Tajwan bliżej Waszyngtonu i Tokio
16 stycznia Tajwańczycy poszli do urn i wybrali prezydenta i parlament. Wygranymi obu wyborów została proniepodległościowa Demokratyczna Partia Postępu (DPP). Taki wynik nie cieszy Pekinu, ale jest po myśli Waszyngtonu i Tokio
Demokratyczna Partia Postępu zdobyła silny mandat w styczniowych wyborach. Kandydatka DPP na prezydenta, Tsai Ing-wen, uzyskała prawie 6,9 mln głosów, co dało jej zdecydowane zwycięstwo. Na jej głównego rywala z partii Kuomintang (KMT), Ericka Chu, głosowało ok. 3,8 mln Tajwańczyków. W nowym, liczącym 113 miejsc Yuanie Ustawodawczym (parlament) zasiądzie 68 posłów DPP, a tylko 35 Kuomintagu (w poprzednim parlamencie KMT miał 64 mandaty). Po raz pierwszy w historii DPP ma więcej niż połowę posłów w Yuanie Ustawodawczym, a dodatkowo może liczyć na wsparcie w wielu kwestiach sześciu posłów Partii Nowej Siły (NPP), założonej zaledwie rok temu przez organizatorów rewolucji słoneczników. Wygrana sił proniepodległościowych na wyspie to wynik niezadowolenia Tajwańczyków z prowadzonej przez ostatnie osiem lat przez prezydenta Ma Ying-jeou i KMT polityki otwarcia wobec ChRL. Miało to zagwarantować Tajwanowi rozwój i większe bezpieczeństwo. Twierdzono, że bliska współpraca gospodarcza sprawi, iż na wyspie zrealizowany zostanie tzw. plan 633, czyli: 6-proc. wzrost gospodarczy, przeciętne miesięczne wynagrodzenie w wysokości 30 tys. NTD (około 3,7 tys. zł) oraz spadek bezrobocia poniżej 3 proc. Żadna z tych obietnic nie została spełniona. Młodzież musiała stawić czoło niskim zarobkom, pogarszającym się perspektywom zatrudnienia (wiele zakładów przeniosło się do Chin) i wysokim cenom nieruchomości (cena 1 mkw. mieszkania w Tajpej to 200 tys. NTD, czyli ok. 24 tys. zł). Zbliżenie gospodarcze z Chinami tak naprawdę przyniosło korzyści tylko jednej grupie: dużemu biznesowi, powiązanemu często z KMT.
Tajwańczycy nie odczuli też, że polityka prezydenta Ma, tzw. dyplomatyczny rozejm z Chinami, zmniejszyła zagrożenie ze strony Pekinu, uważającego wyspę za swoją zbuntowaną prowincję. Cały czas rosła liczba rakiet balistycznych wycelowanych w Tajwan – w tej chwili jest ich ok. 1,6 tys.
Młodzi dumni z Tajwanu
Taki wynik wyborów to nie tylko przegrana KMT, ale i Pekinu, któremu wydawało się, że zapewnienie korzyści rządzącym wyspą wystarczy, aby zdobyć pełną kontrolę nad Tajwanem. Władza w ChRL wydaje się zupełnie nie rozumieć zmian społecznych, jakie zaszły w ostatnich latach na wyspie. Do głosu doszło tu młode pokolenie z silnym poczuciem lokalnej (tajwańskiej ) tożsamości, dla którego duży kraj po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej jest zupełnie obcy, a dodatkowo rządzi nim opresyjny reżim, blokujący dostęp do internetu, kontrolujący przekaz w mediach, zabraniający demonstrowania odmiennych opinii. Młodzi na wyspie czują się Tajwańczykami i są dumni, że żyją w państwie respektującym podstawowe swobody obywatelskie. I nie jest to pokolenie antychińskie, tzn. nie chce zerwania relacji z Pekinem. Większość mieszkańców wyspy z pewnością zgadza się z tym, co powiedziała tuż po ogłoszeniu wyników wyborów prezydent elekt Tsai Ing-wen: – Tajwan powinien kontynuować dialog i rozwijać relacje z Pekinem, ale jednocześnie nowa władza ma bronić interesów i suwerenności wyspy. Tsai wyciągnęła rękę do Pekinu, ale rządzący w Chinach komuniści mają problem z odpowiedzią na ten gest.
Pekin straszy
Pierwsze reakcje władz ChRL na wyniki tajwańskich wyborów nie są przyjazne. Jeszcze przed samymi wyborami jeden z chińskich generałów ostrzegał, że zwycięstwo Tsai Ing-wen „będzie rozczarowaniem dla Pekinu”. Po ogłoszeniu wyników agencja Xinhua, tuba pekińskiego rządu, pisała, że Tajwańczycy powinni „pozbyć się halucynacji”, czyli wiara w to, że wyspa może być niepodległa. Wiadomo też, że tuż po wyborach Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza przeprowadziła ćwiczenia wojskowe w prowincji Fujian, czyli w regionie leżącym naprzeciw wyspy. Informacje o takich manewrach potwierdziło tajwańskie Ministerstwo Obrony.
Takie wojenne gesty i straszenie nie oznaczają jednak, że Pekin chce wojny. Tajwan przyprawia władze Chin o ból głowy, ale mają one zbyt dużo problemów wewnątrz kraju (m.in. kłopoty na giełdzie, gwałtowny odpływ kapitału, coraz częstsze protesty i towarzyszące im wątpliwości, czy partia komunistyczna powinna nadal rządzić, skoro nie potrafi sobie poradzić z problemami gospodarczymi).
Waszyngton i Tokio liczą na sojusz
Zaraz po ogłoszeniu zwycięstwa Tsai Ing-wen pierwsze gratulacje przyszły ze Stanów Zjednoczonych i Japonii. Waszyngton do tej pory wolał widzieć u steru władzy na wyspie Kuomintang, ponieważ ten reprezentował się jako siła, która jest w stanie zapewnić rozwój pokojowych relacji z Pekinem. Gdy Tsai Ing-wen po raz pierwszy ubiegała się o stanowisko prezydenta w 2012 r. i przed wyborami udała się do USA, została tam dość chłodno przyjęta.
Teraz sytuacja zupełnie się zmieniła. Kandydatka DPP odbyła na początku czerwca 2015 r. bardzo udaną wizytę w Stanach i spotkała się z wieloma wpływowymi politykami w Waszyngtonie, składając jako pierwszy w historii tajwański kandydat na prezydenta wizytę w Departamencie Stanu. Ta zmiana wynika przede wszystkim stąd, że dziś USA obawiają się chińskiej dominacji w regionie. Dlatego Waszyngton buduje koalicję wymierzoną w Pekin, gdzie obok Japonii, Korei Płd., Wietnamu czy Filipin amerykańska administracja chce widzieć także Tajwan.
Eksperci twierdzą, że nieprzypadkowo na miesiąc przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi na Tajwanie, po raz pierwszy od czterech lat, administracja Obamy autoryzowała sprzedaż wyspie broni i sprzętu wojskowego wartości 1,83 mld dol. Dodatkowo, w amerykańskim Kongresie i wśród ekspertów w USA coraz częściej pojawiają się głosy, że następna administracja USA powinna udzielić jeszcze większego wsparcia militarnego wyspie.
Tsai Ing-wen też nie ukrywa, że głównym partnerem wyspy są Stany Zjednoczone. W pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu wyników wyborów prezydent elekt podziękowała za wsparcie dwóm państwom: USA i Japonii.
Zaraz po wyborach Tsai wysłała do Waszyngtonu na rozmowy jednego ze swoich najbardziej zaufanych współpracowników, sekretarza generalnego DDP Josepha Wu. Polityk ten jest dobrze zorientowany w realiach panujących w Waszyngtonie, bo był tam wcześniej tajwańskim przedstawicielem dyplomatycznym.
Bardzo przychylnie na wyniki wyborów na Tajwanie patrzy też Tokio. Media japońskie pisały, że Tajwańczycy głosując na DPP, powiedzieli Pekinowi wyraźne „nie”. Premier Shinzo Abe w czasie przemówienia w japońskim parlamencie pogratulował Tsai Ing-wen zwycięstwa i podkreślił, że Japonia jest przyjacielem Tajwanu i liczy na jeszcze bardziej zaawansowaną współpracę z wyspą.
Gazeta Polska
Demokratyczna Partia Postępu zdobyła silny mandat w styczniowych wyborach. Kandydatka DPP na prezydenta, Tsai Ing-wen, uzyskała prawie 6,9 mln głosów, co dało jej zdecydowane zwycięstwo. Na jej głównego rywala z partii Kuomintang (KMT), Ericka Chu, głosowało ok. 3,8 mln Tajwańczyków. W nowym, liczącym 113 miejsc Yuanie Ustawodawczym (parlament) zasiądzie 68 posłów DPP, a tylko 35 Kuomintagu (w poprzednim parlamencie KMT miał 64 mandaty). Po raz pierwszy w historii DPP ma więcej niż połowę posłów w Yuanie Ustawodawczym, a dodatkowo może liczyć na wsparcie w wielu kwestiach sześciu posłów Partii Nowej Siły (NPP), założonej zaledwie rok temu przez organizatorów rewolucji słoneczników. Wygrana sił proniepodległościowych na wyspie to wynik niezadowolenia Tajwańczyków z prowadzonej przez ostatnie osiem lat przez prezydenta Ma Ying-jeou i KMT polityki otwarcia wobec ChRL. Miało to zagwarantować Tajwanowi rozwój i większe bezpieczeństwo. Twierdzono, że bliska współpraca gospodarcza sprawi, iż na wyspie zrealizowany zostanie tzw. plan 633, czyli: 6-proc. wzrost gospodarczy, przeciętne miesięczne wynagrodzenie w wysokości 30 tys. NTD (około 3,7 tys. zł) oraz spadek bezrobocia poniżej 3 proc. Żadna z tych obietnic nie została spełniona. Młodzież musiała stawić czoło niskim zarobkom, pogarszającym się perspektywom zatrudnienia (wiele zakładów przeniosło się do Chin) i wysokim cenom nieruchomości (cena 1 mkw. mieszkania w Tajpej to 200 tys. NTD, czyli ok. 24 tys. zł). Zbliżenie gospodarcze z Chinami tak naprawdę przyniosło korzyści tylko jednej grupie: dużemu biznesowi, powiązanemu często z KMT.
Tajwańczycy nie odczuli też, że polityka prezydenta Ma, tzw. dyplomatyczny rozejm z Chinami, zmniejszyła zagrożenie ze strony Pekinu, uważającego wyspę za swoją zbuntowaną prowincję. Cały czas rosła liczba rakiet balistycznych wycelowanych w Tajwan – w tej chwili jest ich ok. 1,6 tys.
Młodzi dumni z Tajwanu
Taki wynik wyborów to nie tylko przegrana KMT, ale i Pekinu, któremu wydawało się, że zapewnienie korzyści rządzącym wyspą wystarczy, aby zdobyć pełną kontrolę nad Tajwanem. Władza w ChRL wydaje się zupełnie nie rozumieć zmian społecznych, jakie zaszły w ostatnich latach na wyspie. Do głosu doszło tu młode pokolenie z silnym poczuciem lokalnej (tajwańskiej ) tożsamości, dla którego duży kraj po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej jest zupełnie obcy, a dodatkowo rządzi nim opresyjny reżim, blokujący dostęp do internetu, kontrolujący przekaz w mediach, zabraniający demonstrowania odmiennych opinii. Młodzi na wyspie czują się Tajwańczykami i są dumni, że żyją w państwie respektującym podstawowe swobody obywatelskie. I nie jest to pokolenie antychińskie, tzn. nie chce zerwania relacji z Pekinem. Większość mieszkańców wyspy z pewnością zgadza się z tym, co powiedziała tuż po ogłoszeniu wyników wyborów prezydent elekt Tsai Ing-wen: – Tajwan powinien kontynuować dialog i rozwijać relacje z Pekinem, ale jednocześnie nowa władza ma bronić interesów i suwerenności wyspy. Tsai wyciągnęła rękę do Pekinu, ale rządzący w Chinach komuniści mają problem z odpowiedzią na ten gest.
Pekin straszy
Pierwsze reakcje władz ChRL na wyniki tajwańskich wyborów nie są przyjazne. Jeszcze przed samymi wyborami jeden z chińskich generałów ostrzegał, że zwycięstwo Tsai Ing-wen „będzie rozczarowaniem dla Pekinu”. Po ogłoszeniu wyników agencja Xinhua, tuba pekińskiego rządu, pisała, że Tajwańczycy powinni „pozbyć się halucynacji”, czyli wiara w to, że wyspa może być niepodległa. Wiadomo też, że tuż po wyborach Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza przeprowadziła ćwiczenia wojskowe w prowincji Fujian, czyli w regionie leżącym naprzeciw wyspy. Informacje o takich manewrach potwierdziło tajwańskie Ministerstwo Obrony.
Takie wojenne gesty i straszenie nie oznaczają jednak, że Pekin chce wojny. Tajwan przyprawia władze Chin o ból głowy, ale mają one zbyt dużo problemów wewnątrz kraju (m.in. kłopoty na giełdzie, gwałtowny odpływ kapitału, coraz częstsze protesty i towarzyszące im wątpliwości, czy partia komunistyczna powinna nadal rządzić, skoro nie potrafi sobie poradzić z problemami gospodarczymi).
Waszyngton i Tokio liczą na sojusz
Zaraz po ogłoszeniu zwycięstwa Tsai Ing-wen pierwsze gratulacje przyszły ze Stanów Zjednoczonych i Japonii. Waszyngton do tej pory wolał widzieć u steru władzy na wyspie Kuomintang, ponieważ ten reprezentował się jako siła, która jest w stanie zapewnić rozwój pokojowych relacji z Pekinem. Gdy Tsai Ing-wen po raz pierwszy ubiegała się o stanowisko prezydenta w 2012 r. i przed wyborami udała się do USA, została tam dość chłodno przyjęta.
Teraz sytuacja zupełnie się zmieniła. Kandydatka DPP odbyła na początku czerwca 2015 r. bardzo udaną wizytę w Stanach i spotkała się z wieloma wpływowymi politykami w Waszyngtonie, składając jako pierwszy w historii tajwański kandydat na prezydenta wizytę w Departamencie Stanu. Ta zmiana wynika przede wszystkim stąd, że dziś USA obawiają się chińskiej dominacji w regionie. Dlatego Waszyngton buduje koalicję wymierzoną w Pekin, gdzie obok Japonii, Korei Płd., Wietnamu czy Filipin amerykańska administracja chce widzieć także Tajwan.
Eksperci twierdzą, że nieprzypadkowo na miesiąc przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi na Tajwanie, po raz pierwszy od czterech lat, administracja Obamy autoryzowała sprzedaż wyspie broni i sprzętu wojskowego wartości 1,83 mld dol. Dodatkowo, w amerykańskim Kongresie i wśród ekspertów w USA coraz częściej pojawiają się głosy, że następna administracja USA powinna udzielić jeszcze większego wsparcia militarnego wyspie.
Tsai Ing-wen też nie ukrywa, że głównym partnerem wyspy są Stany Zjednoczone. W pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu wyników wyborów prezydent elekt podziękowała za wsparcie dwóm państwom: USA i Japonii.
Zaraz po wyborach Tsai wysłała do Waszyngtonu na rozmowy jednego ze swoich najbardziej zaufanych współpracowników, sekretarza generalnego DDP Josepha Wu. Polityk ten jest dobrze zorientowany w realiach panujących w Waszyngtonie, bo był tam wcześniej tajwańskim przedstawicielem dyplomatycznym.
Bardzo przychylnie na wyniki wyborów na Tajwanie patrzy też Tokio. Media japońskie pisały, że Tajwańczycy głosując na DPP, powiedzieli Pekinowi wyraźne „nie”. Premier Shinzo Abe w czasie przemówienia w japońskim parlamencie pogratulował Tsai Ing-wen zwycięstwa i podkreślił, że Japonia jest przyjacielem Tajwanu i liczy na jeszcze bardziej zaawansowaną współpracę z wyspą.
Gazeta Polska
Komentarze
Prześlij komentarz