Azjaci ściągają na potęgę

Dość głośna była ostatnio sprawa studenta z warszawskiej SGH, który podczas egzaminu zwrócił uwagę nauczycielom, że jego koleżanka ściąga przy pomocy telefonu komórkowego. Studentka dostała ocenę niedostateczną, ale młodego człowieka, który ujawnił oszustwo, spotkała nagonka. Ściąganie wydaje się w naszym kraju akceptowane. Ale są kraje, które mają z tym jeszcze większy problem. Egzaminowani ściągają na potęgę w Chinach, a skandale dotyczące skopiowanych prac akademickich wybuchają co jakiś czas na Tajwanie i w Japonii.

Problem ściągania na testach w Państwie Środka stał się tak powszechny, że władze chińskie muszą uciekać się do stosowania najnowszej technologii, aby go zwalczać. Taką bronią do wykrywania ściągających stały się drony. W tym roku latały one w kilku salach podczas egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie. Ale ci, którzy dopuszczają się ściągania, też nie poprzestają na ukrytych tu i ówdzie karteczkach z odpowiedziami. Ściągawki XXI wieku to często dobrze zakamuflowane urządzenia elektroniczne, poprzez które można komunikować się ze światem poza salą egzaminacyjną.
Można też obyć się bez technologii. W Chinach pojawiła się specjalna fucha „zastępczy egzaminowany” – to osoba, którą można wynająć, aby przystąpiła do egzaminu, jeśli nie bardzo się wierzy we własne zdolności. Opłata dla „zastępcy” waha się od 25 do 40 tys. yuanów (około 15–25 tys. zł). Podejmują się tego głównie osoby, które już są studentami, a pochodzą z biedniejszych rodzin.

Zdany egzamin to lepsze życie
W tym roku na początku czerwca do egzaminu wstępnego na wyższe uczelnie, tzw. Gaokao, przystąpiło w ChRL 9,5 mln osób. Większość z nich spędziła miesiące na wkuwaniu odpowiedzi na pytania, jakie mogą pojawiać się na testach. Po lekcjach trwających do późnego popołudnia udawali się na repetytoria do buxibanów, czyli prywatnych szkół prowadzących dodatkowe zajęcia. Tu często spędzali czas do północy, aby rano powrócić.
– Chiny od tysięcy lat stosują system egzaminacyjny – mówi Yong Zhao z Departamentu Edukacji na Uniwersytecie Oregon w wypowiedzi dla amerykańskiego portalu Vice News. – Takie standardowe testy są jedynym sposobem na awans społeczny. Zdanie egzaminu odmienia ludzkie życie – dodaje. Dostanie się na dobrą uczelnię to perspektywa otrzymania dobrej pracy w dużym mieście i przyzwoitego wynagrodzenia.
– Uczelnie stosują przy rekrutacji studentów wyłącznie jedno kryterium – wynik na egzaminie wstępnym. To powoduje, że stawka jest bardzo wysoka i pojawiają się problemy – uważa naukowiec. – Oszustwa na egzaminach są w Chinach powszechne – dodaje.
Sun Wenguang, emerytowany profesor z Uniwersytetu Shandong, w wypowiedzi dla Radia Wolna Azja stwierdził, że do oszustw dochodzi nie tylko podczas testów. Także stopnie naukowe uzyskiwane są w nielegalny sposób. Według profesora wielu wysoko postawionych oficjeli w Chinach Ludowych zapłaciło za napisanie pracy doktorskiej.

W USA nie ma zmiłuj
Chiny to nie tylko globalna fabryka eksportująca towary na cały świat. Coraz więcej młodych Chińczyków wyjeżdża na studia za granicę. W 2014 r. było ich prawie pół miliona. Głównym państwem, do którego udają się chińscy studenci, są Stany Zjednoczone. Ale nie wszyscy z Państwa Środka podejmują studia za granicą pełni chęci do zdobywania wiedzy. Niektórzy eksportują niechlubne praktyki, które stosowali w swoim kraju. Tylko w zeszłym roku amerykańskie uczelnie wydaliły ponad 8 tys. chińskich studentów za ściąganie i złe wyniki w nauce.
W przeciwieństwie do amerykańskich studentów, którzy decydują się na studia pasujące do ich możliwości, dla Chińczyków najważniejsza jest reputacja szkoły i jej miejsce w światowych rankingach. I do nich starają się dostać. Ale w rzeczywistości nie zawsze są przygotowani do nauki w szkołach zajmujących czołowe miejsca na listach top uniwersytetów, gdzie panuje ogromna konkurencja. Pozostaje więc ściąganie.
Pod koniec maja br. w Pittsburghu schwytano grupę 15 Chińczyków zamieszanych w oszustwa dotyczące egzaminów w USA. Grupa stosowała m.in. metodę „na zastępczego egzaminowanego”. Opłata za taką usługę wynosiła 6 tys. dolarów, niezbędne było także wyrobienie fałszywych dokumentów identyfikacyjnych.
Do fałszerstw dochodzi też podczas egzaminu SAT, czyli testu dla uczniów szkół średnich z całego świata, będącego obligatoryjnym elementem rekrutacji do instytucji edukacji wyższej w USA. W październiku 2014 r. Educational Testing Service, organizacja, która nadzoruje przeprowadzanie testu SAT na całym świecie, zakwestionowała wyniki egzaminów w Chinach Ludowych i w Korei Płd., twierdząc, że część biorących w nich udział uczniów miała dostęp do materiałów egzaminacyjnych przed sprawdzianem.

Uczelniane plagiaty
Problem nieuczciwości dotyczy nie tylko studentów, lecz także pracowników akademickich. Na azjatyckich uczelniach zdarzają się liczne plagiaty. W 2013 r. tajwański minister obrony narodowej Andrew Yang podał się do dymisji, kiedy odkryto, że jedna z jego prac akademickich była kopią artykułu innego naukowca. Yang, wykształcony w renomowanej London School of Economics and Political Science, zanim w 2009 r. stanął na czele tajwańskiego resortu obrony, nauczał na uczelniach na Tajwanie i często publikował prace naukowe na tematy relacji Tajwanu i Chin Ludowych i Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej.
Badania prowadzone w USA pokazują, że plagiatów w Stanach Zjednoczonych najczęściej dopuszczają się studenci z Azji, którzy nie spędzili zbyt dużo czasu w Ameryce.
Dr Daniel E. Martin z California State University w artykule pt. „Azjatyccy studenci – plagiatowe stereotypy a współczucie” stwierdza, że jest tak z powodu odmiennych systemów edukacyjnych w Stanach i Azji. „System w Stanach Zjednoczonych jest często nazywany systemem Sokratesa. Tu kładzie się nacisk na uzyskanie informacji i faktów oraz wykorzystanie ich w sposób innowacyjny i twórczy”. W krajach azjatyckich panuje tzw. system konfucjański, którego podstawą jest zapamiętywanie i powtarzanie wiedzy faktograficznej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chińskie więzienia: tortury i interes

Bonum est diffusivum sui

Wojna bez zasad