Tak à propos
Dziś w Tajpej odbyła się konferencja prasowa Lee Chin-yu, żony Lee Ming-che tajwańskiego działacza
na rzecz praw człowieka, który od 65 dni jest więziony w Chinach. Lee wróciła właśnie z USA, gdzie wraz z żonami chińskich prawników
więzionych w ChRL zeznawała prze Kongresem (piszę o tym w dzisiejszej GPC). Jedną z rzeczy, która zaskoczyła Tajwankę i całą
delegację z wyspy było to, co już na samym początku usłyszeli od Amerykanów (min. przedstawicieli Kongresu i Białego Domu). Przybywającym na zeznania Tajwańczykom i Chińczykom powiedziano,
że gdyby w czasie pobytu w USA doznali jakiś ataków czy nacisków ze strony Chin
np. chińskich dyplomatów czy agentów, to mają o tym informować Amerykanów (podano numer tel. pod który można było dzwonić o
każdej porze dnia i nocy). Amerykanie
tłumaczyli, że każda próba niepokojenia świadków zeznających przed Kongresem i osób im
towarzyszących będzie traktowana jako „naruszenie suwerenności
USA”.
Słuchając tego nie mogłam nie
pomyśleć o moim kraju, w którym Pekin
może dyktować władzy jacy dziennikarze mogą brać udział w konferencjach na
terenie Polski, a chińscy agenci mogli
infiltrować chińskich pielgrzymów w czasie Światowy Dni Młodzieży.
Komentarze
Prześlij komentarz