Michnikowi dziękujemy za „dobre rady”

Dlaczego Michnik mógł się spotkać z „dysydentami”, a nie może się z nimi spotkać na przykład amerykański sekretarz stanu? A może po prostu chiński rząd wiedział, że Michnik będzie szerzył w Chinach ideę współpracy z komunistami i dał mu zielone światło, licząc, że w ten sposób zostaną „spacyfikowane” nastroje wśród chińskich opozycjonistów - z Cao Changqingiem rozmawia Hanna Shen.

Jak dziś, z perspektywy 24 lat, patrzy Pan na tragedię, jaka wydarzyła się na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie w 1989 r.? Czy ówczesne żądania studentów mogły choć w najmniejszym stopniu być spełnione przez Komunistyczną Partię Chin Ludowych?
W dniu, kiedy dokonano masakry studentów na placu Niebiańskiego Spokoju, Polacy mieli wybory. Za pomocą waszych głosów powiedzieliście: NIE komunistom. Jesteście wolni już 24 lata, ale w Chinach nadal panuje autokracja. Oczywiście, cieszę się, że nie ma u was tamtego ucisku, ale i odczuwam ogromny smutek wobec losu, jaki przypadł w udziale Chińczykom. Dziś, patrząc wstecz na ten ruch, jaki narodził  się na placu Tiananmen, jedno jest klarowne: protest, który był sprzeciwem wobec rządów bezprawia i żądaniem demokratyzacji, został przez władzę komunistyczną brutalnie zdławiony. Tyrania dokonała masakry cywili. Jednak gdy dziś mówimy, że protest skończył się klęską, to trzeba dodać: był na nią skazany. Stłumienie protestów było nieuniknione.
W Chinach nigdy tak naprawdę nie kwestionowano systemu jednopartyjnego, a obalenie partii komunistycznej nie było celem protestów w 1989 r. Głównym postulatem była walka z korupcją. Minęły 24 lata i głosy mówiące o obaleniu systemu komunistycznego i likwidacji KPChL są nadal prawie niesłyszalne w Chinach. To jest wielka tragedia dla Chińczyków i coś, czego powinni się wstydzić chińscy intelektualiści.
W 1989 r. Partia Komunistyczna ani myślała wypełnić studenckie żądanie „walki z korupcją”; minęły 24 lata, a korupcja w ChRL jest dużo większa i wiadomo, że jedną z przyczyn jej szerzenia są jednopartyjne, pozbawione jakiejkolwiek kontroli rządy. Tak długo więc, jak istnieje ten system, hasła walki z korupcją głoszone nie tylko przez obywateli, ale nawet i samą partię komunistyczną, są bezsensowne.
To nie żądania antykorupcyjne powinny być głównymi postulatami. Należy żądać stworzenia systemu wielopartyjnego, wolności prasy i wolnych wyborów, w tym także prezydenckich.
Ale jednak wielu lewicowych intelektualistów i polityków na Zachodzie twierdzi – a opinie takie wypowiadali też, niestety, polscy dyplomaci w Pekinie i Tajpej – że „zachodni system polityczny nie pasuje do warunków, jakie się wykształciły w Chinach”. Powtarzają dokładnie to samo, co mówią aparatczycy KPChL. Jak Pan na to reaguje? Demokracja nie jest dla was, Chińczyków?
Ależ my też jesteśmy ludźmi, a nie przybyszami z kosmosu. Demokracja jest także dla nas! Myślę, że w sercu każdego człowieka najsilniejszym pragnieniem jest pragnienie wolności. Proszę spojrzeć, co stało się w ostatnich latach – Tunezja, Egipt, Libia, nie wspominając już o upadku dyktatur w Iraku czy Afganistanie; bez względu na tło historyczne i kulturowe, bez względu na warunki ekonomiczne, bez względu na rasę i kolor skóry, gdy tylko obalone zostaną brutalne dyktatury, ludzie chcą głosować, wybierać swoich przywódców, wybierać systemy polityczne. Tak jak wy, Polacy, wybraliście demokrację konstytucyjną oraz życie w wolności i godności.
Ci, którzy mówią, że demokracja, wolność nie pasują, nie są odpowiednie dla Chińczyków, nie są ignorantami; celowo podporządkowują się propagandzie chińskiego rządu, a w zmian mogą dostać butelkę „trunku protokolarnego” – chińskiej wódki maotai – czy czerwony dywan na powitanie.
Oczywiście, jest też dość pokaźna grupa osób, w tym ludzi Zachodu, ale i dużo chińskich intelektualistów, uważająca, że Chińczycy to taki gorszy gatunek człowieka, przy czym na Zachodzie jest to może artykułowane bardziej subtelnie, i dlatego muszą być rządzeni z użyciem siły, muszą się podporządkować rządom twardej ręki, bo inaczej zapanuje chaos.
Takie wypowiedzi przedstawicieli Zachodu na samych Chińczyków mają ograniczony wpływ, ale już to, co mówią chińscy intelektualiści, to, jakie wartości promują, znajduje posłuch w społeczeństwie Państwa Środka. Ale i tu odrobina optymizmu: coraz większa grupa chińskich intelektualistów mówi o tym, iż Chiny muszą opowiedzieć się po stronie wartości typowych dla demokracji konstytucyjnych. Nie jest to jeszcze dominujący głos, ale głęboko wierzę, że zakróluje on na chińskiej scenie debaty politycznej i doprowadzi do zwycięstwa.
Jak w takim razie odbiera Pan sugestie, jak te wypowiedziane przez Adama Michnika w 2010 r. w Pekinie, że chińscy intelektualiści powinni budować demokrację we współpracy z partią komunistyczną? Polacy, niestety, wybrali tę drogę i do tej pory w odróżnieniu od Niemiec po zjednoczeniu nie dokonaliśmy dekomunizacji i lustracji, a byli aparatczycy nadal pociągają za sznurki w mediach, sądach, biznesie. Polacy widzą, że ci odpowiedzialni za opresje i nadużycia w okresie komunistycznego reżimu nadal cieszą się przywilejami i to rodzi ogromny brak zaufania społecznego do instytucji państwa, prawa.
Michnik „radził” w Pekinie, m.in. by „opozycjoniści chińscy współpracowali z dzierżącymi władzę”, że „mamy czekać, aż nastąpi zmiana świadomości komunistów”. W odpowiedzi napisałem wtedy artykuł pt. „Zła recepta Michnika dla Chin”. Michnik zupełnie nie rozumie Chin, ale i wydaje się nie rozumieć natury partii komunistycznej. Jego „rady” mają się nijak do tego, co dzieję się w chińskim społeczeństwie (liczne protesty), a wręcz sugerują, że Chińczycy powinni być posłusznymi obywatelami w państwie totalitarnym. To, co mówił Michnik, wzbudziło ogromne kontrowersje wśród chińskich dysydentów; jeden z nich wręcz drwił, pisząc, że jeśli tak, to nie rozumie, dlaczego Pan Michnik „nie propagował w Polsce współpracy ze Stalinem. Przecież to powinno przyspieszyć proces demokratyzacji Polski o dziesięciolecia. Stalin umarł, a Pan Michnik mówi o współpracy z komunistami, czy to nie rzucanie grochem o ścianę?”
Ale wy, Polacy, rozumiecie to przecież: „Solidarność” w latach 1980–1981zamiast mówić komunistom i Jaruzelskiemu, że chcę się dogadać, że chce współpracować, chciała walczyć o zmiany systemu społecznego i o wolne wybory. Takie postulaty to zupełne odrzucenie komunistycznych rządów. Znający historię i będący świadkiem tego procesu Michnik pojechał do Chin i mówił nam, żeby robić zupełnie coś odwrotnego. Nie rozumiem tego!
Niektórzy z chińskich dysydentów zaczęli zadawać też pytania typu: dlaczego Michnik tak łatwo otrzymał wizę, a na przykład chiński dysydent, antykomunista Wei Jingsheng, który po zwolnieniu z więzienia w 1997 r. został ze „względów medycznych” wydalony z Chin i mieszka w USA, tej wizy dostać nie może? Teoretycznie obaj „promują proces demokratyzacji”. Dlaczego Michnik mógł się spotkać z „dysydentami”, a nie może się z nimi spotkać np. amerykański sekretarz stanu? A może po prostu chiński rząd wiedział, że Michnik będzie szerzył w Chinach ideę współpracy z komunistami i dał mu zielone światło, licząc, że w ten sposób zostaną „spacyfikowane” nastroje wśród chińskich opozycjonistów? Gdyby Chińczycy naprawdę posłuchali Michnika i postawili na pojednanie i współpracę z komunistami, to byłoby prawdziwe „Sto lat!” dla systemu totalitarnego w Chinach.
Spójrzmy na ludzi władzy w ChRL – np. prezydent Xi Jinping, syn Xi Zhingxuna, który wraz z Mao Zedongiem był twórcą partii komunistycznej w Chinach, czy żona głowy państwa, Peng Liyuan, śpiewająca serenady dla żołnierzy maszerujących na plac Tiananmen w czerwcu 1989 r., aby strzelać do studentów – czy ci ludzie, osoby o takich korzeniach, mogą rzeczywiście zmienić Chiny i stanowić stronę w rozmowach o wspólnym reformowaniu państwa?
Xi Jinping nie przeprowadzi żadnych reform politycznych w Chinach. Choć próbuje się go przedstawić jako reformatora à la Gorbaczow, to jest to „stary umysł”. Po tym, jak doszedł do władzy, od razu ogłosił, że nie należy odrzucać Mao Zedonga i odcinać się od maoizmu, a trzeba podkreślać przywódczą rolę Partii Komunistycznej. Żona Xi nie tylko śpiewała dla Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, ale służyła w niej przez 18 lat. Po tym, jak mąż doszedł do władzy, stała się wiceprzewodniczącą Chińskiej Federacji Organizacji Literackich i Artystycznych, organizacji, która sprawdza, czy artyści podporządkowują się komunistycznej ideologii. Ta para ma zreformować Chiny? Nie wierzę w to.
Mieszka Pan w Stanach Zjednoczonych. Jak ocenia Pan politykę Obamy wobec Chin? Amerykański sekretarz stanu John Kerry opisywany jest jako prochiński. Wiadomo, że utrzymuje dość bliskie relacje z chińskimi oficjałami, a w czasie wyborów w 1996 r., ubiegając się o reelekcję do Senatu, przyjął datki od chińskich komunistów. Czy miał rację Romney, mówiąc, że obecny rząd w USA jest „zbyt miękki” wobec Chin?
„Miękki” to zbyt łagodne określenie – to jest wręcz polityka ustępstw. Po dojściu Obamy do władzy temat praw człowieka w Chinach prawie nie jest podejmowany. To, że chiński rząd w coraz bardziej bezczelny sposób tłumi wszelkie głosy sprzeciwu w kraju, jest także wynikiem polityki rezygnacji USA z roli lidera obrony wolności w świecie. Odrzucenie tej odpowiedzialności to tolerowanie praktyk chińskiego reżimu. W trakcie swojej pierwszej wizyty w Chinach Obama nie wspomniał ani słowem o prawach człowieka w Chinach, więcej nawet – nie wspomniał o prawach człowieka w ogóle.
Wybór Kerry’ego na stanowisko sekretarza stanu jest niepokojący. On zupełnie nie rozumie Chin. Jako demokratyczny kandydat na prezydenta powiedział, że najlepszym rozwiązaniem kwestii Tajwanu byłoby wprowadzenie systemu „jednego kraju, dwóch systemów” (zgodnie z tą doktryną sformułowaną przez Deng Xiaopinga w latach 80., Tajwan po zjednoczeniu z Chinami zachowałby „pewne” prawa). Słysząc wypowiedź Kerry’ego, najbardziej zadowolony był Pekin, który właśnie praktykuje ową doktrynę w Hongkongu i wszyscy widzimy, jak krok po kroku Hongkong pozbawiany jest wolności. Pekin pragnie wykorzystać tę samą metodę, aby pozbawić Tajwan suwerenności i demokracji. Nie spodziewam się, by taka osoba, jak John Kerry, na stanowisku sekretarza stanu mogła przyczynić się do poprawy praw człowieka czy do demokratyzacji systemu politycznego w Chinach.
Śmierć Margaret Thatcher przypomniała nam, że cierpimy na kryzys przywództwa na Zachodzie. Brytyjski historyk, dziennikarz i pisarz katolicki Paul Johnson nazwał zmarłą premier „zmieniającą świat Thatcher”. Jak zauważył, to ona wraz z Ronaldem Reaganem i papieżem Janem Pawłem II przyczyniła się do upadku ZSRS. Jeśli spojrzymy na to, co dzieje się w USA i Europie, czy nie ma Pan wrażenia, że Zachód jest rządzony przez ludzi słabych, którym brakuje odwagi, którzy nie potrafią stawić czoła wyzwaniom? Jeszcze raz zacytuję Johnsona, który mówi o Unii Europejskiej, że „jej stolica, Bruksela, jest rządzona przez biurokratów bez twarzy, mających obsesję na punkcie wypełniania formularzy i dotacji, podczas gdy Europie potrzeba dynamicznego i przedsiębiorczego odrodzenia”.
Tak, to prawda. To, czego powinniśmy się najbardziej obawiać, to nie terroryści, autorytarny reżim w Chinach, uzbrojone w broń jądrową Korea Płn. czy Iran, ale to, że Stany Zjednoczone zrezygnowały ze swojej pozycji na świecie i to, że Europa nie ma lidera na skalę Margaret Thatcher, a jest raczej w rękach socjalistycznych aparatczyków. Zawsze będziemy musieli stawiać czoła jakiemuś imperium zła, które może odnieść zwycięstwo nie dlatego, że jest silne ale że dobrzy ludzie po prostu nie przeciwstawią się owemu złu.
Po tym, jak Obama doszedł do władzy, wydaje się, że Ameryka nie chce promować demokracji, ale woli się uginać. W świecie, w którym USA rezygnują z bycia odpowiedzialnym za szerzenie wolności, wszystko może się zdarzyć.
Ale choć brak wśród nas Margaret Thatcher, Ronalda Reagana i Jana Pawła II, czyli tych, którzy mieli poczucie obowiązku, jaki spoczywa na przywódcy, to uważam, że Stany Zjednoczone zbudowane są na dość silnym fundamencie, na wierze w indywidualizm, a nie w totalitaryzm, i dlatego w końcu poniosą ów sztandar wolności.
Ostatni akapit „Historii narodu amerykańskiego” Paula Johnsona brzmi tak: „Wielki republikański eksperyment w Ameryce jest nadal w  centrum uwagi całego świata. To ciągle pierwsza i najlepsza nadzieja dla rodzaju ludzkiego. Patrząc w przeszłość i w przyszłość, można mieć przeczucie, że nie przyniesie on rozczarowania wyczekującej ludzkości”. Wierzę w tę prognozę. Recesja i kompromisy, jakich doświadczamy za rządów Obamy, są tylko czasowe. Amerykanie użyją swoich kart wyborczych i zmienią tę rzeczywistość. Trudno wyobrazić sobie świat bez narodzin Stanów Zjednoczonych. Gdyby nie duch 1776 r., to może tkwilibyśmy w 1984 r.                                                      

Cao Changqing - chiński pisarz, prawicowy publicysta. Był zastępcą wydawcy gazety „Shenzhen Youth News”. Wyrzucony z pracy w 1987 r. po opublikowaniu artykułu żądającego od Deng Xiao-pinga przejścia na emeryturę, w 1988 r. uciekł z Chin do USA. Jego artykuły i komentarze ukazują się w prasie chińskiej wydawanej w USA, Hongkongu i na Tajwanie. Jest jednym z twórców chińskojęzycznego portalu „Prawica” (Youpai).

Nowe Panstwo

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Tajwańskie maszyny trafiały do Rosji

Mieszanka chińskiego autorytaryzmu i zachodniego wokeizmu