Chiński dywan nie dla Obamy, ale dla Putina
Zakończony właśnie w Hangzhou szczyt G20 oznaczał dla mieszkańców tego miasta we wschodnich Chinach powrót, choć na kilka dni, czystego nieba, dla wielu dysydentów oznaczał areszt, a dla chrześcijan zakaz zgromadzeń. W czasie szczytu Pekin nie mógł nie pokazać USA, że to on chce być światowym liderem, a Władimira Putina wyciągnął z izolacji i witał z pełnymi honorami.
„Bądźmy dobrym gospodarzem” – głosiło jedno z haseł na plakacie w Hangzhou. Po raz pierwszy spotkanie przywódców państw G20 odbywało się w Chinach. Nic więc dziwnego, że władze w Pekinie nie chciały, aby cokolwiek zakłóciło forum, na którym obecni byli przedstawiciele największych gospodarek świata i Unii Europejskiej. Szczyt odbywał się w dniach 4–5 września.
Hangzhou jest miastem ogromnie zanieczyszczonym. Aby smog, który na co dzień unosi się nad głowami mieszkańców tej aglomeracji, nie przywitał też takich liderów, jak prezydent USA Barack Obama, kanclerz Niemiec Angela Merkel czy prezydent Rosji Władimir Putin, władze ChRL nakazały wstrzymać na dwa tygodnie prace zakładów przemysłowych w Hangzhou. A wielu mieszkańcom polecały wyjazd za miasto na „urlop”, by zmniejszyć korki uliczne.
Pekin nie chciał też, by zagraniczni politycy stali się świadkami protestów przeciwko łamaniu praw człowieka w Państwie Środka, więc na kilka dni przed rozpoczęciem szczytu policja aresztowała ok. 50 opozycjonistów. W Pekinie zatrzymano na przykład Hu Jia, laureata przyznawanej przez Parlament Europejski Nagrody im. A. Sacharowa, który nagłośnił m.in. sprawę masowych zakażeń HIV przez transfuzje w Chinach. Jako zagrożenie dla szczytu chińscy komuniści widzieli też chrześcijan. Stąd już w połowie sierpnia br. do kilku oficjalnie działających kościołów w prowincji Zhejiang, której stolicą jest miasto Hangzhou, rozesłano instrukcję zamknięcia świątyń przed szczytem i w czasie jego trwania.
Mimo że na szczycie Barack Obama i prezydent Chin Xi Jinping ogłosili przystąpienie swoich krajów do niedawno wynegocjowanego w Paryżu porozumienia o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla, to nie można było nie zauważyć ducha konfrontacji pomiędzy dwoma państwami. Zaczęło się od skandalu po wylądowaniu samolotu amerykańskiego prezydenta. Na lotnisku w Hangzhou powinny być gotowe specjalne schody i czerwony dywan. Jednak Obama musiał opuścić Air Force One wyjściem technicznym i skromnymi schodkami. Nie było też czerwonego dywanu. Całe zajście zakończyła kłótnia na płycie lotniska pomiędzy doradcami prezydenta USA a przedstawicielem chińskiej administracji, dotycząca niedopuszczenia przez chińskie służby do Obamy nie tylko amerykańskich dyplomatów, ale nawet doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice. Chińczycy tłumaczyli się tym, że mieli prawo tak reagować, bo „to jest nasz kraj, nasze lotnisko”. To niby drobny incydent, ale eksperci twierdzą, że był to jasny sygnał, gdzie Pekin widzi miejsce Waszyngtonu i kto tak naprawdę powinien rządzić. Jorge Guajardo, meksykański dyplomata, który spędził lata na placówce w Pekinie, w wypowiedzi dla „The Guardian” stwierdził, że to także pokazało „nową chińską arogancję” i służyło „podgrzaniu chińskiego nacjonalizmu”.
Obama próbował trywializować ten incydent, ale też miał swoją okazję do wbicia Pekinowi szpili. Przed szczytem w wypowiedzi dla CNN amerykański przywódca powiedział, że zamierza przypomnieć władzom ChRL, iż powinny przestrzegać międzynarodowego prawa i że muszą pohamować swoje działania na Morzu Południowochińskim, bo agresywne zachowanie ChRL w regionie niepokoi sąsiadów. ChRL buduje na Morzu Południowochińskim sztuczne wyspy pod bazy wojskowe. Prawa do strategicznych terenów w tym regionie rości sobie wiele okolicznych państw, m.in. Filipiny i Wietnam. Pekin stoi na stanowisku, powołując się na źródła historyczne, dane archeologiczne mówiące o tym, że już przed naszą erą rybacy chińscy dokonywali połowów w tym regionie, że wody Morza Południowochińskiego od zawsze należały do chińskiej strefy wpływów.
Czerwonego dywanu nie miał w Hangzhou Obama, ale za to z pełnymi honorami przyjęto Władimira Putina. Dwa lata temu rosyjski przywódca był ignorowany na szczycie w Australii. Teraz na G20 w Chinach był w centrum i przeprowadził rozmowy w cztery oczy z prezydentami Turcji, Francji i Egiptu oraz premierem Wielkiej Brytanii i kanclerz Niemiec.
Putin spotka się także z Xi Jinpingiem. – Obiecałem panu prezydentowi prezent, więc przywiozłem całe opakowanie lodów – powiedział Putin na przywitanie liderowi ChRL-u, który znany jest ze swojej słabości do rosyjskich lodów, które zamawia podczas każdej wizyty w Rosji. Po lodach podczas rozmów obaj przywódcy zapewnili, że ich kraje będą współpracowały m.in. w ramach chińskiego projektu Nowy Jedwabny Szlak. Prezydent Xi dodał, że Rosja i Chiny powinny szczególnie wzmocnić kooperację w dziedzinach wojskowości i bezpieczeństwa.
Gazeta Polska Codziennie
„Bądźmy dobrym gospodarzem” – głosiło jedno z haseł na plakacie w Hangzhou. Po raz pierwszy spotkanie przywódców państw G20 odbywało się w Chinach. Nic więc dziwnego, że władze w Pekinie nie chciały, aby cokolwiek zakłóciło forum, na którym obecni byli przedstawiciele największych gospodarek świata i Unii Europejskiej. Szczyt odbywał się w dniach 4–5 września.
Hangzhou jest miastem ogromnie zanieczyszczonym. Aby smog, który na co dzień unosi się nad głowami mieszkańców tej aglomeracji, nie przywitał też takich liderów, jak prezydent USA Barack Obama, kanclerz Niemiec Angela Merkel czy prezydent Rosji Władimir Putin, władze ChRL nakazały wstrzymać na dwa tygodnie prace zakładów przemysłowych w Hangzhou. A wielu mieszkańcom polecały wyjazd za miasto na „urlop”, by zmniejszyć korki uliczne.
Pekin nie chciał też, by zagraniczni politycy stali się świadkami protestów przeciwko łamaniu praw człowieka w Państwie Środka, więc na kilka dni przed rozpoczęciem szczytu policja aresztowała ok. 50 opozycjonistów. W Pekinie zatrzymano na przykład Hu Jia, laureata przyznawanej przez Parlament Europejski Nagrody im. A. Sacharowa, który nagłośnił m.in. sprawę masowych zakażeń HIV przez transfuzje w Chinach. Jako zagrożenie dla szczytu chińscy komuniści widzieli też chrześcijan. Stąd już w połowie sierpnia br. do kilku oficjalnie działających kościołów w prowincji Zhejiang, której stolicą jest miasto Hangzhou, rozesłano instrukcję zamknięcia świątyń przed szczytem i w czasie jego trwania.
Mimo że na szczycie Barack Obama i prezydent Chin Xi Jinping ogłosili przystąpienie swoich krajów do niedawno wynegocjowanego w Paryżu porozumienia o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla, to nie można było nie zauważyć ducha konfrontacji pomiędzy dwoma państwami. Zaczęło się od skandalu po wylądowaniu samolotu amerykańskiego prezydenta. Na lotnisku w Hangzhou powinny być gotowe specjalne schody i czerwony dywan. Jednak Obama musiał opuścić Air Force One wyjściem technicznym i skromnymi schodkami. Nie było też czerwonego dywanu. Całe zajście zakończyła kłótnia na płycie lotniska pomiędzy doradcami prezydenta USA a przedstawicielem chińskiej administracji, dotycząca niedopuszczenia przez chińskie służby do Obamy nie tylko amerykańskich dyplomatów, ale nawet doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice. Chińczycy tłumaczyli się tym, że mieli prawo tak reagować, bo „to jest nasz kraj, nasze lotnisko”. To niby drobny incydent, ale eksperci twierdzą, że był to jasny sygnał, gdzie Pekin widzi miejsce Waszyngtonu i kto tak naprawdę powinien rządzić. Jorge Guajardo, meksykański dyplomata, który spędził lata na placówce w Pekinie, w wypowiedzi dla „The Guardian” stwierdził, że to także pokazało „nową chińską arogancję” i służyło „podgrzaniu chińskiego nacjonalizmu”.
Obama próbował trywializować ten incydent, ale też miał swoją okazję do wbicia Pekinowi szpili. Przed szczytem w wypowiedzi dla CNN amerykański przywódca powiedział, że zamierza przypomnieć władzom ChRL, iż powinny przestrzegać międzynarodowego prawa i że muszą pohamować swoje działania na Morzu Południowochińskim, bo agresywne zachowanie ChRL w regionie niepokoi sąsiadów. ChRL buduje na Morzu Południowochińskim sztuczne wyspy pod bazy wojskowe. Prawa do strategicznych terenów w tym regionie rości sobie wiele okolicznych państw, m.in. Filipiny i Wietnam. Pekin stoi na stanowisku, powołując się na źródła historyczne, dane archeologiczne mówiące o tym, że już przed naszą erą rybacy chińscy dokonywali połowów w tym regionie, że wody Morza Południowochińskiego od zawsze należały do chińskiej strefy wpływów.
Czerwonego dywanu nie miał w Hangzhou Obama, ale za to z pełnymi honorami przyjęto Władimira Putina. Dwa lata temu rosyjski przywódca był ignorowany na szczycie w Australii. Teraz na G20 w Chinach był w centrum i przeprowadził rozmowy w cztery oczy z prezydentami Turcji, Francji i Egiptu oraz premierem Wielkiej Brytanii i kanclerz Niemiec.
Putin spotka się także z Xi Jinpingiem. – Obiecałem panu prezydentowi prezent, więc przywiozłem całe opakowanie lodów – powiedział Putin na przywitanie liderowi ChRL-u, który znany jest ze swojej słabości do rosyjskich lodów, które zamawia podczas każdej wizyty w Rosji. Po lodach podczas rozmów obaj przywódcy zapewnili, że ich kraje będą współpracowały m.in. w ramach chińskiego projektu Nowy Jedwabny Szlak. Prezydent Xi dodał, że Rosja i Chiny powinny szczególnie wzmocnić kooperację w dziedzinach wojskowości i bezpieczeństwa.
Gazeta Polska Codziennie
Bardzo ciekawie napisane. Fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń