Terlikowski: Jak stanąłem po stronie partii Razem
Mnie i zwolenników partii Razem dzieli niemal wszystko. Inaczej patrzymy na Polskę, na życie ludzkie i na gospodarkę zapewne również.
Dlatego z tym większą przyjemnością (w ramach szukania przestrzeni dialogu i porozumienia) odnotowuję, że są takie sytuacje, gdy zajmujemy podobne stanowiska. A tak właśnie jest w sprawie ekscytacji, jaką wywołała – tym razem głównie po prawej stronie debaty publicznej – wizyta prezydenta Chin w Polsce.
Ja – zapewne w odróżnieniu od lewicowców – rozumiem, że politycy muszą spotykać się także z przedstawicielami państw zbrodniczych, a nawet prowadzić z nimi interesy. To twardy realizm polityki międzynarodowej. Ale nie widzę powodów, by opinia publiczna się tym przesadnie entuzjazmowała, szczególnie gdy mowa o opinii publicznej, która szczyci się swoim antykomunizmem i obroną praw chrześcijan, a gościem jest... prezydent największego komunistycznego kraju, w którym chrześcijanie są prześladowani. W takiej sytuacji ludzie rzeczywiście wolni i niepodlegli przypominają o ofiarach, wspominają pomordowanych, a nie cieszą się z tego, że wzrośnie eksport jabłek.
Warto przypomnieć, że w tym roku chińskie władze zburzyły kolejne chrześcijańskie świątynie i aresztowały kolejnych pastorów, kapłanów i świeckich, których jedyną winą była wiara. Te same władze nadal prowadzą zbrodniczą akcję planowania rodziny, obecnie nazywaną polityką dwojga dzieci. Jeśli kobieta w ciąży nie ma oficjalnej zgody państwa na posiadanie dzieci, to wciąż może zostać porwana i poddana przymusowej aborcji aż do dziewiątego miesiąca ciąży. Nic się nie zmieniło także w kwestii więźniów. Część z nich nadal jest skazywana na śmierć, bo ma niezłe narządy, które można – za odpowiednią opłatą – sprzedać na Zachód. Tybetańczycy (którzy mają przynajmniej dobry międzynarodowy PR) oraz inne mniejszości etniczne i religijne są wciąż niszczone.
Nie napełnia mnie także szczególnym entuzjazmem sytuacja, w której KPRM nie wpuszcza na konferencję prasową dziennikarki Hanny Shen, bo nie podoba się ona władzom chińskim, a chińska bezpieka odwiedza mieszkających w Polsce obywateli Państwa Środka, by wybić im z głowy protesty przeciwko wizycie prezydenta ChRL. Rozumiem, że niewiele możemy poradzić na działalność bezpieki w Chinach, ale mamy chyba służby, które powinny się tym zająć w Polsce.
Wielbiciele spotkań z Chińczykami przypominają mi, że nie powinniśmy być sumieniem świata, że trzeba prowadzić biznes i że polityka jest jak produkcja kiełbasy. Tyle tylko że w normalnej sytuacji istnieje podział ról. Politycy czasem muszą (albo przynajmniej wydaje im się, że muszą) robić pewne nieładne rzeczy, ale liderzy opinii, dziennikarze czy publicyści, o zwyczajnych blogerach nie zapominając, mają inne zadania. Im/nam wypada przypominać o zbrodniach komunistów.
Pamięć o ofiarach to jeden z podstawowych obowiązków ludzi sumienia, a Polacy powinni mieć tego szczególną świadomość. Pamięć o ofiarach komunizmu powinna nam przychodzić tym łatwiej, że antykomunizm, przynajmniej po prawej stronie, wydaje się być wpisany w światopogląd.
I na koniec nie mogę nie zwrócić uwagi na jeszcze jedną kwestię. Gdy kilka lat (czy kilkanaście miesięcy) temu Donald Tusk czy Ewa Kopacz odwiedzali Chiny, trzęśliśmy się wszyscy z moralnego oburzenia, a teraz... Teraz jesteśmy realistycznie zachwyceni rozsądkiem i geopolityczną sprawnością Beaty Szydło i Andrzeja Dudy. Kalizm w czystej postaci. W takiej sytuacji już wolę być – w tej jednej sprawie – z partią Razem niż wśród wielbicieli chińskich komunistów.
Komentarze
Prześlij komentarz