Gniew Hongkończyków

Od 1997 r. Hongkong jest specjalnym regionem administracyjnym Chińskiej Republiki Ludowej. Jego mieszkańcy coraz częściej okazują na ulicach swoje niezadowolenie z rządów komunistów i z ograniczania ich podstawowych praw. Twierdzą, że w ciągu ostatnich lat pogorszył się także ich standard życia.
Ceny nieruchomości rosną w niesamowitym tempie, a masowy napływ Chińczyków powoduje chaos. Hongkończycy wydają się nie wierzyć w obietnice Pekinu, że kiedyś będzie im dane brać udział w wyborach powszechnych. W tej chwili administrator regionu nie jest wybierany przez większość mieszkańców, lecz wskazany przez około 1200 osób związanych z takimi sferami, jak biznes, przemysł, związki zawodowe, organizacje pozarządowe czy przedstawicieli organizacji religijnych. W rzeczywistości najsilniejsi w tej grupie są magnaci biznesowi. Wskazany lider ma chronić ich interesy, ale przede wszystkim musi być zaakceptowany przez Pekin. Taka forma wyborów zupełnie nie odpowiada mieszkańcom Hongkongu, bo pragną, by prawo głosowania przysługiwało wszystkim pełnoletnim obywatelom. Te niepokoje zwiększyła opublikowana na początku czerwca br. przez Pekin „Biała Księga w sprawie Hongkongu”, w której Komunistyczna Partia Chin Ludowych (KPChL) ostrzegła, że to całkowicie od jej dobrej woli zależy utrzymanie autonomii. Hongkończycy odpowiedzieli na „Księgę” zorganizowanym pod koniec czerwca referendum dotyczącym demokratycznych reform i powszechnych wyborów i ponadpółmilionową demonstracją zorganizowaną 1 lipca. Zapytaliśmy obywateli Hongkongu, dlaczego coraz dobitniej wyrażają swoje niezadowolenie wobec Pekinu.



Rozmowa z Cully Yu – chińską pisarką, artystką, kuratorką licznych projektów artystycznych w Hongkongu
Kulturowa tożsamość wciąż się kształtuje

Określiła Pani Hongkong jako miejsce pełne frustracji, depresji i złości. Czy referendum i demonstracja, które odbyły się 1 lipca, były wyrazem tego gniewu? Co obywatele Hongkongu protestujący na ulicach pragną nam przekazać?
