W co gra Pekin, na co liczy Obama

Już po pierwszym dniu szczytu amerykańsko-chińskiego, jaki odbył się 7 i 8 czerwca w posiadłości Sunnyland w Kalifornii, mainstreamowe media na Zachodzie pisały, że za sukces należy uznać to, iż prezydenci USA i ChRL mówili o „potrzebie stworzenia nowego modelu współpracy”. Na czym jednak miałaby ta nowa forma kooperacji polegać, nie wspomniano.
Jak oczekiwano, na spotkaniu poruszono kwestię internetowego szpiegowania, a szczególnie nasilające się ataki azjatyckich hakerów na amerykańskie systemy komputerowe. Pentagon i Departament Handlu USA wprost wskazują, że ataki pochodzą z Chin, ale w trakcie szczytu prezydent Chin Xi Jinping nie chciał rozmawiać o tym, kto za nimi stoi. Stwierdził jedynie, że Chiny także padają ich ofiarą. Ustalono, że od lipca w sprawie standardów cyberbezpieczeństwa będzie dochodziło do regularnych spotkań ekspertów z USA i ChRL.
W kwestii Korei Północnej uzgodniono – jak poinformował Tom Donilon, doradca Obamy ds. bezpieczeństwa – „że musi się ona poddać denuklearyzacji”. Już po spotkaniu USA–Chiny przedstawiciel chińskiego ministerstwa obrony przyznał, że Xi Jinping zażądał od administracji USA, aby ta wstrzymała sprzedaż broni Tajwanowi, który Pekin uważa za zbuntowaną prowincję. Chiński przedstawiciel nie zdradził, jaka była reakcja Obamy, ale na ten temat wypowiedział się amerykański doradca ds. bezpieczeństwa Ben Rhodes, który przypomniał, że USA zobowiązane są do wspierania militarnego Tajwanu, w tym do sprzedaży broni, zgodnie z ustawą z 1979 r. o stosunkach z Tajwanem.
Wyprzedzić USA
Na zakończenie dwudniowego szczytu prezydent Obama ograniczył się jedynie do stwierdzenia, że rozmowy przebiegały „świetnie”. Amerykański przywódca zauważył także, że fakt, iż obaj prezydenci spotkali się wcześniej, niż przewiduje dyplomatyczny protokół, „świadczy o wadze relacji USA–Chiny”. Mniej optymistycznie podchodzą do szczytu chińscy opozycjoniści i komentatorzy polityczni, którzy podkreślają, że Xi Jinping po objęciu stanowiska w marcu tego roku udał się w pierwszą podróż zagraniczną do Rosji, a następnie do państw afrykańskich i Ameryki Południowej, a dopiero potem do USA. Świadczy to, że Pekinowi nie chodzi o współpracę z USA, ale o rywalizację. Pekin buduje sojusze, mając jeden cel: podważenie przywództwa USA w świecie. Stąd sprzedaż broni i ogromne inwestycje, m.in. w krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej. John Tkacik, ekspert ds. Chin i Tajwanu z amerykańskiego think tanku International Assessment and Strategy Center, przypomina w wypowiedzi dla „Washington Post”, że ostatnio broń od Pekinu zakupiły m.in. Ekwador, Boliwia i Meksyk, a na początku czerwca Caracas ogłosił, iż otrzyma pożyczkę z Chin w wysokości 4 mld USD na rozwój przemysłu rafineryjnego. Przed spotkaniem z Obamą pożyczkę na podobny cel w wysokości 1 mld USD obiecał Xi Jinping, odwiedzając Meksyk.
Sukcesy tylko dzięki partii
Według publicysty Li Tianxiao, nie było specjalnego powodu do przyspieszenia spotkania przywódców USA i ChRL-u, które początkowo miało się odbyć we wrześniu. W wypowiedzi dla miesięcznika „Nowe Państwo” Li stwierdził, że Xi Jinpingowi szczególnie zależało na wcześniejszym „widzeniu” Obamy. Sytuacja wewnątrz partii i w kraju nie przedstawia się dla niego najlepiej. Przejmując władzę w marcu tego roku, na spotkaniu z chińskimi parlamentarzystami Xi miał zauważyć, że najbliższe dwa lata będą kluczowe dla przetrwania partii komunistycznej w Chinach. Chińczycy na masową skalę występują z KPChL – szeregi partii opuściło do dziś prawie 140 mln obywateli Państwa Środka. W kraju dramatycznie wzrasta liczba protestów. Chińczycy demonstrują przeciwko skażonej żywności, przymusowym wysiedleniom, niskim zarobkom i zanieczyszczaniu środowiska. Dlatego władze zaostrzają represje. W maju do wszystkich organizacji państwowych, w tym do mediów i szkół, rozesłano dokument, w którym mówi się o „siedmiu zakazanych w dyskusjach publicznych tematach” (są to m.in. wolność prasy, społeczeństwo obywatelskie, wypaczenia partii, niezależność sądów).
Skoro o sukcesy w utrzymaniu w ryzach społeczeństwa ChRL coraz trudniej, to trzeba sięgać po „kartę międzynarodową”. Wizyty zagraniczne, a zwłaszcza spotkania z przywódcami czołowych państw, zawsze dobrze umieją wykorzystać na własnym podwórku chińscy spece od propagandy komunistycznej. Chiński komentator i dysydent Cao Changqing zauważył, że obecności Xi Jinpinga na szczycie w Sunnyland towarzyszyła w mediach kampania indoktrynacyjna. Jej przekaz był jasny: Chińska Republika Ludowa odnosi na arenie międzynarodowej sukcesy, a te nie byłyby możliwe, gdyby nie przywództwo Komunistycznej Partii Chin Ludowych. „Kontrolowana przez partię telewizja i gazety podkreślają, że Xi Jinping zasiadł do stołu z amerykańskim przywódcą jako równy partner i jako lider potęgi gospodarczej świata” – dodaje Cao Changqing. A to oznacza tylko jedno: „Skoro przywódca USA wyciąga do nas (partii) rękę, to tym bardziej powinni słuchać nas chińscy obywatele” – twierdzi Cao.
Według Li Tianxiao, pozycja Xi Jinpinga w partii nie jest tak silna jak jego poprzedników. Prezydent Jiang Zemin został wyznaczony przez Deng Xiaopinga. Jiang namaścił zaś swojego następcę Hu Jintao. I choć Xi Jinping pełnił funkcję wiceprezydenta za rządów Hu Jintao, to wiadomo, że między politykami dochodziło do starć i rywalizacji. Utrzymanie pełni władzy w podzielonej na frakcje partii nie jest łatwe, ale spotkania na linii Pekin–Waszyngton zawsze wzmacniały pozycję prezydenta. „Nic więc dziwnego, że Xi Jinping, którego ojciec wraz z towarzyszem Mao Zedongiem zakładał partię komunistyczną w Chinach, nalegał na szybką wizytę u Obamy” – dodaje Li Tianxiao.
Show dla Zachodu
Lewicowe media zachodnie opisały chińskiego przywódcę obecnego na szczycie w Sunnyland jako „bardziej wyluzowanego od lubiących ceremoniały jego poprzedników”. Ale i ten luz chińscy opozycjoniści przypisują raczej dobrze wyreżyserowanemu przedstawieniu. Nie mogło zabraknąć czegoś, czym zachłyśnie się Zachód i przez jakiś czas będzie snuł dywagacje, czy Xi może być „reformatorem à la Gorbaczow”. Stąd np. stwierdzenia Xi „o chińskim śnie, który jest taki sam jak amerykański” (American dream). Okazało się, że i Amerykanie, i Chińczycy chcą tego samego, wierzą w to samo.
Dokładnie w tym samym czasie media chińskie też rozpisywały się o „chińskim śnie”, ale strasząc jednocześnie Chińczyków tym amerykańskim. W pierwszym dniu szczytu Xi–Obama dziennik Komunistycznej Partii Chin Ludowych „Hukaniu Shibao” ostrzegał, że „jeśli nie będziemy mieli swojego własnego snu, to będziemy musieli poddać się amerykańskiemu”. A kilka dni wcześniej dziennik „Renmin Ribao” pisał o siedmiu różnicach pomiędzy snem chińskim a tym made in USA. I tak np.: „W ChRL jednostki pracują dla bogactwa i szczęścia całego kraju, podczas gdy Americam Dream zmusza jednostki do pracy dla własnego dobrobytu”.
Gazeta Polska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Bonum est diffusivum sui

Wojna bez zasad