Dzień Matki i ja
27 września zmarł na serce 82-letni Jiang Peikun, który u boku swojej żony Ding Zilin walczył o to, aby prawda o tym co wydarzyło się na Placu Tiananmen 4 czerwca 1989 r. ujrzała światło dzienne.
W maju w "Nowym Państwie" opublikowaliśmy artykuł Ding Zilin pt. "Dzień Matki i ja". Artykuł oddaje ból jaki towarzyszył Jiangowi i jego żonie po tym jak komuniści zamordowali ich 17-letniego syna.
--------------------
4 czerwca br. mija 26. rocznica masakry na Placu Tiananmen w Pekinie, która zabrała życie około 5 tys. protestujących. Minął też Dzień Matki i dlatego publikujemy artykuł, jaki w 2012 r. napisała prof. Ding Zilin, jedna z matek, która na Placu Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen) straciła syna.
Dzień Matki i ja
Niezmierzona siła matczynej miłości to moje wsparcie; dzięki niej brnę dalej przez nawet najbardziej złowrogie momenty życia; to ona scaliła na śmierć i życie mnie i pozostałych członków organizacji Matki Tiananmen.
Dawniej Chińczycy nie obchodzili Dnia Matki. Z czasem, gdy coraz więcej zwyczajów z państw zachodnich zaczęło trafiać na Wschód, zwłaszcza poprzez Hongkong, który miał bliskie kontakty z Zachodem, święto to stało się popularne także w Chinach.
Z pewnością każda matka oczekuje tego święta. W tym dniu, widząc, na jakiego wspaniałego człowieka wyrośli jej syn albo córka, i słuchając podziękowań i życzeń padających z ust dziecka, każda matka jest przepojona szczęściem i czuje się spełniona.
Cierpienie w milczeniu
Jednak ja, chińska matka, mam inne odczucia. Boję się Dnia Matki. Nie chcę o nim słyszeć. Nie chcę o nim myśleć. I jeszcze bardziej nie mam ochoty odbierać telefonów od przyjaciół składających mi gratulacje z okazji tego święta. Zawsze czekam, aż ten dzień szybko minie. Podejrzewam, że podobne odczucia mają inne Matki Tiananmen. 4 czerwca, gdy doszło do masakry, kiedy naszym dzieciom odebrano życie, straciłyśmy radość bycia matkami; od tego momentu żyjemy w ciągłym bólu.
Dlatego, choć często się spotykamy, nigdy tego dnia. Nie jesteśmy w stanie doświadczyć tego „naszego święta” razem. Gdy się spotykamy, unikamy rozmowy o tym dniu.
W trakcie ponad 60-letniej historii rządów Komunistycznej Partii Chin Ludowych i ciągłych politycznych prześladowań wiele matek straciło swoich ukochanych synów i córki i zatopiło się w morzu cierpienia. Często myślę, że w Chinach jest wiele takich matek jak ja. Cierpią w milczeniu i nie widzą końca tej udręki.
Jakiś czas temu przyjaciel poprosił mnie, abym napisała coś z okazji tego święta. Zgodziłam się, ale nie mogłam – długopis, który trzymałam w ręku, wydawał się bardzo ciężki. Mam nadzieję, że to jest ostatni w moim życiu artykuł, jaki napisałam o Dniu Matki.
Przez kilka kolejnych nocy we śnie pojawiał mi się syn. Byłam mile zaskoczona. Starałam się go złapać, ale znikał. Budziłam się i płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez. 17 lat przeżytych razem z moim dzieckiem, każda drobna sprawa... wszystko naprawdę bardzo bolesne.
Minęły 23 lata, a ból utraty jak gorzkie lekarstwo dławi mnie w gardle, nie mogę go przełknąć. Ale ten gorzki smak nie pozwala mi też zapomnieć, nawet na moment.
Już nie odczuwam strachu
Kilka lat temu pewien dziennikarz zadał mi dwa pytania. Pierwsze z nich brzmiało: „Przez lata musiała Pani stawić czoła prześladowaniom władzy. Czy kiedykolwiek bała się Pani?”. Odpowiedziałam szczerze, tak jak podpowiadało mi serce: „Gdy narodził się ruch studencki w 1989 r., na uczelni wiele osób było bardzo podekscytowanych, ale ja się bałam. Miałam przeczucie nadchodzącej zagłady i porażki ruchu studenckiego, czułam też, że władze będą dążyć do odwetu. W tym czasie nie odważyłam się pójść do miasteczka uniwersyteckiego, aby obejrzeć plakaty, nie miałam odwagi, aby wyjść i przyjrzeć się protestom na ulicach przy uczelni. Chciałam chronić własne dziecko, przekonywałam swoich studentów, aby zdobyli większe doświadczenie życiowe, ostrzegałam, odciągałam ich. Wtedy, myślę, uważali mnie za egoistkę, a nawet tchórza.
Jednak gdy katastrofa spadła na mnie, gdy syn wyrwał się z moich rąk ku śmierci… od tego momentu do dziś, przez te długie 23 lata, nawet gdy zostałam ukarana przez władze uczelni, gdy wyrzucono mnie z partii, gdy bezpieka siłą porwała mnie z domu, gdy mnie śledzono, potajemnie uwięziono i przesłuchiwano raz za razem, gdy zastraszano, już nie odczuwałam strachu. Nagle stałam się inną osobą.
Myślę, że to mój syn, jego młode życie obudziło sumienie matki, obudziło sumienie chińskiej intelektualistki. Od momentu, gdy moje dziecko mnie opuściło, połączyłam się z jego duszą i jedynym powodem, dla którego żyję, jest szukanie sprawiedliwości i zadośćuczynienia dla ofiar masakry 4 czerwca 1989 r.”.
Wtedy dziennikarz zapytał ponownie: „A skąd Pani bierze siłę?”. Odpowiedziałam prawie bez wahania: „Z macierzyństwa”.
Siła matczynej miłości
W 2001 r. w imieniu naszej organizacji napisałam takie oto słowa: „Jestem jednym z członków organizacji Matki Tiananmen. Nasze członkinie mają różny status społeczny, żyją w różnych warunkach, mają także odmienne przekonania polityczne i wyznają różne religie, ale jako matki łączy nas miłość do swoich dzieci i pragnienie, aby żyły w pokoju i poczuciu bezpieczeństwa, bez despotyzmu, przemocy, zabójstw, nienawiści; to wszystko związane jest instynktem matki. Może nie mamy nic, nic nie możemy zrobić, ale mamy matczyną miłość. To siła tej miłości kazała nam się zorganizować razem i szukać sprawiedliwości. To siła tej miłości spowodowała, że jako ludzie, którzy mają poczucie godności i wiary w siebie, przyłączyłyśmy się do walki o wolność, demokrację i prawa człowieka”.
Wydaje się dzisiaj, że ta wypowiedź dokładnie wyrażała moje uczucia. Mimo że straciłam ukochanego syna i pewnie nie uda się usunąć związanego z tą utratą bólu, to ja, jako matka Jiang Jielana, jestem pełna matczynej miłości – i ona nie maleje, lecz rośnie. Matczyna miłość jest najpiękniejszym, najbardziej bezinteresownym, najszlachetniejszym uczuciem na Ziemi. Niezmierzona siła matczynej miłości to moje wsparcie; dzięki niej brnę dalej przez nawet najbardziej złowrogie momenty życia; to ona scaliła na śmierć i życie mnie i pozostałych członków organizacji Matki Tiananmen.
W totalitarnym reżimie, jakim są dzisiaj Chiny, organizacja Matki Tiananmen jest rzadkością. To, że działa, graniczy z cudem, ale tak długo jak istnieje nasza matczyna miłość, tak długo Matki Tiananmen będą istnieć. Siła matczynej miłości powoduje, że nasze dążenie do prawdy, zadośćuczynienia, i odpowiedzialności nie zaniknie.
Zawsze sobie mówię: nic nie dzieje się bez powodu; nie smuć się, nie płacz, okaż wdzięczność. Dziękujmy Bogu za danie nam tej wielkiej miłości, danie nam siły. Musimy wypełnić to ostatnie i niedokończone życzenie naszych synów i córek. A więc nie możemy ustać aż do końca życia.
Szczerze modlę się za pokój i szczęście dla wszystkich matek! Niech świętują Dzień Matki! Oby nie cierpiały jak Matki Tiananmen.
Śródtytuły pochodzą od redakcji „NP”.
Ding Zilin (ur. 1936 r.) wstąpiła do partii komunistycznej, gdy miała 24 lata. Nawet Rewolucja Kulturalna, podczas której będąca w ciąży młoda Zilin została wysłana na wieś, by odbyć reedukację przez przymusową pracę, nie zachwiała jej wiary w partię. W 1972 r. urodziła syna Jiang Jielana. Ding Zilin i jej mąż rozpoczęli pracę na Uniwersytecie Ludowym w Pekinie. Ich syn okazał się bardzo utalentowanym dzieckiem – w 1979 r. np. brał udział w międzynarodowej olimpiadzie z fizyki. Ale przyszedł rok 1989 i zaczęły się protesty studentów, którzy domagali się walki z korupcją i reform politycznych w Chinach. W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 r. policja przyszła do domu Ding Zilin w Pekinie i zostawiła na podłodze przeszyte kulą ciało jej syna. Prof. Ding była jednym z niewielu rodziców, którzy odzyskali ciała swoich dzieci zabitych na Placu Niebiańskiego Spokoju. Większość młodych zaginęła bez śladu.
Ding Zilin na wieść o tym, że niektórzy rodzice zostali pozbawieni podstawowych środków do życia tylko za stwierdzenie, że dziecko zaginęło na Placu Niebiańskiego Spokoju, próbowała zebrać pieniądze wśród Chińczyków mieszkających za granicą. Partia oskarżyła ją o przemyt i wsadziła do więzienia na kilka tygodni. Ale prof. Ding nie poddała się i założyła stowarzyszenie rodzin ofiar zwane Matki Tiananmen, które wzywa komunistyczny rząd Chin, aby pozwolił rodzinom upamiętnić zamordowanych na placu. Stowarzyszenie chce, aby rodziny zamordowanych mogły otrzymywać pomoc z zagranicy od organizacji i osób prywatnych. Matki Tiananmen domagają się także zwolnienia tych, którzy uczestniczyli w protestach w 1989 r., a są nadal więzieni, oraz rozpoczęcia dochodzenia w sprawie masakry z 4 czerwca i ukarania osób odpowiedzialnych za zbrodnię.
Nowe Panstwo
W maju w "Nowym Państwie" opublikowaliśmy artykuł Ding Zilin pt. "Dzień Matki i ja". Artykuł oddaje ból jaki towarzyszył Jiangowi i jego żonie po tym jak komuniści zamordowali ich 17-letniego syna.
--------------------
4 czerwca br. mija 26. rocznica masakry na Placu Tiananmen w Pekinie, która zabrała życie około 5 tys. protestujących. Minął też Dzień Matki i dlatego publikujemy artykuł, jaki w 2012 r. napisała prof. Ding Zilin, jedna z matek, która na Placu Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen) straciła syna.
Dzień Matki i ja
Niezmierzona siła matczynej miłości to moje wsparcie; dzięki niej brnę dalej przez nawet najbardziej złowrogie momenty życia; to ona scaliła na śmierć i życie mnie i pozostałych członków organizacji Matki Tiananmen.
Dawniej Chińczycy nie obchodzili Dnia Matki. Z czasem, gdy coraz więcej zwyczajów z państw zachodnich zaczęło trafiać na Wschód, zwłaszcza poprzez Hongkong, który miał bliskie kontakty z Zachodem, święto to stało się popularne także w Chinach.
Z pewnością każda matka oczekuje tego święta. W tym dniu, widząc, na jakiego wspaniałego człowieka wyrośli jej syn albo córka, i słuchając podziękowań i życzeń padających z ust dziecka, każda matka jest przepojona szczęściem i czuje się spełniona.
Cierpienie w milczeniu
Jednak ja, chińska matka, mam inne odczucia. Boję się Dnia Matki. Nie chcę o nim słyszeć. Nie chcę o nim myśleć. I jeszcze bardziej nie mam ochoty odbierać telefonów od przyjaciół składających mi gratulacje z okazji tego święta. Zawsze czekam, aż ten dzień szybko minie. Podejrzewam, że podobne odczucia mają inne Matki Tiananmen. 4 czerwca, gdy doszło do masakry, kiedy naszym dzieciom odebrano życie, straciłyśmy radość bycia matkami; od tego momentu żyjemy w ciągłym bólu.