Nadeszły mroczne czasy dla Hongkongu. Wiele do tej pory ukrytych problemów politycznych, społecznych, gospodarczych i kulturowych wychodzi na jaw i musimy stawiać im czoła każdego dnia. Przypominamy dziecko wybudzone koszmarami nocnymi, które chce dalej spać, ale zmory wracają. Wiele osób mówi, że Hongkong umiera. Umierają wartości, np. „Biała Księga” wydana przez Chiny jest zagrożeniem dla niezależności sądów; autocenzura i selektywne relacjonowanie wydarzeń w mediach są powszechne; coraz bardziej ograniczane jest prawo do demonstracji, szczególnie po proteście 13 czerwca br. [jeden z licznych w tym roku w Hongkongu protestów przed budynkiem Rady Ustawodawczej], kiedy to wielu działaczy zostało zatrzymanych i pobitych przez policję; przeważająca siła policji doprowadziła do wrogości między obywatelami a „stróżami prawa”. Ujrzeliśmy także podłości i niesprawiedliwości, jakich dopuszczają się Rada Ustawodawcza i Wykonawcza. Nie możemy już dłużej udawać, że nie ma korupcji wśród urzędników, a konflikty interesów wśród deputowanych i podział okręgów wyborczych są zgodne z prawem i nie są występkami przeciwko sprawiedliwości. Na pewno nieoficjalne referendum i demonstracja 1 lipca były sposobami, aby tę złość zademonstrować. Być może wielu z nas miało różne powody, aby wziąć w nich udział, ale z pewnością wszyscy czujemy, że Hongkong to miejsce, w którym żyjemy i które kochamy, a które teraz staje się dla nas obcym krajem. Już nikomu nie ufamy, tylko sobie samym.
Mówi Pani o sobie: chińska pisarka. Mam wrażenie, że ostatnie wydarzenia w Hongkongu są również częściowo przejawem rosnącej lokalnej tożsamości i dumy. Sondaże pokazują spadające poczucie tożsamości chińskiej wśród Hongkończyków. Jak Pani widzi ten problem?
To niełatwe pytanie. Zadajemy je sobie od 1997 r., a teraz kryzys staje się coraz bardziej ostry. Różnice kulturowe między przybywającymi z Chin Ludowych a miejscowymi są tak duże i dotyczą zarówno wartości, jak i codziennych praktyk życiowych, że dochodzi do konfliktów na różnych poziomach. Czasami nie jest to racjonalne, nawet język stał się kluczową kwestią, np. jak pisać po kantońsku? Kulturowo wszyscy uczymy się chińskiego i jako pisarka, oczywiście, kocham chińską kulturę i literaturę. Politycznie nie kupuję tego, co głosi partia komunistyczna. Jednak z punktu widzenia ekonomii nie możemy ignorować faktu, że Chiny to gigant w sensie globalnym. Co to znaczy bycie Hongkończykiem? Co składa się na naszą kulturę? Potrzebujemy więcej czasu, aby na te pytania odpowiedzieć. Teraz po prostu obudziliśmy się zszokowani rzeczywistością. Kulturowa tożsamość wciąż się kształtuje i nie ma w tej kwestii jeszcze jednoznacznych odpowiedzi.



