Kraina Czarów dla naiwnych
Entuzjastyczna wypowiedź kanclerza Papieskiej Akademii Nauk Społecznych biskupa Marcela Sáncheza Sorondo na temat tego, jak to Chiny przodują w kwestii wdrażania katolickiej nauki społecznej, wywołała spore kontrowersje. Spotkała się ona z zasłużoną krytyką, bo przedstawia nieprawdziwy obraz państwa rządzonego przez Komunistyczną Partię Chin.
2 lutego tego roku biskup Marcelo Sánchez Sorondo w wywiadzie dla hiszpańskojęzycznego wydania portalu Vatican Insider nazwał Chiny krajem, który najlepiej na świecie wciela w życie katolicką naukę społeczną. Duchowny porównał komunistyczne państwo z USA, przekonując, że chińska „gospodarka nie dominuje w polityce, tak jak dzieje się to w Stanach Zjednoczonych” i że w Państwie Środka nie znajdzie się dzielnic nędzy, narkotyków. Duchowny pochwalił poparcie komunistycznych władz Chin dla globalistycznego porozumienia klimatycznego zawartego w Paryżu, z którego wycofał swój kraj prezydent Trump. W opinii hierarchy oznacza to przejęcie przez Chińczyków „moralnego przywództwa”, którego wyrzekli się Amerykanie.
Zły Trump, dobre Chiny
Ksiądz nie pierwszy raz krytykuje Donalda Trumpa. W jednym z wywiadów radiowych po tym, jak prezydent Stanów Zjednoczonych ogłosił decyzję o wyjściu z porozumienia klimatycznego z Paryża, biskup Sorondo nazwał ten krok „złym przykładem dla innych. „To jest decyzja nieracjonalna, nienaukowa i podyktowana tylko interesem ekonomicznym” – oświadczył szef Papieskiej Akademii Nauk i dodał, że Trump ulega lobby naftowemu. W związku z tym, jak twierdzi, „Europa musi wypełnić pustkę, jaką pozostawia Ameryka, i objąć przywództwo” i „to czas Europy, wspieranej przez Chiny i Azję”.
Kilka miesięcy przed tą wypowiedzią biskup Sorondo zaprosił na konferencję transplantologiczną delegację z Chin Ludowych. Krytycy udziału chińskich gości przypominali, że w Państwie Środka każdego dnia dla narządów zabijane są dziesiątki osób, przede wszystkim zwolennicy represjonowanego ruchu Falun Gong, choć także chrześcijanie, Ujgurzy i Tybetańczycy. Według autorów raportu dotyczącego pobierania organów od więźniów w Chinach – prawnika Davida Matasa, byłego kanadyjskiego parlamentarzysty Davida Kilgoura i amerykańskiego dziennikarza Ethana Gutmanna – w Państwie Środka dokonuje się 60–100 tys. przeszczepów rocznie, o wiele więcej niż gdziekolwiek na świecie, i Chińczycy czerpią z tego powodu ogromne zyski.
Biskup Sorondo nie odpowiedział krytykom swojej decyzji, wręcz stanął w obronie Pekinu. „Czy przeprowadza się jakieś nielegalne transplantacje w Chinach? Nie można tego stwierdzić” – powiedział hierarcha. Biskup Sorondo nie zezwolił też na udział kamer telewizyjnych podczas prezentacji chińskich prelegentów.
Wioski raka
Ostania wypowiedź biskupa Sorondo przedstawiająca ChRL jako wzór kraju wdrażającego naukę społeczną Kościoła katolickiego to też obrona Chin i to ponownie za pomocą fałszywych argumentów.