Dlatego, choć często się spotykamy, nigdy tego dnia. Nie jesteśmy w stanie doświadczyć tego „naszego święta” razem. Gdy się spotykamy, unikamy rozmowy o tym dniu.
W trakcie ponad 60-letniej historii rządów Komunistycznej Partii Chin Ludowych i ciągłych politycznych prześladowań wiele matek straciło swoich ukochanych synów i córki i zatopiło się w morzu cierpienia. Często myślę, że w Chinach jest wiele takich matek jak ja. Cierpią w milczeniu i nie widzą końca tej udręki.
Jakiś czas temu przyjaciel poprosił mnie, abym napisała coś z okazji tego święta. Zgodziłam się, ale nie mogłam – długopis, który trzymałam w ręku, wydawał się bardzo ciężki. Mam nadzieję, że to jest ostatni w moim życiu artykuł, jaki napisałam o Dniu Matki.
Przez kilka kolejnych nocy we śnie pojawiał mi się syn. Byłam mile zaskoczona. Starałam się go złapać, ale znikał. Budziłam się i płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez. 17 lat przeżytych razem z moim dzieckiem, każda drobna sprawa... wszystko naprawdę bardzo bolesne.
Minęły 23 lata, a ból utraty jak gorzkie lekarstwo dławi mnie w gardle, nie mogę go przełknąć. Ale ten gorzki smak nie pozwala mi też zapomnieć, nawet na moment.
Już nie odczuwam strachu
Kilka lat temu pewien dziennikarz zadał mi dwa pytania. Pierwsze z nich brzmiało: „Przez lata musiała Pani stawić czoła prześladowaniom władzy. Czy kiedykolwiek bała się Pani?”. Odpowiedziałam szczerze, tak jak podpowiadało mi serce: „Gdy narodził się ruch studencki w 1989 r., na uczelni wiele osób było bardzo podekscytowanych, ale ja się bałam. Miałam przeczucie nadchodzącej zagłady i porażki ruchu studenckiego, czułam też, że władze będą dążyć do odwetu. W tym czasie nie odważyłam się pójść do miasteczka uniwersyteckiego, aby obejrzeć plakaty, nie miałam odwagi, aby wyjść i przyjrzeć się protestom na ulicach przy uczelni. Chciałam chronić własne dziecko, przekonywałam swoich studentów, aby zdobyli większe doświadczenie życiowe, ostrzegałam, odciągałam ich. Wtedy, myślę, uważali mnie za egoistkę, a nawet tchórza.
Jednak gdy katastrofa spadła na mnie, gdy syn wyrwał się z moich rąk ku śmierci… od tego momentu do dziś, przez te długie 23 lata, nawet gdy zostałam ukarana przez władze uczelni, gdy wyrzucono mnie z partii, gdy bezpieka siłą porwała mnie z domu, gdy mnie śledzono, potajemnie uwięziono i przesłuchiwano raz za razem, gdy zastraszano, już nie odczuwałam strachu. Nagle stałam się inną osobą.
Myślę, że to mój syn, jego młode życie obudziło sumienie matki, obudziło sumienie chińskiej intelektualistki. Od momentu, gdy moje dziecko mnie opuściło, połączyłam się z jego duszą i jedynym powodem, dla którego żyję, jest szukanie sprawiedliwości i zadośćuczynienia dla ofiar masakry 4 czerwca 1989 r.”.
Wtedy dziennikarz zapytał ponownie: „A skąd Pani bierze siłę?”. Odpowiedziałam prawie bez wahania: „Z macierzyństwa”.
Siła matczynej miłości
W 2001 r. w imieniu naszej organizacji napisałam takie oto słowa: „Jestem jednym z członków organizacji Matki Tiananmen. Nasze członkinie mają różny status społeczny, żyją w różnych warunkach, mają także odmienne przekonania polityczne i wyznają różne religie, ale jako matki łączy nas miłość do swoich dzieci i pragnienie, aby żyły w pokoju i poczuciu bezpieczeństwa, bez despotyzmu, przemocy, zabójstw, nienawiści; to wszystko związane jest instynktem matki. Może nie mamy nic, nic nie możemy zrobić, ale mamy matczyną miłość. To siła tej miłości kazała nam się zorganizować razem i szukać sprawiedliwości. To siła tej miłości spowodowała, że jako ludzie, którzy mają poczucie godności i wiary w siebie, przyłączyłyśmy się do walki o wolność, demokrację i prawa człowieka”.
Wydaje się dzisiaj, że ta wypowiedź dokładnie wyrażała moje uczucia. Mimo że straciłam ukochanego syna i pewnie nie uda się usunąć związanego z tą utratą bólu, to ja, jako matka Jiang Jielana, jestem pełna matczynej miłości – i ona nie maleje, lecz rośnie. Matczyna miłość jest najpiękniejszym, najbardziej bezinteresownym, najszlachetniejszym uczuciem na Ziemi. Niezmierzona siła matczynej miłości to moje wsparcie; dzięki niej brnę dalej przez nawet najbardziej złowrogie momenty życia; to ona scaliła na śmierć i życie mnie i pozostałych członków organizacji Matki Tiananmen.
W totalitarnym reżimie, jakim są dzisiaj Chiny, organizacja Matki Tiananmen jest rzadkością. To, że działa, graniczy z cudem, ale tak długo jak istnieje nasza matczyna miłość, tak długo Matki Tiananmen będą istnieć. Siła matczynej miłości powoduje, że nasze dążenie do prawdy, zadośćuczynienia, i odpowiedzialności nie zaniknie.
Zawsze sobie mówię: nic nie dzieje się bez powodu; nie smuć się, nie płacz, okaż wdzięczność. Dziękujmy Bogu za danie nam tej wielkiej miłości, danie nam siły. Musimy wypełnić to ostatnie i niedokończone życzenie naszych synów i córek. A więc nie możemy ustać aż do końca życia.
Szczerze modlę się za pokój i szczęście dla wszystkich matek! Niech świętują Dzień Matki! Oby nie cierpiały jak Matki Tiananmen.
Śródtytuły pochodzą od redakcji „NP”.
Ding Zilin (ur. 1936 r.) wstąpiła do partii komunistycznej, gdy miała 24 lata. Nawet Rewolucja Kulturalna, podczas której będąca w ciąży młoda Zilin została wysłana na wieś, by odbyć reedukację przez przymusową pracę, nie zachwiała jej wiary w partię. W 1972 r. urodziła syna Jiang Jielana. Ding Zilin i jej mąż rozpoczęli pracę na Uniwersytecie Ludowym w Pekinie. Ich syn okazał się bardzo utalentowanym dzieckiem – w 1979 r. np. brał udział w międzynarodowej olimpiadzie z fizyki. Ale przyszedł rok 1989 i zaczęły się protesty studentów, którzy domagali się walki z korupcją i reform politycznych w Chinach. W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 r. policja przyszła do domu Ding Zilin w Pekinie i zostawiła na podłodze przeszyte kulą ciało jej syna. Prof. Ding była jednym z niewielu rodziców, którzy odzyskali ciała swoich dzieci zabitych na Placu Niebiańskiego Spokoju. Większość młodych zaginęła bez śladu.
Ding Zilin na wieść o tym, że niektórzy rodzice zostali pozbawieni podstawowych środków do życia tylko za stwierdzenie, że dziecko zaginęło na Placu Niebiańskiego Spokoju, próbowała zebrać pieniądze wśród Chińczyków mieszkających za granicą. Partia oskarżyła ją o przemyt i wsadziła do więzienia na kilka tygodni. Ale prof. Ding nie poddała się i założyła stowarzyszenie rodzin ofiar zwane Matki Tiananmen, które wzywa komunistyczny rząd Chin, aby pozwolił rodzinom upamiętnić zamordowanych na placu. Stowarzyszenie chce, aby rodziny zamordowanych mogły otrzymywać pomoc z zagranicy od organizacji i osób prywatnych. Matki Tiananmen domagają się także zwolnienia tych, którzy uczestniczyli w protestach w 1989 r., a są nadal więzieni, oraz rozpoczęcia dochodzenia w sprawie masakry z 4 czerwca i ukarania osób odpowiedzialnych za zbrodnię.
Nowe Panstwo
Komentarze
Prześlij komentarz