoich postulatach. W tym roku „Matki Tiananmen” także wystosowały list do władz chińskich, w którym domagają się prawdy i pociągnięcia winnych do odpowiedzialności.
„Jeśli ktoś na świecie mówi o Was [o partii komunistycznej – przyp. red.], że nie macie moralności, nie macie sumienia, to odpowiadacie, że mówią bzdury. Jeśli dwie osoby mówią to samo, to można jeszcze twierdzić, że to nieprawda. Jeśli trzy lub cztery osoby mówią to samo, serce zaczyna bić szybciej. Jeśli wiele osób mówi to samo albo nie mówią nic, ale grupami uciekają z kraju, to pokazuje, że nikt już Wam nie wierzy, a Wy tkwicie w swoim tchórzostwie i głupocie. Mówicie, że nasza gospodarka stała się drugą co do wielkości na świecie, a za kilka lat będzie największą, ale my widzimy wciąż tylko tchórzostwo i głupotę” – czytamy w liście, który podpisało 35 przedstawicieli rodzin ofiar masakry na Placu Tiananmen.
Ding Zilin przyznaje, że 4 czerwca 1989 r. i praca dla „Matek Tiananmen” to także jej edukacja – odrodzenie moralne i intelektualne, za które przyszło jej zapłacić najwyższą cenę – życie syna. „W ciągu ostatnich lat zrozumiałam, że rodzimy się z prawem do życia i z prawem do wolności. Nikt tych praw nie może nam zabrać. Nawet rząd i jego przywódcy nie mają prawa arbitralnie pozbawiać obywateli życia, pozbawiać życia naszych najbliższych. Dlatego właśnie dla naszych bliskich, którzy zginęli, lecz także dla tych, którzy jeszcze żyją, i w trosce o nasze prawa i naszą godność – musimy zrobić wszystko, aby sprawiedliwości stało się zadość” – mówiła prof. Ding Zilin w wywiadzie udzielonym CNN w 1999 r.
Nowe Panstwo

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu