Po tragedii w Tianjin - blokada informacji i frustracja


Rośnie liczba ofiar tragedii w Tianjin. W tej chwili oficjalnie mówi się już o 114 zabitych i 70 zaginionych. W lokalnej społeczności narasta poczucie frustracji z powodu braku jasnych informacji.
Rodziny strażaków przed jedną z konferencji władz miasta Tianjin próbowały powstrzymać urzędników przed wejściem na sale. Innym razem sami próbowali wedrzeć się do pokoju w którym odbywała się konferencja. Wszystko to dlatego , że nie otrzymują wiadomości o losie swoich najbliższych.

Na jednym z chińskich portali ukazał się artykuł (usunięty po kilku godzinach) gdzie przedstawiono informacje zebrane od rodzin zaginionych strażaków, a także od jednego ze strażaków, który wrócił z akcji.
Wiadomo, że 12 sierpnia  o godz. 22:50 w miejsce katastrofy  wysłano 2 oddziały strażackie; była to reakcja na informację o pożarze w magazynie.  Wysłani wtedy zostali tzw. strażacy kontraktowi (najemni). Są to z reguły osoby pochodzące z biednych wiosek. Ich wynagrodzenie jest dużo niższe niż profesjonalnych strażaków. Krótko mówiąc są niedoświadczeni i bez odpowiedniego przeszkolenia. Wybuchy nastąpiły ok. 23:30 . Prawdopodobnie strażacy, którzy najpierw przybyli na miejsce pożaru użyło wody do jego gaszenia, nie zdając sobie sprawy, że wokół są materiały niebezpieczne, w tym cyjanek sodu. I tak doszło do eksplozji.
Władzę milczą ile osób było w tej pierwszej grupie strażaków wysłanych na miejsce tragedii. Internauci i dziennikarze twierdzą, że mogło to być ok. 70 osób. Żywych wróciło prawdopodobnie 4 do 5 osób.

Z powodu zagrożenia rozprzestrzenieniem się toksycznych substancji dokonano już ewakuacji mieszkańców w promieniu 3 km od miejsca eksplozji. I znów mieszkańcy są sfrustrowani bo nie mają żadnej innej pomocy i informacji na przykład na temat jak uchronić się przed skażeniem, które jest bardzo realne. Silna higroskopijność cyjanku sodu stwarza zagrożenie skażeniem zbiorników wody gdyby np. na Tianjin spadł obfity deszcz (a takie opady są zapowiadane). Mieszkańcy oczekują, że chociaż w mediach  ukażą się wywiady ze specjalistami, którzy ocenią zagrożenie i udzielą wskazówek jak się zachowywać.
 Media mają jednak przykaz milczeć i publikować tylko informacje pochodzące od strony rządowej.
To także wywołuje niezadowolenie dziennikarzy. W “Dzienniku Tianjin” ukazał się artykuł dziennikarza z Szanghaju, który pisze, że za każdym razem gdy dochodzi do tragedii przekaz medialny to “celebracja’. Jest dużo o poświęceniu strażaków, żołnierzy, lekarzy i pielęgniarek; na pierwszych stronach gazet jest o tym, co powiedział prezydent Xi czy premier Ke, ale nie ma faktów, relacji.

Fakty starają się jednak gromadzić internauci. Ustalili oni min. że firmą Rui Hai do której należał magazyn, gdzie doszło do wybuchu, kieruje Zhi Feng, syn byłego zastępcy burmistrza miasta Tianjin, Zhi Shenghua. Zhi Shenghua w 1975 r. (czyli jeszcze w okresie Rewolucji Kulturalnej) wstąpił do KPChL i od tego czasu budował swoją pozycję w Tianjin. Zastępcą burmistrza był w latach 2003-2012. W CV Zhi można przeczytać, że specjalizuje się min. w zagadnieniach bezpieczeństwa publicznego Władze Tianjin zapytane na konferencji prasowej przez chińskiego dziennikarza kim jest Zhi Feng przemilczały pytanie; zaraz potem policja oświadczyła że informacje na temat rodziny Zhi Fenga to złośliwe plotki. Według nowej ustawy dot. bezpieczeństwa narodowego za sianie plotek o wysokich dygnitarzach grozi więzienie.
Zhi Feng został ranny w wybuchu i przebywa w szpitalu.

Internauci ustalili także, że jeszcze do niedawna udziałowcem firmy Rui Hai był Dong Mengmeng, syn byłego szefa Biura Bezpieczeństwa w porcie Tianjin ( czyli w miejscu, w którym doszło do wybuchu).
Nowy udziałowiec spółki Rui Hai, 32-letni Shu Zheng twierdzi, że tak naprawdę nie ma nic wspólnego z firmą, a był tylko podstawiony za przyjaciela”.

Zebrane informacji o firmie Rui Hai pokazują realia funkcjonowania biznesu w Chinach. Zakłady powiązane z rządzącymi elitami są bezkarne. Mogą łamać prawa ustanowione przez te elity.
Magazyn należący do Rui Hai znajdował się 600 m. od osiedla mieszkaniowego, mimo że regulacje mówią jasno, iż skład dla materiałów niebezpiecznych może być umiejscowiony nie bliżej niż 1000 m od miejsc zamieszkania.  Firma twierdzi, że nie ma dokładnego spisu tego co znajdowało się w magazynie, bo obrót towarem był zbyt szybki, aby prowadzić rejestry. Prawdopodobnie w pomieszczeniu, w którym doszło do wybuchu składowano 700 ton cyjanku sodu czyli 70 razy więcej, niż powinno się przechowywać w jednym miejscu.
Eksperci ds. logistyki i składowania materiałów niebezpiecznych wskazują także na inną typową dla Chin praktykę. Firmy zajmujące się związkami chemicznymi aby zaniżyć koszty (np. składowania w porcie) pakują i wysyłają towary jako zwykłe cargo czyli dokonują przemytu. Tak prawdopodobnie było w przypadku Rui Hai bo na razie żadna dokumentacja nie wyjaśnia jak w części portowej mogło się znaleźć 700 ton cyjanku sodu.
magazyn Rui Hai znajdował się już w części portowej zaznaczonej na zdj. na żółto


Wszystkie te informacje zdobyte przez internautów i dziennikarzy nie mają zbyt długiego żywota w chińskim internecie. Władze już zablokowały 50 portali internetowych oraz ponad 360 kont w sieciach społecznościowych, bo "szerzyły one plotki", za co grozi w ChRL-u więzienie.

Katastrofa w Tianjin pokazuje jeszcze jedną prawdę o Chinach. W tamtejszych zakładach pracy nie obowiązują zasady bezpieczeństwa i normy sanitarne.  Na początku bieżącego roku hongkońska firma AsiaInspection przeprowadzająca kontrolę jakości w zakładach pracy opublikowała raport według, którego prawie połowa z  "kilku tysięcy" kontrolowanych firm w Chinach nie spełnia wymagań stawianych im przez swoich klientów - zachodnie firmy handlowe i sprzedawców np. żywności. Mathieu Labasse, zastępca dyrektora w AsiaInspection nazwał to, co zobaczyli kontrolerzy w chińskich fabrykach horrorem.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu