„Życie Pi” – bajka w stylu New Age

Tegoroczny zdobywca czterech Oscarów „Życie Pi” to ładnie zapakowana i tym samym zakamuflowana propaganda ideologii New Age. Nagrodę Filmowej Akademii otrzymał za reżyserię twórca filmu Ang Lee, tajwański reżyser, który od lat dobrze wyczuwa atmosferę politycznej poprawności w Hollywood.
Ang Lee rozpoczął swoją karierę w Hollywood naprawdę dobrze. Była to wspaniała adaptacja powieści Jane Austen „Rozważna i romantyczna”, w której główną rolę zagrała Emma Thompson, a także pełen wschodniej filozofii, mitologii i wspaniałych scen walki film „Przyczajony tygrys, ukryty smok”. Od kilu lat jednak Lee wydaje się kroczyć po równi pochyłej. Niby chce szokować, niby zmusza do refleksji ale…
W 2005 r. Lee zaprezentował „Tajemnicę Brokeback Mountain”, historię miłości kowbojów homoseksualistów, a dwa lata później pełną brutalnego seksu adaptację noweli chińskiej pisarki Eileen Zhang pt. „Ostrożnie, pożądanie”. Najnowszy film w reżyserii Anga Lee niestety nie przerwał złej passy twórcy. „Życie Pi” to ekranizacja powieści kanadyjskiego pisarza Yanna Martela pod tym samym tytułem. Na pierwszy rzut oka to bajka, przypowieść, która, jak mówi Pi, główny bohater, „ma sprawić, że uwierzymy w Boga”.
Pi Patel, 16-letni syn właściciela zoo, początkowo mieszka wraz z rodziną w Indiach, ale wszyscy, wraz ze zwierzętami, mają się przenieść do Kanady. Podróż statkiem kończy się tragicznie. Giną wszyscy pasażerowie poza samym Pi, hieną, orangutanem, zebrą i tygrysem bengalskim. I tak oto na łodzi ratunkowej rozpoczyna się walka o przetrwanie. Najpierw hiena zjada zebrę i rani orangutana, a następnie tygrys zabija hienę. Przez dłuższą część filmu Pi obmyśla sposoby, jak on i drapieżne zwierzę mogą współistnieć na małej łódce. Wreszcie oboje docierają bezpiecznie do brzegu, a tygrys, nie oglądając się wstecz, odchodzi w kierunku dżungli.
Gdyby bajka pt. „Życie Pi” była tylko do oglądania, byłoby to dzieło z pewnością zasługujące na Oscara za efekty specjalne czy zdjęcia; jednak gdy zaczynamy się wsłuchiwać w to, co naprawdę chcą nam powiedzieć kreatorzy, włos jeży się na głowie.
Amerykański prezydent Barack Obama zachwycał się „Życiem Pi”, nazywając film „eleganckim dowodem na istnienie Boga”. Ale jakiego Boga? Młody Pi szuka Boga i dochodzi do wniosku, że „wiara to dom z wieloma pokojami”. Jest tu miejsce na wszystko, bo jak sam mówi, „są tysiące bóstw”. I tak młody Pi modli się do Boga, którego przedstawił mu katolicki ksiądz, ale wznosi także modły do Allaha i hinduistycznych bóstw Wisznu i Kriszny. Dorosły Pi, który opowiada nam swoją historię, wykłada kabałę na jednej z uczelni w Kanadzie… „Życie Pi” to nic innego jak propaganda antychrześcijańskiej ideologii New Age. To New Age mówi nam, że nie ma jednego Boga – stwórcy świata. Każdy pojmuje Boga na swój własny sposób – tak jak bohater „Życia Pi”, dla którego Bóg to taki groch z kapustą, wiele bóstw na różne okazje. Dla wyznawców kultu New Age każde negatywne doświadczenie to po prostu iluzja, tak jak iluzją staje się tragedia, jakiej doświadczył Pi na łodzi ratowniczej (dramat opisany za pomocą bajki). Jednostka uzyskuje taki stan świadomości, w którym zewnętrzna, obiektywna rzeczywistość przestaje dla niej istnieć, a ona sama tworzy własną rzeczywistość. Sam jest więc stwórcą – Bogiem!
GPCodziennie

Komentarze

  1. To prawda. Poza tym film przeciętny moim zdaniem i słabo uzasadnia istnienie Boga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Bonum est diffusivum sui

Wojna bez zasad