Ten, który szedł za głosem sumienia

„Zawsze żyłem w przekonaniu, że sprawiedliwość wygrywa. Sprawiedliwość może ponieść klęskę w czasie naszego życia, ale w końcu w toku historii wygra” – mówił w 2000 r., odbierając Pokojową Nagrodę Nobla Kim Dae-jung (1925–2009), prezydent Korei Południowej, żarliwy katolik i człowiek, któremu życie uratował św. Jan Paweł II. Kim wierzył nie tylko w sprawiedliwość, lecz także w to – w przeciwieństwie do niedawno zmarłego twórcy Singapuru premiera Lee Kuan-yew – że państwa azjatyckie do pełnego rozwoju potrzebują demokracji i swobód osobistych.

Kim Dae-jung dorastał w czasach, gdy Korea była kolonią Japonii. Stąd swoją pierwszą pracę przyszły południowokoreański prezydent otrzymał w japońskiej firmie transportowej. Po kapitulacji Japonii w 1945 r. Półwysep Koreański został podzielony przez Związek Radziecki i Stany Zjednoczone na dwie strefy wpływów, oddzielone granicą wzdłuż 38. równoleżnika. W tym czasie urodzony po południowej stronie półwyspu Kim Dae-jung stanął na czele przedsiębiorstwa, w którym kiedyś rozpoczynał swoją karierę zawodową. Dał się poznać jako sprawny manager i szybko dorobił się pokaźnego majątku.Gdy wybuchła wojna koreańska (1950–1953) ,Kim Dae-jung wziął w niej udział. To wtedy po raz pierwszy uniknął śmierci. Schwytany przez komunistów, trafił do niewoli, udało mu się zbiec przed planowaną egzekucją. Po wojnie Kim postanowił czynnie zaangażować się w politykę. Ta decyzja splotła się z innym ważnym wyborem przyszłego prezydenta – przyjęciem katolicyzmu. W 1960 r. 35-letni Kim za namową swojego przyjaciela i mentora ks. Johna Chang-yika przyjął chrzest i imię chrześcijańskiego męczennika Thomasa More’a.W 1961 r. Kim został wybrany do Zgromadzenia Narodowego z ramienia opozycyjnej Partii Demokratycznej, której rzecznikiem został w 1963 r. Kiedy przekształciła się ona w Nową Partię Demokratyczną (1967 r.), wszedł w skład jej kierownictwa. To z ramienia tego ugrupowania w 1971 r. postanowił walczyć o stanowisko prezydenta Korei Południowej. Jego politycznym przeciwnikiem był rządzący krajem od momentu zamachu stanu w 1961 r. generał Park Chung-hee, ojciec obecnej prezydent Park Geun-hye. Park odniósł zwycięstwo, ale nie przestał traktować Kima jako swojego czołowego przeciwnika politycznego.

Drugi zamach na życie
„Żyłem i nadal żyję w przekonaniu, że Bóg jest zawsze ze mną” - powiedział Kim Dae-jung, odbierając Pokojową Nagrodę Nobla w 2000 r. Jako przykład Bożej opieki polityk podawał zawsze to, co wydarzyło się w 1973 r., gdy przebywał w Japonii. Kim został wtedy na polecenie prezydenta Parka porwany z pokoju w hotelu w Tokio przez agentów południowokoreańskiego wywiadu. Załadowano go na statek, aby potem na morzu wyrzucić za burtę. Gdy porywacze przewiązywali mu do nóg cementowe bloki, Kim zaczął się żarliwie modlić.„Kiedy miano mnie wyrzucić za burtę, pojawił się przede mną w pełnej jasności Jezus Chrystus. Przytuliłem się do Niego i prosiłem, aby mnie ocalił” – wspominał Kim Dae-jung.Dokładnie w tym samym momencie, gdy agenci mieli się pozbyć Kima, na niebie pojawił się duży amerykański helikopter, a zaraz potem w pościg za statkiem porywaczy wyruszyły Japońskie Siły Samoobrony (Jieitai). Południowokoreańscy agenci przyłapani na gorącym uczynku zrezygnowali ze swoich przestępczych intencji i odpłynęli z Kimem do portu Busan w Korei Południowej. Dziś wiadomo, że poinformowany o porwaniu prezydent Richard Nixon nakazał wysłanie amerykańskiego helikoptera, a ambasador USA w Seulu wymógł na prezydencie Parku, aby Kimowi nie spadł włos z głowy. Po kilku dniach od zajścia Kim Dae-jung trafił do swojego mieszkania w Seulu, ale nie był to koniec jego kłopotów. Od tego czasu nieraz trafiał do więzienia za swoją prodemokratyczną działalność.

Czarny okres w historii Korei Południowej
Koniec lat 70. i początek 80. okazał się bardzo tragiczny dla Korei Południowej. Coraz bardziej autorytarne rządy Parka Chung-hee budziły ogromny opór w społeczeństwie. W październiku 1979 r. prezydent Park został zamordowany przez agenta własnego wywiadu, a do władzy doszedł generał Chun Doo-hwan. To za jego rządów doszło do masakry w Kwangju – demonstracji w maju 1980 r. przeciwko wojskowej dyktaturze gen. Chuna, która została krwawo stłumiona na rozkaz dyktatora. Liczba ofiar majowych zajść nie jest ustalona, ale prawdopodobnie zabito około 2 tys. protestujących, w tym także katolickich księży. Niestety, masakra przyczyniła się także do rozwoju antyamerykańskich nastrojów w Korei Południowej. Koreańczycy liczyli, że administracja prezydenta Cartera nie poprze krwawego generała stającego na czele ich kraju. Kim Dae-jung raz tylko w ciągu swojego życia poruszył temat amerykańskiej odpowiedzialności za wydarzenia 1980 r. – było to w wywiadzie dla amerykańskiego dziennikarza Tima Shorrocka. Według Kima prezydent Carter, utwierdzony przez swojego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Zbigniewa Brzezińskiego, widział incydent w Kwangju jako zagrożenie dla relacji, a zwłaszcza dla współpracy militarnej Korei Południowej z USA, a więc jako coś, co groziło interesom amerykańskim, i poparł dyktatora.„Gdyby Ameryka nie wysłała oddziału do Kwangju, Chun Doo-hwan nie utrzymałby się u władzy. Gdyby Amerykanie nie poparli spadochroniarzy, którzy dokonali masakry, ludzie w innych miastach też by powstali. Mogliśmy wtedy przywrócić demokrację” – powiedział Kim.Winą za wybuch powstania w Kwangju generał Chun Doo-hwan obarczył Kim Dae-junga i polityk po raz kolejny został aresztowany.

Janie Pawle II, uratowałeś mi życie
Rozpoczął się proces, w wyniku którego Kim Dae-jung, oskarżony o organizowanie buntów i konspirację w celu obalenia władzy, został 4 grudnia 1980 r. skazany na karę śmierci.Tydzień później do rąk generała Chuna trafił list od papieża Jana Pawła II z wezwaniem o łaskę dla Kima i niekaranie go za działalność polityczną. Południowokoreański dyktator odpowiedział Ojcu Świętemu 5 stycznia 1981 r., twierdząc, że Kim nie został oskarżony z powodów politycznych, lecz za to, że popełnił „zbrodnię przeciw narodowi, m.in. prowadził działalność wywrotową”. Ostatecznie jednak Chun uznał, że apel papieża o ułaskawienie oparty był na „przesłankach humanitarnych” i wyrok zamieniono najpierw na dożywocie, a zaraz potem na 20 lat więzienia. Ale papież nie poprzestał na tym. Wiadomo, że prowadził już rozmowy z nowo zaprzysiężonym prezydentem Reaganem, aby w jeszcze większym stopniu pomóc Kim Dae-jungowi. Tim Shorrock twierdzi, że Ronald Reagan zawarł pakt z generałem Chunem, według którego w zamian za zgodę na wyjazd Kim Dae-junga do USA administracja amerykańska miała nie kwestionować zasadności rządów Chun Doo-hwana.I tak w latach 1981–1985 Kim przebywał w Stanach Zjednoczonych, gdzie m.in. wykładał na Uniwersytecie Harvarda. Po powrocie w 1985 r. większość czasu spędzał w swoim domu w Seulu, jako że władze ograniczały mu swobodę ruchu. W 1987 r. w wyniku narastających protestów generał Chun zgodził się na wolne wybory prezydenckie, ale podzielona opozycja nie potrafiła wystawić jednego kandydata. Zdobywając zaledwie 36,5 proc. głosów prezydentem został kolejny generał – Roh Tae-woo. Ale proces demokratyzacji Korei Południowej już się rozpoczął. Kim Dae-jung wygrał wybory w 1997 r. i 25 lutego 1998 r. został zaprzysiężony na prezydenta, będąc zarazem pierwszym katolikiem na tym stanowisku w swoim kraju. Rządził do 2003 r. i w trakcie swojej kadencji w 2000 r. odwiedził Watykan, gdzie zwrócił się do Jana Pawła II tymi słowami: „Ojcze Święty, uratowałeś mi życie i za to jestem Tobie ogromnie wdzięczny”.

Azja też może być demokratyczna
Prezydentura Kim Dae-junga upłynęła pod znakiem działania na rzecz pokoju i pojednania z Koreą Północną. Południowokoreański przywódca spotkał się m.in. z Kim Dzong Ilem i to za jego prezydentury doszło do spotkania rodzin rozdzielonych granicą międzykoreańską. Te działania nazywane „polityką słoneczną” i całokształt aktywności na rzecz praw człowieka przyniosły mu Pokojową Nagrodę Nobla w 2000 r.W Azji Kim Dae-jung jest także pamiętany jako polityk, który głosił otwarcie, że Azjaci tak jak ludzie Zachodu mogą prosperować w demokracji.Głośny stał się spór, jaki Kim Dae-jung stoczył na łamach periodyku „Foreign Affairs” z twórcą państwowości Singapuru, byłym premierem Lee Kwan Yew. Lee w 1994 r. udzielił wywiadu amerykańskiemu dwumiesięcznikowi i bronił w nim tzw. wartości azjatyckich – całkowitej lojalności jednostek wobec władzy, rezygnacji z wolności indywidualnych w imię dążenia do stabilności i dobrobytu całego społeczeństwa, dążenie do doskonałości w nauce i technologii i wiary w silną etykę w pracy. Singapurski polityk uważał, że różnice kulturowe powodują, że zachodni model demokracji, kładący nacisk na swobody indywidualne, nie jest odpowiedni dla Azjatów.Na ten wywiad zareagował Kim Dae-jung. Pod koniec 1994 r. na łamach tego samego pisma ukazał się jego artykuł pt. „Czy kultura jest naszym przeznaczeniem? O micie na temat azjatyckich antydemokratycznych wartości”, gdzie koreański polityk przypomniał, że Azja ma bogate dziedzictwo w kwestii demokracji i dotyczy to zarówno filozofii, jak i tradycji. „Azja już zrobiła ogromne postępy w procesie demokratyzacji i ma niezbędne warunki do rozwoju demokracji na skalę nawet większą niż Zachód” – pisał Kim. Polityk przypomniał, że XVII-wieczny angielski filozof John Locke, twórca teorii rządów republikańskich, twierdzący, że lud jest najwyższą władzą, w tym sensie, iż może rząd zmienić na inny, nie różnił się w poglądach od żyjącego dużo wcześniej, bo na przełomie IV I III wieku przed Chrystusem chińskiego filozofa Mencjusza. Chiński mędrzec twierdził, że władca postępujący niemoralnie traci mandat niebios i poddani mają prawo odebrać mu władzę.„Podstawowe idee i tradycje niezbędne dla demokracji istnieją i w Europie, i w Azji. Mimo że Azjaci opracowali te pomysły długo przed Europejczykami, to pierwsza skuteczna demokracja wyborcza sformalizowała się w Europie. Wynalezienie systemu wyborczego to największe osiągnięcia Europy. Fakt, że system ten został opracowany w innym miejscu, nie oznacza, że »nie będzie działać« w Azji” - pisał, broniąc prawa Azjatów do demokracji Kim Dae-jung.

O sprawiedliwość, prawdę i przebaczenie
Kiedy w 1980 r. Kim Dae-jung został skazany na karę śmierci, napisał w liście do syna, że wiara wymaga, aby wybaczył swoim wrogom, i „że my wszyscy powinniśmy przebaczyć, bo to prowadzi do pokoju”. Południowokoreański polityk nauczył jednak Koreańczyków, że ważne są także sprawiedliwość i prawda, że one są nierozerwalne. Prawda wymaga, aby haniebne uczynki zostały nazwane, a ci, którzy się ich dopuścili, byli wskazani. Sprawiedliwość żąda, aby określonemu złemu czynowi została przypisana kara.Kim przebaczył swoim oprawcom, ale rozumiał, że w imię prawdy i sprawiedliwości już w demokratycznej Korei Południowej musi odbyć się ich proces. I tak też się stało. Dyktatorzy Chun Doo-hwan i Roh Tae-woo otrzymali surowe kary – pierwszy wyrok śmierci, a drugi 22 lata więzienia, m.in. za doprowadzenie do masakry w Kwangju. Zło zostało nazwane, a Kim spotkał się wtedy z ówczesnym prezydentem Korei Południowej Kim Young-samem i przekonywał go, aby obaj zbrodniarze zostali zwolnieni w ramach amnestii. Tak też się stało. Kary darowano tysiącom innych aparatczyków państwowych, którzy dopuścili się wykroczeń w okresie dyktatury. Dzięki Kim Dae-jungowi przebaczenie, jakie dokonało się w Korei, nie było zamazaniem prawdy, nie było usprawiedliwianiem.Po śmierci Kim Dae-junga, 18 sierpnia 2009 r., biskup Peter Kang, przewodniczący Konferencji Episkopatu Korei, napisał, że „zmarły prezydent Thomas More Kim Dae-jung przez całe życie praktykował te słowa Pana: »I niechaj sprawiedliwość tryśnie jak wody, a prawość jak nieustannie płynący potok (Amos 5:24)«”. Kim Dae-jung, katolik, który czerpał siłę z wiary, polityk, który szedł za głosem sumienia i pozostawił Koreę sprawiedliwszą.
Nowe Państwo

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu