Kim Dzong Un znów straszy

Obecny przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un… To prawdopodobnie on zlecił zabójstwo swojego przyrodniego brata Kim Dzong Nama, którego Pekin widział w roli sukcesora północnokoreańskiego. Na test wystawiony też został Trump. Na zacieśniającą się współpracę Waszyngtonu, Tokio i Seulu, m.in. w celu rozwiązania kwestii północnokoreańskiej, lider KRLD odpowiedział kolejną próbą rakietową.

13 lutego na lotnisku w stolicy Malezji został zaatakowany i otruty przez dwie kobiety 46-letni Kim Dzong Nam, przyrodni brat przywódcy Korei Północnej, 33-letniego Kim Dzong Una. W związku z zabójstwem malezyjska policja zatrzymała dwie podejrzane – 29-letnią Wietnamkę i 25-letnią Indonezyjkę, a także obywatela Malezji oraz pochodzącego z Korei Północnej 46-letniego Ri Dzong Cholma. Południowokoreańska agencja wywiadowcza nie ma wątpliwości, że za zabójstwem stoi wywiad Korei Płn., który z polecenia Kim Dzong Una zlikwidował jego starszego brata.

W niełasce 
Kim Dzong Nam to najstarszy syn poprzedniego przywódcy Korei Północnej, Kim Dzong Ila, i jego kochanki Song Hye Rim. Po powrocie ze studiów w Szwajcarii do Pjongjangu kariera Kim Dzong Nama rozwijała się szybko. W 1988 r. został przewodniczącym Narodowego Komitetu Komputerowego, a w 1995 r. mianowano go generałem i szefem wywiadu, czyli organizacji, która kilka dni temu prawdopodobnie wykonała na nim wyrok. W 1998 r. objął kluczową posadę w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, co oznaczało, że Kim Dzong Il namaścił go jako swojego zastępcę. Ale najstarszy syn naraził się ojcu, gdy w 2001 r. zatrzymano go na lotnisku w Japonii za posługiwanie się fałszywym paszportem. Po kilkudniowym aresztowaniu został deportowany do Chin. Wykluczony z sukcesji na rzecz Kim Dzong Una starszy brat osiadł w Chinach. Z czasem wraz z żoną i dwójką dzieci zamieszkał w willi na drogim osiedlu dla chińskich biznesmenów w Makau. Cały czas miał rezydencję w Pekinie. Początkowo na utrzymanie najstarszego syna łożył ojciec, ale po jego śmierci w 2011 r. duży dopływ gotówki się skończył. Od tego czasu rachunki Kima Dzong Una płacili Chińczycy i oni także go chronili. A musieli chronić przed rodziną. Gdy jeszcze nie mając pełni władzy, ale już będąc naznaczonym na następcę Kim Dzonga Ila, Kim Dzong Un w 2010 r. próbował zlikwidować przyrodniego brata, zamachowi zapobiegły chińskie służby.

Martwy sukcesor 
Pekin oferował Kim Dzong Namowi ochronę m.in. dlatego, że traktował go jako straszak na Kim Dzong Una, który wydawał się coraz mniej sterowalny. Kim Dzong Nam przedstawiał się jako zwolennik reform i umiarkowanego otwarcia Korei Płn. na wzór chiński. Władze ChRL rozważały więc scenariusz, w którym po usunięciu obecnego władcy KRLD na jego miejsce podstawiono by Kim Dzong Nama. W Pjongjangu u władzy byłby „światły” i posłuszny Pekinowi Kim Dzong Nam. Pozbywając się przyrodniego brata, Kim Dzong Un zlikwidował tym samym konkurenta, którym grał Pekin, i to w momencie, gdy na Pjongjang w związku z jego programami nuklearnymi i rakietowymi wywierana jest coraz większa presja międzynarodowa. Na te naciski komunistyczny przywódca Korei Płn. odpowiada buńczucznie, że przed niczym się nie cofnie. Gdy administracja Trumpa zaczęła mówić o zagrożeniu ze strony KRLD, Kim Dzong Un podjął wyzwanie i przeprowadził kolejną próbę rakietową.

Testowanie Trumpa 
O groźbie ze strony Korei Północnej, która rozwija swój program nuklearny i rakietowy, mówił na początku lutego w czasie swojej pierwszej wizyty zagranicznej w Japonii i Korei Płd. sekretarz obrony USA James Mattis. Szef Pentagonu zapewnił sojuszników Waszyngtonu w Tokio i Seulu, że jakiekolwiek użycie broni nuklearnej ze strony Pjongjangu „spotka się z przytłaczającą reakcją” ze strony Stanów Zjednoczonych. Kilka dni później o sytuacji w Korei Płn. prezydent Trump rozmawiał w Waszyngtonie z japońskim premierem Shinzo Abe. We wspólnym oświadczeniu obu przywódców stwierdzono m.in., że Stany Zjednoczone i Japonia zalecają Korei Płn., by zrezygnowała ze swojego programu jądrowego i balistycznego i nie podejmowała żadnych dalszych prowokacyjnych działań. Trump i Abe potwierdzili też znaczenie trójstronnej współpracy między USA, Japonią i Koreą Płd.
W odpowiedzi na zacieśniającą się współpracę Waszyngtonu, Tokio i Seulu m.in. w celu rozwiązania kwestii północnokoreańskiej szybko przyszło ostrzeżenie z Pjongjangu. Kim Dzong Un postanowił pokazać, że pomimo przestróg USA, KRLD nie zamierza zwolnić tempa zbrojeń. Jeszcze w trakcie wizyty Shinzo Abe w USA, Korea Płn. wystrzeliła pocisk średniego zasięgu typu Pukguksong-2, który jest w stanie przenosić głowice nuklearne. Rakietę wystrzelono w kierunku Morza Japońskiego z bazy lotniczej Banghjon na zachodzie Korei Płn.
Na wieść o incydencie Trump i Abe zorganizowali konferencję, na której potępili wystrzelenie pocisku i zapewnili, że będą prowadzić dalsze działania służące wzmocnieniu sojuszu USA z Japonią. Rada Bezpieczeństwa ONZ na pilnym posiedzeniu zwołanym na wniosek USA, Japonii i Korei Płd. jednomyślnie potępiła północnokoreański test. Zapowiedziano też kroki odwetowe, jeśli Pjongjang nie odstąpi od dalszych prób z bronią rakietową. Sekretarz stanu USA Rex Tillerson, który spotkał się 17 lutego na szczycie G-20 w Bonn ze swoim chińskim odpowiednikiem Wangiem Yi, wezwał władze Chin, aby użyły wszystkich środków, by powściągnąć działania Korei Płn. Szefowie dyplomacji obu krajów mieli rozmawiać o rozszerzeniu współpracy.
Gazeta Polska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu