Chiny: nie boimy się wojny z USA
Pojawienie się amerykańskiego niszczyciela USS „Lassen” na Morzu Południowochińskim, w pobliżu budowanych tam przez Chiny sztucznych wysp, wywołało ostre protesty ze strony Pekinu. Po raz kolejny zaognia się spór uważany przez wielu ekspertów za jedno z największych zagrożeń dla bezpieczeństwa regionalnego.
Pekin stoi na stanowisku, że wody Morza Południowochińskiego należą do chińskiej strefy wpływów. Władze komunistyczne powołują się na źródła historyczne – dane archeologiczne mówiące o tym, że już przed naszą erą rybacy chińscy dokonywali połowów w tym regionie. Kilka tygodni temu dowódca Floty Północnej ChRL wiceadmirał Yuan Yubai powtórzył te roszczenia na Międzynarodowej Konferencji Bezpieczeństwa i Obrony w Londynie, stwierdzając: „Morze Południowochińskie jest, jak sama nazwa wskazuje, obszarem, który należy do Chin”. Pekin nie poprzestaje tylko na deklaracjach. Rok temu zaczął budować sztuczne wyspy na rafach Fiery Cross, Mischief i Subi, położonych na Morzu Południowochińskim, wyposażając je w pasy startowe i latarnie morskie. Władze ChRL jasno oświadczają, że mają prawo do tworzenia na tych wyspach obiektów wojskowych.
Okoliczne kraje, takie jak Filipiny i Wietnam, ale także USA, uważają, że tworzone przez Pekin sztuczne wyspy są zagrożeniem dla swobody szlaków morskich. Waszyngton powołuje się na UNCLOS, konwencję morską ONZ-etu z 1982 r., która nie zezwala na rozciąganie suwerenności państwowej na sztuczne wyspy usypane nad podwodnymi rafami.
Stojąc na straży swobody żeglugi, Waszyngton zdecydował się wysłać we wtorek w pobliże raf Subi i Mischief niszczyciel rakietowy USS „Lassen”. Akcja zatwierdzona przez Baracka Obamę miała pokazać azjatyckim sojusznikom USA, że Waszyngton jest gotowy stawić czoła chińskiej ekspansji w regionie.
Na reakcję Pekinu nie trzeba było długo czekać. Do chińskiego MSZ-etu został wezwany amerykański ambasador w ChRL Max Baucus. Zażądano od strony amerykańskiej, aby „zaprzestała podejmowania niebezpiecznych i prowokacyjnych działań, które zagrażają chińskiej suwerenności i interesom bezpieczeństwa”. Komunistyczny dziennik „Global Times” nazwał amerykańskie działania politycznym show, które ma za zadanie sprowokować rosnące w siłę Chiny. „Pekin powinien rozprawić się z Waszyngtonem taktycznie i przygotować się na najgorsze. To może przekonać Biały Dom, że Chiny, mimo że są temu niechętne, nie boją się wojny z USA w regionie i są zdeterminowane, aby chronić swoje interesy i godność” – czytamy w komentarzu w chińskiej gazecie.
Władze w Pekinie rozpoczęły też wielką akcję propagandową wśród swoich obywateli. Gdy tylko amerykański niszczyciel pojawił się w pobliżu sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim, 200 mln użytkowników WeChat, chińskiego komunikatora na smartfonach, otrzymało informację, że armia amerykańska nielegalnie wtargnęła na chińskie Morze Południowochińskie.
Tymczasem Waszyngton zapowiedział więcej takich misji. – Kolejne rejsy mogą nastąpić w najbliższych tygodniach – twierdzi przedstawiciel amerykańskich władz wojskowych.
Jeśli Pekin będzie przeszkadzał patrolom na spornych wodach Morza Południowochińskiego i marynarka ChRL spróbuje zablokować czy otoczyć jednostki amerykańskie na pełnym morzu, może dojść do eskalacji konfliktu w regionie, który ma duże znaczenie strategiczne. Tędy przebiegają ważne szlaki zaopatrzeniowe i trasy flot morskich. Tu także znajdują się złoża ropy naftowej, gazu ziemnego, bogate łowiska ryb i obfite ilości guana – naturalnego ptasiego nawozu.
Gazeta Polska Codziennie
Pekin stoi na stanowisku, że wody Morza Południowochińskiego należą do chińskiej strefy wpływów. Władze komunistyczne powołują się na źródła historyczne – dane archeologiczne mówiące o tym, że już przed naszą erą rybacy chińscy dokonywali połowów w tym regionie. Kilka tygodni temu dowódca Floty Północnej ChRL wiceadmirał Yuan Yubai powtórzył te roszczenia na Międzynarodowej Konferencji Bezpieczeństwa i Obrony w Londynie, stwierdzając: „Morze Południowochińskie jest, jak sama nazwa wskazuje, obszarem, który należy do Chin”. Pekin nie poprzestaje tylko na deklaracjach. Rok temu zaczął budować sztuczne wyspy na rafach Fiery Cross, Mischief i Subi, położonych na Morzu Południowochińskim, wyposażając je w pasy startowe i latarnie morskie. Władze ChRL jasno oświadczają, że mają prawo do tworzenia na tych wyspach obiektów wojskowych.
Okoliczne kraje, takie jak Filipiny i Wietnam, ale także USA, uważają, że tworzone przez Pekin sztuczne wyspy są zagrożeniem dla swobody szlaków morskich. Waszyngton powołuje się na UNCLOS, konwencję morską ONZ-etu z 1982 r., która nie zezwala na rozciąganie suwerenności państwowej na sztuczne wyspy usypane nad podwodnymi rafami.
Stojąc na straży swobody żeglugi, Waszyngton zdecydował się wysłać we wtorek w pobliże raf Subi i Mischief niszczyciel rakietowy USS „Lassen”. Akcja zatwierdzona przez Baracka Obamę miała pokazać azjatyckim sojusznikom USA, że Waszyngton jest gotowy stawić czoła chińskiej ekspansji w regionie.
Na reakcję Pekinu nie trzeba było długo czekać. Do chińskiego MSZ-etu został wezwany amerykański ambasador w ChRL Max Baucus. Zażądano od strony amerykańskiej, aby „zaprzestała podejmowania niebezpiecznych i prowokacyjnych działań, które zagrażają chińskiej suwerenności i interesom bezpieczeństwa”. Komunistyczny dziennik „Global Times” nazwał amerykańskie działania politycznym show, które ma za zadanie sprowokować rosnące w siłę Chiny. „Pekin powinien rozprawić się z Waszyngtonem taktycznie i przygotować się na najgorsze. To może przekonać Biały Dom, że Chiny, mimo że są temu niechętne, nie boją się wojny z USA w regionie i są zdeterminowane, aby chronić swoje interesy i godność” – czytamy w komentarzu w chińskiej gazecie.
Władze w Pekinie rozpoczęły też wielką akcję propagandową wśród swoich obywateli. Gdy tylko amerykański niszczyciel pojawił się w pobliżu sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim, 200 mln użytkowników WeChat, chińskiego komunikatora na smartfonach, otrzymało informację, że armia amerykańska nielegalnie wtargnęła na chińskie Morze Południowochińskie.
Tymczasem Waszyngton zapowiedział więcej takich misji. – Kolejne rejsy mogą nastąpić w najbliższych tygodniach – twierdzi przedstawiciel amerykańskich władz wojskowych.
Jeśli Pekin będzie przeszkadzał patrolom na spornych wodach Morza Południowochińskiego i marynarka ChRL spróbuje zablokować czy otoczyć jednostki amerykańskie na pełnym morzu, może dojść do eskalacji konfliktu w regionie, który ma duże znaczenie strategiczne. Tędy przebiegają ważne szlaki zaopatrzeniowe i trasy flot morskich. Tu także znajdują się złoża ropy naftowej, gazu ziemnego, bogate łowiska ryb i obfite ilości guana – naturalnego ptasiego nawozu.
Gazeta Polska Codziennie
Komentarze
Prześlij komentarz