Czy Chiny są inne?

11 sierpnia br. zmarł jeden z czołowych sinologów, pisarz i krytyk literacki Pierre Rickman (pseudonim Simon Leys przyjął przed opublikowaniem w 1971 r. książki o Mao Zedongu pt. „Nowe szaty Przewodniczącego Mao”), który płynął pod prąd lewicowych elit na Zachodzie przedstawiających Mao jako „godnego podziwu mistrza troszczącego się o zwykłego chińskiego pracownika”. Rickman starał się przedstawiać w swoich książkach to, co naprawdę działo się w Państwie Środka, zwłaszcza horror okresu Rewolucji Kulturalnej, co sprawiło, że nie był mile widziany na europejskich uczelniach. Zapytany przez francuskiego dziennikarza Bernarda Pivota o to, co sądzi o elicie intelektualnej Paryża zafascynowanej Mao czy Pol Potem, Rickman odpowiedział tylko jednym słowem: „chagrin” (franc. rozgoryczenie, smutek).

Urodzony w Belgii Pierre Rickman studiował prawo na Katolickim Uniwersytecie w Leuven, a następnie język, literaturę i sztukę chińską na Tajwanie. W 1970 r. osiedlił się w Australii, gdzie m.in. w latach 1987–1993 był profesorem sinologii na Uniwersytecie w Sydney. Dał się poznać głównie jako autor publikacji dotyczących Rewolucji Kulturalnej w Chinach. W 1997 r. przetłumaczył na angielski „Dialogi konfucjańskie”, czyli zbiór aforyzmów, maksym i przypowieści spisanych przez drugie pokolenie uczniów Konfucjusza.

Za zgodą amerykańskiego dwutygodnika „New Republic” publikujemy fragmenty eseju Pierra Rickmana z 1985 r. pt. „Czy Chiny są inne”; mimo że od publikacji artykułu minęło wiele czasu, to nadal wielu naukowców, polityków i dyplomatów na Zachodzie, w tym także w Polsce, powtarza tezę, przeciwko której występował Rickman, a zakładającej, że ze względu na swoją odmienność Chińczycy nie zasługują na poszanowanie praw jednostki, wolność czy demokrację.                                              


Simon Leys
Czy Chiny są inne?
Wokół kwestii praw człowieka w Chinach utworzyła się zdumiewająca koalicja „ekspertów od spraw chińskich”. Weszli do niej emerytowani kolonialiści i imperialiści, maoistyczne wyrostki, zdolni, ambitni technokraci, hordy bojaźliwych sinologów, którzy ciągle obawiają się, że nie uzyskają chińskiej wizy, a także liczni emigranci z Chin, chętnie grzejący się w splendorze Republiki Ludowej, nie dzieląc cierpień i ofiar swoich rodaków.

Na Zachodzie przyjęło się stosować różne metody, aby uciekać od kwestii praw człowieka w Chinach. Jedna z owych metod występuje w kilku wariantach, ale jej podstawowym stwierdzeniem jest to, że: „Chiny są inne”.
Pierwszy wariant to stwierdzenie, że „prawa człowieka są zachodnią koncepcją, a zatem nie mają zastosowania w kontekście chińskim”. Logicznym rozwinięciem tego jest stwierdzenie, co prawda rzadko artykułowane otwarcie, że: „prawa człowieka są jednym z tych luksusów, który przysługuje bogatemu i rozwiniętemu Zachodowi, ale niedorzecznym jest wyobrażanie sobie, że mieszkańcy krajów egzotycznych mogliby być zainteresowani podobnym przywilejem”; albo prościej: „prawa człowieka nie stosują się do Chińczyków, ponieważ tak naprawdę nie są oni ludźmi”.
Jednak prawa człowieka nie są pojęciem obcym w chińskiej historii współczesnej. Prawie 100 lat temu stały się one podstawą filozofii politycznej czołowego myśliciela i reformatora Kang Youwei (1858–1927). W ramach pierwszej republiki ruch na rzecz praw człowieka rozwijał się jako forma protestu przeciwko „białemu terrorowi” Kuomintangu; słynna Chińska Liga Praw Obywatelskich została założona w 1932 r. i zmobilizowała do działania ówczesne elity intelektualne m.in. osoby cieszące się ogromnym prestiżem Cai Yuanpei, Song Qingling i Lu Xun, a także męczennika walki o prawa człowieka Yang Quan (zamordowany w 1933 r.).
Co do obecnej sytuacji, to cudzoziemcy, którzy udają, że „Chińczycy nie są zainteresowani prawami człowieka”, są oczywiście ślepi i głusi. Chińczycy wyrażali żądanie poszanowania praw jednostki bardzo dobitnie na Ścianie Demokracji, a presja społeczna była tak duża, że nawet oficjalne gazety w końcu musiały przyznać, że istnieją takie żądania.
Stare zbrodnie nie usprawiedliwiają nowych
Drugi wariant mówi, że „musimy szanować prawo Chin do odmienności”. Można by w takim razie logicznie rozszerzyć ową zasadę. Gdyby Hitler powstrzymał się od inwazji na sąsiadujące kraje, a jedynie zabijał rodzimych Żydów we własnym domu, niektórzy mogliby powiedzieć: „Zabijanie Żydów jest prawdopodobnie niemiecką specyfiką i musimy respektować prawo Niemiec do odmienności”.
Wariant trzeci ma przekonać nas, że: „w Chinach zawsze panował despotyczny system władzy, więc nie mamy szczególnego powodu, aby się teraz oburzać”. Takie rozumowanie jest błędne podwójnie. Po pierwsze dlatego, że stare zbrodnie nigdy nie usprawiedliwiają nowych; a po drugie, ponieważ chińskie tradycyjne władze były znacznie mniej despotyczne od maoizmu. Okres wielkiej chińskiej świetności, w czasach rządów dynastii Tang i Północnej Song, to przykład politycznego wyrafinowania, niemającego odpowiednika w świecie, aż do czasów współczesnych. Inne okresy były znacznie bardziej despotyczne, a niektóre rządy (dynastie Qin i Ming) nawet próbowały budować swego rodzaju totalitaryzm. Były one jednak hamowane przez przeszkody natury technicznej (prawdziwy totalitaryzm musiał poczekać na technologię XX wieku, by stać się naprawdę realnym). Polityka dynastii Ming była bezwzględna, ale tylko dla stosunkowo niewielkiej części ludności, która była politycznie aktywna lub była w kontakcie z organami rządowymi. W połowie XVI wieku chińska biurokracja to około 10 tys. do 15 tys. urzędników – przy całej populacji około 150 mln ludności. Ta niewielka grupa urzędników zamieszkiwała miasta, podczas gdy większość ludności mieszkała w wioskach. Odległość i powolna komunikacja dawały duży stopień autonomii większości społeczności wiejskiej. Opodatkowanie było jedyną formą ingerencji administracji w życie chłopów, i po prostu ludzie płacąc podatki, kupowali sobie wolność od większości
innych rządowych ingerencji. Zdecydowana większość Chińczyków mogła przeżyć całe życie, nigdy nie mając żadnego kontaktu z przedstawicielami władzy cesarskiej. […] Maoistowskie Chiny to 30 lat prawnej próżni, która, jak czytamy w oficjalnej prasie, pozwoliła niezliczonym lokalnym tyranom rządzić do woli i tworzyć własne prywatne więzienia, gdzie mogli torturować i zabijać ich osobistych wrogów.
Dysydent równa się antychiński
Czwarty wariant to stwierdzenie, że: „poszanowanie jednostki jest specyficzną cechą Zachodu”, a w Chinach (cytuję za wybitnym amerykańskim biurokratą) „zupełnie naturalnym jest przyjęcie odwiecznej tradycji konfucjańskiej podporządkowania wolności jednostki zobowiązaniom zbiorowym”. Innymi słowy, miliony chińskich dysydentów, określanych jako „wrogowie klasowi” (tak nazywani są też ich potomkowie – etykietka jest dziedziczona), którzy są więzieni i zabijani jedynie za to, że wyrazili odmienne opinie, którzy są redukowani do bycia wyrzutkami społecznymi lub którzy są stłoczeni w obozach pracy, to dobrzy, tradycyjni Chińczycy, przepojeni „odwieczną konfucjańską tradycją podporządkowania wolności jednostki zbiorowym zobowiązaniom” i całkowicie zadowoleni ze swego losu. Jeśli nie są zadowoleni, to tylko dowodzą, że są antychińscy, a więc przypuszczalnie nie są godni naszej uwagi!
We wszystkich tych wariantach „odmienność” jest kluczowym pojęciem. Czy przyczyną większej sympatii okazywanej na Zachodzie rosyjskim dysydentom są ich europejskie rysy? Czyżby Chińczycy byli „inni”? Kiedy sympatycy maoizmu używają takich argumentów, to pobrzmiewa w nich echo zagorzałych rasistów z epoki kolonialnej. […] W tym czasie owa „chińska inność” była motywem przewodnim dla zachodnich przedsiębiorców, próbujących uzasadnić eksploatację „tubylców”: Chińczycy nie czują głodu, zimna i bólu; tylko sentymentalni ignoranci zamartwialiby się tym tłumem żółtych, azjatyckich roboli.
Większość argumentów mających racjonalizować potrzebę przymknięcia oczu na kwestie praw jednostki w Chinach wyrasta właśnie z takiej mentalności.
Oczywiście są różnice kulturowe – to zdanie jest tautologią, gdyż „różnica” jest esencją kultury. Ale jeśli wywodzi się z nich argumenty mające świadczyć o tym, że prawa człowieka przysługują tylko niektórym narodom, zaprzecza się uniwersalnemu, powszechnemu charakterowi ludzkiej natury: taka postawa z kolei otwiera drogę koszmarnemu rozumowaniu, ale jednak logicznemu, które, jak mogliśmy się przekonać w naszym stuleciu – wiedzie prosto do barbarzyństwa ery nazizmu.


tłumaczyła i opracowała
Hanna Shen
Nowe Panstwo

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Bonum est diffusivum sui

Wojna bez zasad