Rozmowa z Michaelem Lamem – katolikiem, doradcą finansowym, organizatorem występów artystycznych
Będziemy walczyć o prawa, którymi cieszymy się teraz


Wydaje się, że stosunki na linii Hongkong– Chiny zupełnie się nie układają. Ktoś nawet nazwał je „wojną między opinią publiczną Hongkongu a opinią Pekinu”. Czy tak jest?
Myślę, że to jest wojna między Hongkongiem a Chinami o opinię publiczną. Przeciwnicy ruchu Occupy Central [Occupy Central with Love and Peace (OCLP) to ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa domagający się powszechnych wyborów, organizator czerwcowego referendum] mówią, że tylko 510 tys. ludzi wzięło udział w proteście 1 lipca i tylko około 800 tys. oddało głosy w referendum i że pozostałe 6 mln nie musi się zgadzać z tym, co protestujący głoszą. W rzeczywistości Chiny penetrują niemal wszystkie aspekty naszego życia społecznego i chciano nawet zdewaluować głos tych 800 tys. obywateli w mediach (były to faktycznie skopiowane artykuły z gazet chińskich; smutno było to czytać).Chiny uważają, że Hongkong jest „zbyt wolny” i dopuszcza do głosu jednostki i organizacje, także z innych krajów, krytykujące partię komunistyczną. Teraz chińscy przywódcy chcą zbudować nowy i mocny wizerunek Chin (i stąd mówią o tzw. nowym Chińczyku) i pragną, aby głosy przeciwne władzy centralnej zostały wyeliminowane, dzięki czemu łatwiej będzie im rządzić. Uważają, że Hongkong nie powinien mieć przywilejów, którymi kiedyś się cieszył (a z których reszta z 1,3 mld „nowy Chińczyków” nie może korzystać) i że powinien stać się po prostu kolejnym miastem w Chinach. Nie tak z pewnością my, Hongkończycy, rozumieliśmy model „jeden kraj, dwa systemy” i będziemy walczyć o prawa, którymi cieszymy się teraz.
Powiedział mi Pan wcześniej, że kocha Hongkong. W jaki sposób to ukochane miejsce zmieniło się, od kiedy Pekin przejął władzę?
Tak, kocham Hongkong. Rozumiemy tutaj zasady kapitalizmu i działania wolnego rynku. I mimo że ceny nieruchomości wzrosły do rekordowego poziomu w porównaniu z tym sprzed 1997 r., to nadal chcę tu żyć, bo mieliśmy system pozbawiony korupcji, nadal mamy wolność słowa i religii. Jakość życia zmienia się jednak na gorsze ze względu na brak jakiejkolwiek kontroli nad Chińczykami odwiedzającymi Hongkong (nasz kawałek ziemi jest tak mały, że jest coraz tłoczniej i ​​pogarsza się transport). Konflikt kulturowy między „nowymi Chińczykami” a nami, „lokalasami”, jest coraz bardziej dokuczliwy. Coraz wyraźniejsza jest autocenzura, jaką ludzie stosują podczas   rozmowy o kwestiach politycznych. Moje doświadczenie z przeszłości jest na przykład takie: kiedy artyści z Tajwanu, popierający tajwańską niepodległość, chcą mieć koncert w Hongkongu, niektórzy organizatorzy stosują autocenzurę i odmawiają pomocy np. w uzyskaniu od władz wiz pozwalających na zatrudnienie tajwańskich artystów. Oni boją się zamieszania w jakieś kwestie polityczne, a nie daj Boże, w coś przeciwko partii komunistycznej. To widać nawet w zachowaniu Urzędu Celnego, który może utrudniać wjazd do Hongkongu politykom o silnym antykomunistycznym nastawieniu. Tego nie było w przeszłości.
Biorący udział w referendum 82-letni kardynał Józef Zen Ze-kiun powiedział: „Być może nie dożyję wyborów prawdziwie powszechnych w Hongkongu, ale młodzież tak”. Jak Pan widzi perspektywy autonomii Hongkongu i jego demokratyzacji wewnątrz Chin?
Jestem katolikiem i bardzo szanuję wysiłki kardynała Zena na rzecz zachowania sprawiedliwości w naszym społeczeństwie. Także widzę taką nadzieję po referendum i demonstracji 1 lipca, bo młodsze pokolenie wykazuje się odwagą i jest zaniepokojone tym, co dzieje się na naszym kawałku ziemi. Jednak wiele osób z klasy średniej, które już w miarę ułożyły sobie życie w ciągu ostatnich 17 latach, po prostu uważa, że nie ma problemu, bo i tak żyje nam się lepiej niż reszcie Chin. Niestety, nie zdają sobie sprawy, że ów lepszy poziom życia będzie stopniowo zanikać, a za problemy winią stronę, która podnosi głos. Tymczasem pod rządami komunistów nie będzie demokratyzacji i jeśli większość Hongkończyków nie zda sobie sprawy, że to jest naprawdę ważna i pilna kwestia, może być za późno.



Rozmowa z Garym Kwanem – projektantem, gospodarzem programu w alternatywnej stacji radiowej w Internecie
Napływ Chińczyków i atomizm społeczny


W referendum nie chodziło o żadnego kandydata politycznego, nie było ono nawet zorganizowane przez władzę, a jednak frekwencja dopisała. Podobnie było w przypadku demonstracji 1 lipca. Brał Pan udział w obu tych wydarzeniach. Dlaczego?
Powodem, dla którego wziąłem udział w głosowaniu i proteście, jest mój syn – mam poczucie odpowiedzialności wobec następnego pokolenia. Problemem w Hongkongu jest to, że cała polityka naszych władz jest podporządkowana Pekinowi i ignorowane są nasze wymagania społeczne. Pozwala się na imigrację Chińczyków, na ich edukację na naszych uczelniach na takich samych warunkach finansowych, jakie przyznane są Hongkończykom, na kolonizację. To wszystko przyczynia się do naszego niezadowolenia.
Hongkong to miasto imigrantów. Wielu przedstawicieli starszych pokoleń uciekło od politycznego prześladowania i zamieszania, aby żyć i pracować w Hongkongu. Jednak po negocjacjach chińsko-brytyjskich, po przejęciu Hongkongu przez Chiny, a zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach coraz więcej ludzi opuszcza Hongkong. Część z tych, którzy zostają, a dorastali w latach 70. i 80. i doświadczyli dobrobytu, boi się polityki, a ten strach przekształcił się w obojętność losami tego miasta. Oni są zainteresowani kupowaniem akcji, nieruchomości, wysłaniem dzieci do elitarnych szkół, oglądaniem pseudointelektualnych programów w telewizji, są całkowicie skupieni na swoich  sprawach. Te dwa problemy społeczne – emigracja przy rosnącym napływie Chińczyków i atomizm społeczny – narastają teraz w społeczeństwie Hongkongu.
Prowadzi Pan program radiowy w Internecie? Czy media głównego nurtu są pod dużą presją Pekinu? Czy media alternatywne mogą pomóc w prezentacji bardziej zróżnicowanych poglądów?
Radio internetowe zaczęło rozwijać się od 2003 r., za rządów Tung Chee-hwa [szef władz wykonawczych Specjalnego Regionu Administracyjnego ChRL Hongkong w latach 1997–2005 – red.], kiedy panowało powszechne niezadowolenie z tradycyjnych mediów dokonujących bardzo selektywnych wyborów tematów politycznych i społecznych i na które wywierano naciski polityczne. Wielu słuchaczy zaczęło szukać innych źródeł informacji, Mniej więcej jedna stacja internetowa może przyciągnąć nawet do 120 tys. słuchaczy – wielu niezadowolonych z rządów Pekinu i władz Hongkongu. Sieci internetowe powstały spontanicznie, prowadzący nie brali pieniędzy – to się trochę w ostatnich latach zmieniło, a na dodatek pojawiły się też stacje internetowe o „zabarwieniu czerwonym”.
Media tradycyjne, np. gazety, należą do biznesmenów. Muszą przynosić zysk, a ten gwarantuje „słuchanie się” reżimu, a więc mamy tu nadal do czynienia z „selektywnym” dziennikarstwem.


Rozmowa z Williamem Chanem – pracownikiem dużej międzynarodowej firmy, w której jednym z głównych inwestorów są Chiny; urodzony w Hongkongu, rodzice uciekli z Chin Ludowych w latach 50.
Problemem jest zanik rządów prawa


W jaki sposób Hongkończycy doświadczają wpływu chińskiego reżimu i obywateli ChRL, np. turystów, na ich życie codzienne?
Ten wpływ widać na różnych poziomach. W kwestii demografii – nas jest 7 mln, a ich 1,3 mld. Nie bez znaczenia są też wszelkie zmiany w polityce kontroli granicznej. Innym istotnym obszarem jest bezpieczeństwo żywności. Tłumy Chińczyków zalewają Hongkong w weekendy. Obywatele ChRL-u przyjeżdżają tu, aby kupić żywność i inne produkty domowe. Ze względu na liczne przypadki śmierci z powodu zatrutej żywności Chińczycy nie mają zaufania do rodzimych produktów. Kupują u nas. Popyt jest duży i ceny rosną. Również gwałtowny wzrost liczby turystów z Chin powoduje, że nasz system transportu publicznego jest zbyt obciążony.
Jednak największym problemem dla wielu obywateli w Hongkongu jest zauważalny zanik wartości, w tym rządów prawa, wolności słowa itp. Stąd nasze żądania większej autonomii czy nawet zmiany polityki demograficznej dla przybywających z Chin.
Jeden z tajwańskich biznesmenów, który dużo inwestuje w Chinach, powiedział, że „demokracja nie daje ryżu do jedzenia”. Oczywiście, Beijng nie przyniósł demokracji do Hongkongu, ale co z ryżem? Innymi słowy, kto korzysta najbardziej z obecnej sytuacji?
KPCh przy użyciu różnych dobrodziejstw ekonomicznych kupuje wsparcie od wielu biznesmenów w Hongkongu i na Tajwanie, a następnie żąda od nich promowania swoich koncepcji. Wielu bogatych ludzi ma znaczne udziały w stacjach telewizyjnych i gazetach w Hongkongu i na Tajwanie i wpływają na opinię publiczną. Co gorsza, niektórzy znani „intelektualiści” także promują nielogiczne koncepcje komunistów w mediach. To są grupy, które korzystają pod rządami Pekinu.
Nowe Państwo

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu