Masakra, którą Pekin chce zamilczeć

W niedzielę minęło 28 lat od masakry na placu Tiananmen w Pekinie. To nadal temat zakazany w Chińskiej Republice Ludowej (ChRL). O rocznicy masakry pamiętano w Hongkongu i na Tajwanie, a także w mediach chińskich niekontrolowanych przez komunistów.

Już na kilka dni przed 28. rocznicą masakry na pl. Tiananmen w Pekinie władze ChRL-u wzmogły działania służące tzw. utrzymaniu stabilności. W całym kraju zamknięto w areszcie domowym wielu dysydentów i aktywistów na rzecz swobód obywatelskich, obawiając się wystąpień upamiętniających zakazaną w Chinach tragiczną rocznicę. Jak co roku oświadczenie wydały Matki Tiananmen – stowarzyszenie skupiające rodziny ofiar masakry z 4 czerwca 1989 r. Stwierdzono w nim, że 28 lat po tragedii nadal bliscy zabitych czekają na sprawiedliwość i prawdę. „Chiński rząd musi przyznać się do popełnienia zbrodni mordowania niewinnych cywilów, ukrywania prawdy o tym wydarzeniu, wziąć za to odpowiedzialność i poinformować o tym swoich obywateli” – czytamy w dokumencie. W oświadczeniu wspomniano także o represjach, jakie nadal dotykają rodziny ofiar masakry. „Przez ostatnie 28 lat my, członkowie rodzin ofiar, jesteśmy poddawani prześladowaniom i dyskryminacji. Postrzegani jako »inni«, jesteśmy rok w rok kontrolowani przez organa bezpieczeństwa” – dodano.Uroczystości upamiętniające masakrę na placu Tiananmen są zakazane w Chinach, ale nie na Tajwanie i w Hongkongu, gdzie co roku organizowane są zgromadzenia w związku z rocznicą tych wydarzeń. Z tej okazji do władz w Pekinie zwróciła się też prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen, oferując „pomoc Chinom w procesie transformacji demokratycznej”. Tsai podkreśliła, że największa różnica pomiędzy Tajwanem a ChRL-em to właśnie demokracja i wolność panująca na wyspie. – Czerpiąc z doświadczenia Tajwanu, wierzę, że Chiny mogą ukrócić ból, jaki mogą nieść demokratyczne reformy – stwierdziła prezydent Tsai. Dodała też, że zbadanie masakry 4 czerwca przez władze ChRL-u, „spowoduje, że świat spojrzy na Chiny z podziwem”. Tsai Ing-wen wezwała Pekin do uwolnienia więzionego od ponad dwóch mies. w Chinach Lee Ming-che, działacza na rzecz praw człowieka z Tajwanu. Władze ChRL-u twierdzą, że jest on podejrzany o działanie na szkodę bezpieczeństwa narodowego komunistycznych Chin.

O masakrze na placu Tiananmen w ostatnich dniach dużo mówi się w mediach na Tajwanie, Hongkongu i mediach chińskich niekontrolowanych przez komunistów, np. w USA.

W piątek w jednym z programów publicystycznych w tajwańskiej stacji Formosa wystąpili chińscy dysydenci Wu’er Kaixi i przywódca protestu studentów na placu Tiananmen prof. Yuan Hongbing, który kolegował się kiedyś z obecnym prezydentem Chin Xi Jinpingiem i premierem Li Keqiangiem, ale poparł studentów w 1989 r., a także Cao Changqing, publicysta od końca lat 80. mieszkający w USA. Mówili oni m.in. o tym, że misja studentów protestujących na placu Tiananmen w 1989 r. nie jest zakończona. Cao Chanqing dodał, że nie chodzi o zadośćuczynienie czy przeprosiny, ale o to, że prawdziwa zmiana w Chinach nastąpi tylko wtedy, gdy partia komunistyczna zostanie odsunięta od władzy.

W chińskiej edycji rozgłośni Voice of America do jednego z programów zaproszono m.in. Li Hengqinga, który jako student brał udział w proteście w 1989 r. Był jedną z ostatnich osób, które żywe opuściły Tiananmen 4 czerwca, a później spędził rok w więzieniu. Li stwierdził, że demonstrując 28 lat temu, liczył się z możliwością więzienia, ale nie przypuszczał, że „władze wyślą na plac czołgi i karabiny maszynowe”. Li Heqing zwrócił też uwagę, że ofiary tragedii w 1989 r. to nie tylko studenci, ale i robotnicy, którzy poparli protestujących. Wielu z nich już po 4 czerwca zostało skazanych na śmierć albo nadal siedzi w więzieniach.

W 1989 r. wielu Chińczyków miało nadzieję na zmiany: liczono na szybką śmierć ówczesnego lidera ChRL-u Deng Xiaopinga (to on faktycznie wydał rozkaz użycia broni 4 czerwca) i na reformy. Gdy 17 kwietnia 1989 r. na pl. Tiananmen rozpoczął się studencki wiec, nie przypuszczano, że jego koniec będzie tak tragiczny. Protestujący praktycznie nie wysuwali haseł bezpośrednio atakujących władzę Komunistycznej Partii Chin (KPCh). Domagano się reform i walki z korupcją. 3 czerwca chińskie kierownictwo postanowiło rozprawić się z protestującymi. O drugiej w nocy 4 czerwca 1989 r. na pl. Tiananmen wjechały czołgi i transportery opancerzone. Według oficjalnych danych rządu chińskiego podczas protestów zginęło 241 osób, w tym żołnierze, a 7 tys. osób zostało rannych. Organizacje praw człowieka szacują, że liczba zabitych mogła wynieść nawet 5–10 tys.
Gazeta Polska Codziennie

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Bonum est diffusivum sui

Wojna bez zasad