Stagnacja w chińskiej „fabryce medali”
Czy to żart?” – taki wpis pojawił się na twitterowym koncie agencji Xinhua przy informacji, że to Wielka Brytania wyprzedziła Chiny pod względem liczby zdobytych złotych medali na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Reprezentacja ChRL zakończyła olimpiadę na 3. pozycji, z 26 złotymi medalami (najmniej od 20 lat). W reakcji na to chińscy internauci postulują także, aby skończyć wreszcie z okrutnym modelem trenowania sportowców, przypominającym tzw. fabryki medali z byłych ZSRS i NRD.
Chiny przybyły do Rio z najliczniejszą ekipą w historii swoich udziałów w olimpiadach – 710 sportowców, trenerów i działaczy. W drużynie znajdowało się 35 złotych medalistów olimpijskich, z tego 27 zdobyło złoto na IO w Londynie w 2012 r. W tym roku liczono co najmniej na powtórzenie sukcesu sprzed czterech lat, kiedy to ChRL zajęła drugie miejsce, za USA, w kwalifikacji medalowej. Skończyło się jednak na 3. pozycji z 26 złotymi medalami, podczas gdy USA zdobyły 46, a Wielka Brytania 27 złotych krążków.
W 2008 r. na IO w Pekinie Chiny zdobyły 51 złotych medali i pobiły drużynę amerykańską. W Londynie w 2012 r. Chińczycy 38 razy stawali na najwyższym podium. Tegoroczny wynik chińskiej ekipy jest gorszy nawet od tego uważanego dotąd za najmniej udany podczas olimpiady w Sydney w 2000 r., kiedy to Chińczycy zdobyli 28 złotych medali.
Komunistyczny dziennik „Global Times” nazwał tegoroczny występ chińskich sportowców „zrelaksowanym” i jak dodał: skoro za wszystko płaci państwo, to dość kontrowersyjne jest oczekiwanie, żeby to tylko sportowcy cieszyli się ze swojego udziału w igrzyskach. Skoro inwestuje się w zawodników, to oczekuje się zysków z takowych inwestycji, wtórowały inne media państwowe. Internauci tymczasem piszą, że czas odejść od rygorystycznego, często nawet brutalnego, treningu, jakim w chińskich „fabrykach medali” poddawani są sportowcy już od pierwszego dnia, kiedy tam trafiają jeszcze jako dzieci.
W ramach systemu „Juguo tizhi” (tłum. cały naród wspiera sportowe elity) na terenie Chin stworzono ponad trzy tysiące szkół sportowych, w których trenuje ok. 500 tys. sportowców. Zaczynają w wieku 5–6 lat. Najlepsi z nich (ok. 50 tys.) trafiają do elitarnych centrów sportowych i tu spośród nich wyłania się kadrę olimpijską, która ma przynieść chwałę reżimowi. Treningi w chińskich szkołach i centrach sportowych często porównuje się do tego, co się dzieje w więzieniach o zaostrzonym rygorze. Trafiające tam pociechy szybko muszą zapomnieć o swoim dzieciństwie i z pokorą poddać się morderczemu treningowi.
Na ścianach chińskich sal sportowych często wiszą hasła: „Wygrać za wszelką cenę”, „Złoty medal” – to są jedyne cele, a w ich realizacji ma pomóc nie tylko 10-godzinny trening, ale i kij.
– Zastanawiają się państwo, dlaczego chińskie zawodniczki są tak skuteczne? Ich trenerami w większości wypadków są mężczyźni. Kobiety są przez nich bite do uległości – stwierdziła w wypowiedzi dla Agencji Reutera Johannah Doecke, trenerka pływania na Indiana University-Purdue w Stanach Zjednoczonych. Doecke wie, co mówi, bo przez lata trenowała chińską pływaczkę Chen Ni, która w wieku 19 lat wyemigrowała do USA. Amerykańska trenerka wspomina, że na pierwszych treningach, gdy Chen popełniła błąd, „od razu biła czołem i przepraszała”. Doecke słyszała też od swoich chińskich kolegów po fachu, że jeśli chce, by Chen osiągnęła rezultaty, to musi używać siły.
Poza przemocą fizyczną, elementami treningu przyszłych chińskich medalistów są zastraszanie, rygorystyczna dieta, a nawet medyczna ingerencja w rozwijający się dopiero organizm m.in. poprzez dawkowanie hormonu wzrostu.
A ponieważ cały ten system „Juguo tizhi” jest zaplanowany, zorganizowany i finansowany przez przedstawicieli komunistycznego reżimu, to dodatkowo podczas tzw. treningu mentalnego wbija się młodym sportowcom do głów, że sukcesu nie zawdzięczają swojemu talentowi, ciężkiej pracy, nawet nie trenerowi, ale Chinom i reżimowi. Gdy podczas zimowych igrzysk w 2010 r. w Vancouver 19-letnia Yang Zhou po zdobyciu złotego medalu w short tracku najpierw podziękowała rodzicom, a nie swojemu państwu, zawodniczka została zrugana przez działaczy sportowych, a partia podawała w wątpliwość jej patriotyzm.
Skoro morderczy trening ma przynieść chwałę chińskiemu reżimowi, to rodzina musi przestać się liczyć. Od momentu trafienia do szkoły sportowej kontakt z rodzicami jest ograniczony do jednego spotkania w roku. Nawet gdy ojciec i matka przyjeżdżają oglądać swoje pociechy na zawodach, to nie mają z nimi kontaktu. Jednak wielu rodzicom, zwłaszcza tym biednym, takie rozwiązanie odpowiada, bo ciężar wychowania dziecka – zakwaterowanie, wyżywienie i podstawowe wykształcenie – ponosi państwo.
Ojciec 31-letniej Minxia Wu, pięciokrotnej złotej medalistki olimpijskiej w skokach synchronicznych, przyznał, że rodzina ukrywała przed zawodniczką 8-letnią walkę jej matki z rakiem piersi. Przez długi czas nie powiedziano jej także o śmierci babci. Tata Wu twierdzi, że było to „konieczne”, aby córka mogła skupić się na treningu.
Reakcja chińskich internautów na takie zachowanie była ostra. Nie tylko krytykowali postawę najbliższych zawodniczki, ale winili też „Juguo tizhi”. „Oprócz tego, że nasza strategia olimpijska czyni z ludzi szaleńców, to jeszcze sprawia, że wielu traci człowieczeństwo” – napisał jeden z blogerów z Państwa Środka.
Ten niedobór człowieczeństwa widać także w tym, co dzieje się z zawodnikami, którzy kończą swoje kariery i zasilają kadry bezrobotnych. Nawet komunistyczna gazeta „China Daily” przyznaje, że aż 80 proc. byłych sportowców w Chinach nie ma pracy, cierpi biedę albo po prostu choruje w wyniku zbyt intensywnych treningów.
Uprawiający gimnastykę akrobatyczną Shangwu Zhang miał być nadzieją Chin podczas igrzysk w Atenach w 2004 r. Jednak na rok przed olimpiadą doznał kontuzji ścięgna i musiał zakończyć karierę. Jednak Zhang prawie całe życie spędził w odseparowanym od świata centrum sportowym, miał problemy z przystosowaniem się do normalnego życia. Imał się różnych zajęć, m.in. opiekował się starszymi. Ale zawsze na krótko. Zaczął kraść i trafił do więzienia na pięć lat. Gdy go wypuszczono w 2011 r., musiał zarabiać na ulicy, wykonując akrobacje gimnastyczne.
Na Sina Weibo, chińskim odpowiedniku Twittera, pojawiają się komentarze takie jak te: „Nasz system »Juguo tizhi« jest katastrofalny”, „młode talenty są zamknięte w ośrodkach kształcenia, gdzie od najmłodszych lat oprócz zajęć sportowych, nie mogą rozwijać innych umiejętności życiowych”. Internauci postulują zmianę systemu kształcenia i wspierania sportowców. Jednak według Guoqi Xu, profesora na University of Hong Kong i eksperta ds. chińskiego olimpizmu, tak długo, jak partyjni liderzy Chin mają zagwarantowane, że „system ten będzie produkował mistrzów, dzięki czemu można będzie jeszcze bardziej pobudzać dumę narodową, mało prawdopodobne jest, aby chcieli coś zmienić”. Już dziś, na cztery lata przed IO w Tokio, niektóre komunistyczne media rzucają nowe hasło, które ma zagrzewać do walki – już nie „Złoty medal”, ale „Bądź mistrzem, więcej niż mistrzem!”.
Gazeta Polska Codziennie
Chiny przybyły do Rio z najliczniejszą ekipą w historii swoich udziałów w olimpiadach – 710 sportowców, trenerów i działaczy. W drużynie znajdowało się 35 złotych medalistów olimpijskich, z tego 27 zdobyło złoto na IO w Londynie w 2012 r. W tym roku liczono co najmniej na powtórzenie sukcesu sprzed czterech lat, kiedy to ChRL zajęła drugie miejsce, za USA, w kwalifikacji medalowej. Skończyło się jednak na 3. pozycji z 26 złotymi medalami, podczas gdy USA zdobyły 46, a Wielka Brytania 27 złotych krążków.
W 2008 r. na IO w Pekinie Chiny zdobyły 51 złotych medali i pobiły drużynę amerykańską. W Londynie w 2012 r. Chińczycy 38 razy stawali na najwyższym podium. Tegoroczny wynik chińskiej ekipy jest gorszy nawet od tego uważanego dotąd za najmniej udany podczas olimpiady w Sydney w 2000 r., kiedy to Chińczycy zdobyli 28 złotych medali.
Komunistyczny dziennik „Global Times” nazwał tegoroczny występ chińskich sportowców „zrelaksowanym” i jak dodał: skoro za wszystko płaci państwo, to dość kontrowersyjne jest oczekiwanie, żeby to tylko sportowcy cieszyli się ze swojego udziału w igrzyskach. Skoro inwestuje się w zawodników, to oczekuje się zysków z takowych inwestycji, wtórowały inne media państwowe. Internauci tymczasem piszą, że czas odejść od rygorystycznego, często nawet brutalnego, treningu, jakim w chińskich „fabrykach medali” poddawani są sportowcy już od pierwszego dnia, kiedy tam trafiają jeszcze jako dzieci.
W ramach systemu „Juguo tizhi” (tłum. cały naród wspiera sportowe elity) na terenie Chin stworzono ponad trzy tysiące szkół sportowych, w których trenuje ok. 500 tys. sportowców. Zaczynają w wieku 5–6 lat. Najlepsi z nich (ok. 50 tys.) trafiają do elitarnych centrów sportowych i tu spośród nich wyłania się kadrę olimpijską, która ma przynieść chwałę reżimowi. Treningi w chińskich szkołach i centrach sportowych często porównuje się do tego, co się dzieje w więzieniach o zaostrzonym rygorze. Trafiające tam pociechy szybko muszą zapomnieć o swoim dzieciństwie i z pokorą poddać się morderczemu treningowi.
Na ścianach chińskich sal sportowych często wiszą hasła: „Wygrać za wszelką cenę”, „Złoty medal” – to są jedyne cele, a w ich realizacji ma pomóc nie tylko 10-godzinny trening, ale i kij.
– Zastanawiają się państwo, dlaczego chińskie zawodniczki są tak skuteczne? Ich trenerami w większości wypadków są mężczyźni. Kobiety są przez nich bite do uległości – stwierdziła w wypowiedzi dla Agencji Reutera Johannah Doecke, trenerka pływania na Indiana University-Purdue w Stanach Zjednoczonych. Doecke wie, co mówi, bo przez lata trenowała chińską pływaczkę Chen Ni, która w wieku 19 lat wyemigrowała do USA. Amerykańska trenerka wspomina, że na pierwszych treningach, gdy Chen popełniła błąd, „od razu biła czołem i przepraszała”. Doecke słyszała też od swoich chińskich kolegów po fachu, że jeśli chce, by Chen osiągnęła rezultaty, to musi używać siły.
Poza przemocą fizyczną, elementami treningu przyszłych chińskich medalistów są zastraszanie, rygorystyczna dieta, a nawet medyczna ingerencja w rozwijający się dopiero organizm m.in. poprzez dawkowanie hormonu wzrostu.
A ponieważ cały ten system „Juguo tizhi” jest zaplanowany, zorganizowany i finansowany przez przedstawicieli komunistycznego reżimu, to dodatkowo podczas tzw. treningu mentalnego wbija się młodym sportowcom do głów, że sukcesu nie zawdzięczają swojemu talentowi, ciężkiej pracy, nawet nie trenerowi, ale Chinom i reżimowi. Gdy podczas zimowych igrzysk w 2010 r. w Vancouver 19-letnia Yang Zhou po zdobyciu złotego medalu w short tracku najpierw podziękowała rodzicom, a nie swojemu państwu, zawodniczka została zrugana przez działaczy sportowych, a partia podawała w wątpliwość jej patriotyzm.
Skoro morderczy trening ma przynieść chwałę chińskiemu reżimowi, to rodzina musi przestać się liczyć. Od momentu trafienia do szkoły sportowej kontakt z rodzicami jest ograniczony do jednego spotkania w roku. Nawet gdy ojciec i matka przyjeżdżają oglądać swoje pociechy na zawodach, to nie mają z nimi kontaktu. Jednak wielu rodzicom, zwłaszcza tym biednym, takie rozwiązanie odpowiada, bo ciężar wychowania dziecka – zakwaterowanie, wyżywienie i podstawowe wykształcenie – ponosi państwo.
Ojciec 31-letniej Minxia Wu, pięciokrotnej złotej medalistki olimpijskiej w skokach synchronicznych, przyznał, że rodzina ukrywała przed zawodniczką 8-letnią walkę jej matki z rakiem piersi. Przez długi czas nie powiedziano jej także o śmierci babci. Tata Wu twierdzi, że było to „konieczne”, aby córka mogła skupić się na treningu.
Reakcja chińskich internautów na takie zachowanie była ostra. Nie tylko krytykowali postawę najbliższych zawodniczki, ale winili też „Juguo tizhi”. „Oprócz tego, że nasza strategia olimpijska czyni z ludzi szaleńców, to jeszcze sprawia, że wielu traci człowieczeństwo” – napisał jeden z blogerów z Państwa Środka.
Ten niedobór człowieczeństwa widać także w tym, co dzieje się z zawodnikami, którzy kończą swoje kariery i zasilają kadry bezrobotnych. Nawet komunistyczna gazeta „China Daily” przyznaje, że aż 80 proc. byłych sportowców w Chinach nie ma pracy, cierpi biedę albo po prostu choruje w wyniku zbyt intensywnych treningów.
Uprawiający gimnastykę akrobatyczną Shangwu Zhang miał być nadzieją Chin podczas igrzysk w Atenach w 2004 r. Jednak na rok przed olimpiadą doznał kontuzji ścięgna i musiał zakończyć karierę. Jednak Zhang prawie całe życie spędził w odseparowanym od świata centrum sportowym, miał problemy z przystosowaniem się do normalnego życia. Imał się różnych zajęć, m.in. opiekował się starszymi. Ale zawsze na krótko. Zaczął kraść i trafił do więzienia na pięć lat. Gdy go wypuszczono w 2011 r., musiał zarabiać na ulicy, wykonując akrobacje gimnastyczne.
Na Sina Weibo, chińskim odpowiedniku Twittera, pojawiają się komentarze takie jak te: „Nasz system »Juguo tizhi« jest katastrofalny”, „młode talenty są zamknięte w ośrodkach kształcenia, gdzie od najmłodszych lat oprócz zajęć sportowych, nie mogą rozwijać innych umiejętności życiowych”. Internauci postulują zmianę systemu kształcenia i wspierania sportowców. Jednak według Guoqi Xu, profesora na University of Hong Kong i eksperta ds. chińskiego olimpizmu, tak długo, jak partyjni liderzy Chin mają zagwarantowane, że „system ten będzie produkował mistrzów, dzięki czemu można będzie jeszcze bardziej pobudzać dumę narodową, mało prawdopodobne jest, aby chcieli coś zmienić”. Już dziś, na cztery lata przed IO w Tokio, niektóre komunistyczne media rzucają nowe hasło, które ma zagrzewać do walki – już nie „Złoty medal”, ale „Bądź mistrzem, więcej niż mistrzem!”.
Gazeta Polska Codziennie
Komentarze
Prześlij komentarz