„Kiedy moi przyjaciele mówią mi, że jadą do Chin, zawsze radzę im, aby nie zatrzymywali się w centrach handlowych, superluksusowych hotelach czy drapaczach chmur, ale aby udali się na peryferie, by poznać obraz prawdziwych Chin” – stwierdził ojciec Bernardo Cervellera na łamach kierowanego przez siebie katolickiego portalu AsiaNews. „Przedstawianie Chin jako Krainy Czarów to nieco za dużo. W wywiadzie po niedawnej podróży do Pekinu biskup Sanchez Sorondo opisuje Państwo Środka, które nie istnieje lub którego czujna chińska eskorta mu nie pokazała” – kontynuował duchowny. Czego więc chińscy komuniści nie pokazali watykańskiemu hierarsze albo czego on sam nie chciał zauważyć?
Według ojca Cervelleri tylko ktoś naiwny może wychwalać Pekin za osiągnięcia w dziedzinie ochrony środowiska, gdyż w rzeczywistości Chiny mają „najbardziej zniszczone i zatrute środowisko na świecie”.
W 2013 r. chińskie władze przygotowały raport na ten temat. Przez sześć lat skrupulatnie zbierano dane. Przebadano 200 tys. próbek powietrza, wody, gleby i płodów rolnych. Wyniki tak przeraziły komunistyczne władze, że zaraz po publikacji raportu został on utajniony przez Ministerstwo Środowiska pod rygorem tajemnicy państwowej. Obawiano się, że ujawnienie prawdy może doprowadzić do zbiorowej paniki i masowych demonstracji. Z nieoficjalnych informacji przekazywanych przez naukowców wynika, że w chińskich miastach 90 proc. wód podziemnych jest skażonych, z tego 60 proc. poważnie.
Władze oficjalnie przyznają, że w Chinach istnieją „wioski raka”, czyli miejscowości, w których śmiertelność z powodu nowotworów gwałtownie wzrasta ze względu na skażenie wód gruntowych chemikaliami przemysłowymi i rolniczymi. Według naukowców z Uniwersytetu Dezhou w prowincji Shandong, w typowej „wiosce raka” liczącej 1200 mieszkańców na tę chorobę umiera 80–100 osób w ciągu pięciu lat.
Statystyki wskazują, że z powodu chorób nowotworowych umiera rocznie 2,7 mln Chińczyków. Każdego roku raka rozpoznaje się u ponad 3 mln ludzi. Najczęściej występuje rak płuc, co świadczy o wysokim zanieczyszczeniu powietrza. Drugi na liście jest nowotwór układu pokarmowego. Jego główne przyczyny to zły stan wody pitnej i skażone gleby.
Obywatele gorszego sortu i ich slumsy
Kolejnym argumentem biskupa Sorondo świadczącym o tym, że Chiny najlepiej na świecie wcielają w życie katolicką naukę społeczną, jest według niego brak dzielnic biedy. Wystarczy jednak udać się na przedmieścia Pekinu, by zobaczyć slumsy, w których mieszkają tzw. migracyjni robotnicy, czyli osoby z reguły z regionów wiejskich, które często przebyły setki kilometrów w celu znalezienia pracy w chińskich miastach. Według oficjalnych danych Państwa Środka w 2017 r. było 287 mln robotników migracyjnych. To właśnie ta grupa była motorem spektakularnego wzrostu gospodarczego Chin w ciągu ostatnich trzech dekad, ale jest szczególnie marginalizowana i dyskryminowana. Dzieci pracowników migracyjnych mają ograniczony dostęp do edukacji i opieki zdrowotnej, a często są odseparowane od rodziców przez wiele lat.
Niedawno media w Chinach obiegła historia 12-letniej He Jingling z prowincji Shaanxi (w północno-środkowej części Chin) – jednego z 61 mln dzieci pozostawionych przez swoich rodziców, którzy udali się do miasta do pracy. Jingling ścięła włosy i sprzedała je po to, by za uzyskaną kwotę kupić smartfona. Jak powiedziała dziewczynka, dzięki temu będzie mogła od czasu do czasu zobaczyć mamę. Oboje dziadkowie Jingling razem zarabiają rocznie około 7 tys. juanów (około 3670 złotych). Według badań Pekińskiego Uniwersytetu Pedagogicznego 40 mln dzieci w Chinach (17 proc. wszystkich dzieci w Państwie Środka) żyje w podobnych warunkach jak He Jingling, czyli w tzw. względnej biedzie – według oficjalnych kryteriów w ChRL oznacza to dochód poniżej 4213 juanów (2221 złotych) na osobę rocznie na wsi i 9659 juanów (5092 złotych) w mieście.
Pomimo tego, że to migracyjni robotnicy są autorami chińskiego sukcesu gospodarczego, z owoców którego korzysta komunistyczna elita, są oni traktowani jak podludzie i ich los jest niepewny. Z dnia na dzień mogą być wypędzeni ze slumsów. Do takiego zdarzenia doszło w Pekinie, gdzie w jednym z osiedli pracowników migracyjnych wybuchł pożar. Zginęło 19 osób, w tym ośmioro dzieci. Wówczas władze przeprowadziły kontrolę i na tym osiedlu, i w okolicy i stwierdziły, że nie ma tam zagwarantowanych podstawowych warunków bezpieczeństwa. Ostatecznie kazały mieszkańcom w ciągu kilku dni się stamtąd wynieść. Tak okrutne potraktowanie robotników migracyjnych przez komunistyczne władze wywołało ostre komentarze wśród internautów i dysydentów. Zwłaszcza że uważano, iż powodem wyrzucenia robotników z miejsca pracy nie jest tak naprawdę zagrożenie bezpieczeństwa, lecz plan władz Pekinu, by do 2020 r. ograniczyć liczbę ludności miasta do 23 mln. Pisano, że cała akcja pokazuje, iż dla reżimu migracyjni robotnicy to społeczność gorszego sortu” (diduan renkou). I tak w Internecie powstała akcja wsparcia dla wyrzuconych – komentatorzy, dysydenci, intelektualiści zaczęli używać hasła: #JaTeżJestemGorszegoSortu.
Coraz więcej narkotyków
O tym, że Chiny to istny raj, według biskupa Sorondo ma świadczyć również fakt, iż nie ma tu narkotyków, a co za tym idzie – młodzi ludzie wolni są od tego uzależnienia. I znów realia okazują się inne. Oficjalnie za handel i przemyt narkotyków w Chinach można nawet otrzymać karę śmierci. Od momentu, gdy Chińczycy zaczęli się bogacić, narkotyki w miastach stawały się coraz popularniejsze. Klientami zostawali młodzi, zamożni przedstawiciele klasy średniej i środowiska rozrywkowo-artystycznego. Na posiadaniu używek przyłapano na przykład mieszkającego w Pekinie syna znanego aktora Jackiego Chana, który sam w Chinach był twarzą antynarkotykowej kampanii. Zaraz po aresztowaniu syna Chan w wywiadzie dla komunistycznej agencji prasowej Xinhua publicznie kajał się za swoje dziecko. Ostatecznie potomek aktora usłyszał wyrok pół roku za kratami i 2 tys. juanów grzywny. Był to lekki wyrok jak na Państwo Środka i uważano, że załatwił go znany z dobrych relacji z władzami komunistycznymi ojciec skazanego. Jackie Chan należał m.in. do Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej Chin, instytucji doradzającej komunistycznej władzy. Aktor zasłynął też z kontrowersyjnych wypowiedzi na arenie międzynarodowej, które z pewnością podobały się Pekinowi. I tak demokrację na Tajwanie, który Chiny traktują jako swoją zbuntowaną prowincję, przedstawiał jako chaos. Autorytarne rządy komunistów w Chinach usprawiedliwiał zaś twierdzeniem, że Chińczycy muszą być kontrolowani, bo inaczej „będą robić, co chcą”.
Dopełniając temat narkotyków, trzeba wspomnieć, że Państwo Środka to jeden z czołowych producentów – głównie na rynek zachodni – substancji psychoaktywnych. I znów jak w przypadku handlu organami to biznes, na którym zarabiają przede wszystkim komunistyczne elity.
Słuszne oburzenie
Nic dziwnego, że oparte na fałszywych przesłankach wypowiedzi biskupa Sorondo wywołały oburzenie i konsternację w wielu kręgach. Tak zareagowali na przykład katolicy w Chinach. Azjatycka agencja katolicka UCANews podała kilka z takich wypowiedzi. Jeden z księży Kościoła podziemnego powiedział, że „Watykan decyduje się na pakt z diabłem i sprzedaje swoją sprawiedliwość. Oni tak naprawdę nie rozumieją, co dzieje się w Chinach”. Z kolei ekspert do spraw sytuacji religijnej w Chinach, który nie chciał ujawnić swego nazwiska, stwierdził: „Watykan nie rozumie chińskiego Kościoła i chce jedynie udobruchać chińskie władze”.
Także prestiżowy konserwatywny magazyn „First Things” ostro skrytykował wypowiedź watykańskiego hierarchy. „Biskup nie zdaje sobie sprawy z tego, że Chiny to totalitarne państwo” – napisał autor publikacji Daniel Mark i przypomniał, że w Państwie Środka nie ma wolności sumienia, a władze dążą do sinizacji religii, czyli dostosowania religijności mieszkańców Państwa Środka do zasad chińskiego totalitaryzmu.
To właśnie pod rządami obecnego prezydenta Chin Xi Jinpinga sytuacja chrześcijan dramatycznie się pogorszyła. Pastor Bob Fu, chiński dysydent i założyciel chrześcijańskiej organizacji China Aid Association (CAA), uważa, że sytuacja chrześcijan w Państwie Środka jest najtrudniejsza od czasów rewolucji kulturalnej. Znów usuwa się krzyże z kościołów, burzy świątynie i domy modlitw oraz aresztuje wiernych. Nie ustają represje wobec duchownych. Pod koniec 2017 r. szczególnie usilnie prowadzona była kampania walki z Bożym Narodzeniem, które m.in. w komunistycznych mediach przedstawiano jako „duchowe opium” i „formę kulturowej inwazji Zachodu”.
Nowe Państwo
2 lutego tego roku biskup Marcelo Sánchez Sorondo w wywiadzie dla hiszpańskojęzycznego wydania portalu Vatican Insider nazwał Chiny krajem, który najlepiej na świecie wciela w życie katolicką naukę społeczną. Duchowny porównał komunistyczne państwo z USA, przekonując, że chińska „gospodarka nie dominuje w polityce, tak jak dzieje się to w Stanach Zjednoczonych” i że w Państwie Środka nie znajdzie się dzielnic nędzy, narkotyków. Duchowny pochwalił poparcie komunistycznych władz Chin dla globalistycznego porozumienia klimatycznego zawartego w Paryżu, z którego wycofał swój kraj prezydent Trump. W opinii hierarchy oznacza to przejęcie przez Chińczyków „moralnego przywództwa”, którego wyrzekli się Amerykanie.
Zły Trump, dobre Chiny
Ksiądz nie pierwszy raz krytykuje Donalda Trumpa. W jednym z wywiadów radiowych po tym, jak prezydent Stanów Zjednoczonych ogłosił decyzję o wyjściu z porozumienia klimatycznego z Paryża, biskup Sorondo nazwał ten krok „złym przykładem dla innych. „To jest decyzja nieracjonalna, nienaukowa i podyktowana tylko interesem ekonomicznym” – oświadczył szef Papieskiej Akademii Nauk i dodał, że Trump ulega lobby naftowemu. W związku z tym, jak twierdzi, „Europa musi wypełnić pustkę, jaką pozostawia Ameryka, i objąć przywództwo” i „to czas Europy, wspieranej przez Chiny i Azję”.
Kilka miesięcy przed tą wypowiedzią biskup Sorondo zaprosił na konferencję transplantologiczną delegację z Chin Ludowych. Krytycy udziału chińskich gości przypominali, że w Państwie Środka każdego dnia dla narządów zabijane są dziesiątki osób, przede wszystkim zwolennicy represjonowanego ruchu Falun Gong, choć także chrześcijanie, Ujgurzy i Tybetańczycy. Według autorów raportu dotyczącego pobierania organów od więźniów w Chinach – prawnika Davida Matasa, byłego kanadyjskiego parlamentarzysty Davida Kilgoura i amerykańskiego dziennikarza Ethana Gutmanna – w Państwie Środka dokonuje się 60–100 tys. przeszczepów rocznie, o wiele więcej niż gdziekolwiek na świecie, i Chińczycy czerpią z tego powodu ogromne zyski.
Biskup Sorondo nie odpowiedział krytykom swojej decyzji, wręcz stanął w obronie Pekinu. „Czy przeprowadza się jakieś nielegalne transplantacje w Chinach? Nie można tego stwierdzić” – powiedział hierarcha. Biskup Sorondo nie zezwolił też na udział kamer telewizyjnych podczas prezentacji chińskich prelegentów.
Wioski raka
Ostania wypowiedź biskupa Sorondo przedstawiająca ChRL jako wzór kraju wdrażającego naukę społeczną Kościoła katolickiego to też obrona Chin i to ponownie za pomocą fałszywych argumentów.
„Kiedy moi przyjaciele mówią mi, że jadą do Chin, zawsze radzę im, aby nie zatrzymywali się w centrach handlowych, superluksusowych hotelach czy drapaczach chmur, ale aby udali się na peryferie, by poznać obraz prawdziwych Chin” – stwierdził ojciec Bernardo Cervellera na łamach kierowanego przez siebie katolickiego portalu AsiaNews. „Przedstawianie Chin jako Krainy Czarów to nieco za dużo. W wywiadzie po niedawnej podróży do Pekinu biskup Sanchez Sorondo opisuje Państwo Środka, które nie istnieje lub którego czujna chińska eskorta mu nie pokazała” – kontynuował duchowny. Czego więc chińscy komuniści nie pokazali watykańskiemu hierarsze albo czego on sam nie chciał zauważyć?
Według ojca Cervelleri tylko ktoś naiwny może wychwalać Pekin za osiągnięcia w dziedzinie ochrony środowiska, gdyż w rzeczywistości Chiny mają „najbardziej zniszczone i zatrute środowisko na świecie”.
W 2013 r. chińskie władze przygotowały raport na ten temat. Przez sześć lat skrupulatnie zbierano dane. Przebadano 200 tys. próbek powietrza, wody, gleby i płodów rolnych. Wyniki tak przeraziły komunistyczne władze, że zaraz po publikacji raportu został on utajniony przez Ministerstwo Środowiska pod rygorem tajemnicy państwowej. Obawiano się, że ujawnienie prawdy może doprowadzić do zbiorowej paniki i masowych demonstracji. Z nieoficjalnych informacji przekazywanych przez naukowców wynika, że w chińskich miastach 90 proc. wód podziemnych jest skażonych, z tego 60 proc. poważnie.
Władze oficjalnie przyznają, że w Chinach istnieją „wioski raka”, czyli miejscowości, w których śmiertelność z powodu nowotworów gwałtownie wzrasta ze względu na skażenie wód gruntowych chemikaliami przemysłowymi i rolniczymi. Według naukowców z Uniwersytetu Dezhou w prowincji Shandong, w typowej „wiosce raka” liczącej 1200 mieszkańców na tę chorobę umiera 80–100 osób w ciągu pięciu lat.
Statystyki wskazują, że z powodu chorób nowotworowych umiera rocznie 2,7 mln Chińczyków. Każdego roku raka rozpoznaje się u ponad 3 mln ludzi. Najczęściej występuje rak płuc, co świadczy o wysokim zanieczyszczeniu powietrza. Drugi na liście jest nowotwór układu pokarmowego. Jego główne przyczyny to zły stan wody pitnej i skażone gleby.
Obywatele gorszego sortu i ich slumsy
Kolejnym argumentem biskupa Sorondo świadczącym o tym, że Chiny najlepiej na świecie wcielają w życie katolicką naukę społeczną, jest według niego brak dzielnic biedy. Wystarczy jednak udać się na przedmieścia Pekinu, by zobaczyć slumsy, w których mieszkają tzw. migracyjni robotnicy, czyli osoby z reguły z regionów wiejskich, które często przebyły setki kilometrów w celu znalezienia pracy w chińskich miastach. Według oficjalnych danych Państwa Środka w 2017 r. było 287 mln robotników migracyjnych. To właśnie ta grupa była motorem spektakularnego wzrostu gospodarczego Chin w ciągu ostatnich trzech dekad, ale jest szczególnie marginalizowana i dyskryminowana. Dzieci pracowników migracyjnych mają ograniczony dostęp do edukacji i opieki zdrowotnej, a często są odseparowane od rodziców przez wiele lat.
Niedawno media w Chinach obiegła historia 12-letniej He Jingling z prowincji Shaanxi (w północno-środkowej części Chin) – jednego z 61 mln dzieci pozostawionych przez swoich rodziców, którzy udali się do miasta do pracy. Jingling ścięła włosy i sprzedała je po to, by za uzyskaną kwotę kupić smartfona. Jak powiedziała dziewczynka, dzięki temu będzie mogła od czasu do czasu zobaczyć mamę. Oboje dziadkowie Jingling razem zarabiają rocznie około 7 tys. juanów (około 3670 złotych). Według badań Pekińskiego Uniwersytetu Pedagogicznego 40 mln dzieci w Chinach (17 proc. wszystkich dzieci w Państwie Środka) żyje w podobnych warunkach jak He Jingling, czyli w tzw. względnej biedzie – według oficjalnych kryteriów w ChRL oznacza to dochód poniżej 4213 juanów (2221 złotych) na osobę rocznie na wsi i 9659 juanów (5092 złotych) w mieście.
Pomimo tego, że to migracyjni robotnicy są autorami chińskiego sukcesu gospodarczego, z owoców którego korzysta komunistyczna elita, są oni traktowani jak podludzie i ich los jest niepewny. Z dnia na dzień mogą być wypędzeni ze slumsów. Do takiego zdarzenia doszło w Pekinie, gdzie w jednym z osiedli pracowników migracyjnych wybuchł pożar. Zginęło 19 osób, w tym ośmioro dzieci. Wówczas władze przeprowadziły kontrolę i na tym osiedlu, i w okolicy i stwierdziły, że nie ma tam zagwarantowanych podstawowych warunków bezpieczeństwa. Ostatecznie kazały mieszkańcom w ciągu kilku dni się stamtąd wynieść. Tak okrutne potraktowanie robotników migracyjnych przez komunistyczne władze wywołało ostre komentarze wśród internautów i dysydentów. Zwłaszcza że uważano, iż powodem wyrzucenia robotników z miejsca pracy nie jest tak naprawdę zagrożenie bezpieczeństwa, lecz plan władz Pekinu, by do 2020 r. ograniczyć liczbę ludności miasta do 23 mln. Pisano, że cała akcja pokazuje, iż dla reżimu migracyjni robotnicy to społeczność gorszego sortu” (diduan renkou). I tak w Internecie powstała akcja wsparcia dla wyrzuconych – komentatorzy, dysydenci, intelektualiści zaczęli używać hasła: #JaTeżJestemGorszegoSortu.
Coraz więcej narkotyków
O tym, że Chiny to istny raj, według biskupa Sorondo ma świadczyć również fakt, iż nie ma tu narkotyków, a co za tym idzie – młodzi ludzie wolni są od tego uzależnienia. I znów realia okazują się inne. Oficjalnie za handel i przemyt narkotyków w Chinach można nawet otrzymać karę śmierci. Od momentu, gdy Chińczycy zaczęli się bogacić, narkotyki w miastach stawały się coraz popularniejsze. Klientami zostawali młodzi, zamożni przedstawiciele klasy średniej i środowiska rozrywkowo-artystycznego. Na posiadaniu używek przyłapano na przykład mieszkającego w Pekinie syna znanego aktora Jackiego Chana, który sam w Chinach był twarzą antynarkotykowej kampanii. Zaraz po aresztowaniu syna Chan w wywiadzie dla komunistycznej agencji prasowej Xinhua publicznie kajał się za swoje dziecko. Ostatecznie potomek aktora usłyszał wyrok pół roku za kratami i 2 tys. juanów grzywny. Był to lekki wyrok jak na Państwo Środka i uważano, że załatwił go znany z dobrych relacji z władzami komunistycznymi ojciec skazanego. Jackie Chan należał m.in. do Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej Chin, instytucji doradzającej komunistycznej władzy. Aktor zasłynął też z kontrowersyjnych wypowiedzi na arenie międzynarodowej, które z pewnością podobały się Pekinowi. I tak demokrację na Tajwanie, który Chiny traktują jako swoją zbuntowaną prowincję, przedstawiał jako chaos. Autorytarne rządy komunistów w Chinach usprawiedliwiał zaś twierdzeniem, że Chińczycy muszą być kontrolowani, bo inaczej „będą robić, co chcą”.
Dopełniając temat narkotyków, trzeba wspomnieć, że Państwo Środka to jeden z czołowych producentów – głównie na rynek zachodni – substancji psychoaktywnych. I znów jak w przypadku handlu organami to biznes, na którym zarabiają przede wszystkim komunistyczne elity.
Słuszne oburzenie
Nic dziwnego, że oparte na fałszywych przesłankach wypowiedzi biskupa Sorondo wywołały oburzenie i konsternację w wielu kręgach. Tak zareagowali na przykład katolicy w Chinach. Azjatycka agencja katolicka UCANews podała kilka z takich wypowiedzi. Jeden z księży Kościoła podziemnego powiedział, że „Watykan decyduje się na pakt z diabłem i sprzedaje swoją sprawiedliwość. Oni tak naprawdę nie rozumieją, co dzieje się w Chinach”. Z kolei ekspert do spraw sytuacji religijnej w Chinach, który nie chciał ujawnić swego nazwiska, stwierdził: „Watykan nie rozumie chińskiego Kościoła i chce jedynie udobruchać chińskie władze”.
Także prestiżowy konserwatywny magazyn „First Things” ostro skrytykował wypowiedź watykańskiego hierarchy. „Biskup nie zdaje sobie sprawy z tego, że Chiny to totalitarne państwo” – napisał autor publikacji Daniel Mark i przypomniał, że w Państwie Środka nie ma wolności sumienia, a władze dążą do sinizacji religii, czyli dostosowania religijności mieszkańców Państwa Środka do zasad chińskiego totalitaryzmu.
To właśnie pod rządami obecnego prezydenta Chin Xi Jinpinga sytuacja chrześcijan dramatycznie się pogorszyła. Pastor Bob Fu, chiński dysydent i założyciel chrześcijańskiej organizacji China Aid Association (CAA), uważa, że sytuacja chrześcijan w Państwie Środka jest najtrudniejsza od czasów rewolucji kulturalnej. Znów usuwa się krzyże z kościołów, burzy świątynie i domy modlitw oraz aresztuje wiernych. Nie ustają represje wobec duchownych. Pod koniec 2017 r. szczególnie usilnie prowadzona była kampania walki z Bożym Narodzeniem, które m.in. w komunistycznych mediach przedstawiano jako „duchowe opium” i „formę kulturowej inwazji Zachodu”.
Nowe Państwo
Komentarze
Prześlij komentarz